Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Rzecz będzie o ocenach, a konkretnie o jednym typie oceny: tej najchudszej,…

Rzecz będzie o ocenach, a konkretnie o jednym typie oceny: tej najchudszej, co po prostu nie zalicza.

Część pierwsza.

Nasz system edukacji jest tak skonstruowany, że dopuszcza możliwość zostawienia ucznia na następny rok w tej samej klasie i są przypadki kiedy taka decyzja jest uzasadniona, i może przynieść pozytywny skutek wychowawczy. Teoretycznie ocena "dopuszczająca" (i każda wyżej) ma świadczyć o tym, że dziecko nawet jeśli ma braki, jest w stanie poradzić sobie w klasie programowo wyższej. Wiadomo, że dzieci ocenia się na miarę ich możliwości i inaczej być nie może, nie można stosować tych samych kryteriów wobec dziecka, które jest inteligentne, wychowuje się w sprawnie funkcjonującej rodzinie, chodzi na cały zestaw zajęć dodatkowych, i dziecka, które ma dużo mniejsze możliwości poznawcze oraz intelektualne i brak wsparcia w domu - ale takie dziecko jeśli się wykaże wkładem pracy i chęci, nie ma problemu z uzyskaniem zaliczenia, nawet jeśli jego wiadomości nie są na porównywalnym poziomie.

Ale ja nie o tym. Miałam ucznia wyjątkowo krnąbrnego i leniwego, natomiast gdy go "przydybałam" sam na sam (uparty ze mnie nauczyciel, potrafiłam czasem poświęcić czas po zajęciach i dorwać ucznia, żeby z nim popracować), miałam okazję się przekonać, że zdolnego, który niewielkim nakładem pracy mógłby mieć nawet czwórki i piątki. Uczeń był w złym towarzystwie, nie tam gdzie trzeba upatrzył sobie niewłaściwe autorytety i efekt był taki, że na wszystkich przedmiotach sobie "bimbał". Był tematem codziennych dyskusji w pokoju nauczycielskim, każdy się skarżył niemożebnie. Nic nie skutkowało, w dzienniku ze wszystkich przedmiotów prawie same jedynki, na koniec roku uczeń zagrożony niemal ze wszystkich przedmiotów. Każdy się zarzekał, że wystawi mu jedynkę na koniec, oj! jak oni mu powystawiają te jedynki!

Koniec końców, tuż przed zakończeniem roku szkolnego w jakiś magiczny sposób jedynki pozamieniały się w dwójki - każdy po cichu podopisywał oceny "za cokolwiek" albo i nawet z kosmosu, byle tylko mieć podkładkę do wystawienia oceny zaliczającej. Dlaczego? Ano, każdy się bał, że inni w końcu jednak nie dotrzymają słowa, wystawią dwóję, i tylko z jego przedmiotu będzie jedynka. A co to oznacza? Oznacza to, że trzeba przygotować zestaw zagadnień, jakieś dodatkowe ćwiczenia na wakacje, ułożyć egzamin poprawkowy i w sierpniu się z uczniem spotkać. Nikt nie chciał problemu. Jedynym "jeleniem" okazałam się ja, bo u mnie żadne czary mary się nie wydarzyły.

Cóż, wprawdzie zostawienie ucznia do powtórki w klasie czwartej ma najwięcej sensu - bo wtedy naprawdę ma szansę nadrobić zaległości, na późniejszym etapie będzie to dużo trudniejsze - ale zdecydowano jak zdecydowano, a chyba przeprowadzenie i sprawdzenie jednego egzaminu nie jest nadludzkim wysiłkiem.
Spotkaliśmy się w sierpniu. Uczeń poszedł na kilka lekcji dodatkowych z angielskiego w wakacje i czegoś się nawet nauczył. Cudów nie było, ale uznałam, że przepuszczę, włożył trochę pracy, może zrozumiał, że lepiej popracować od razu i mieć wakacje dla siebie - dam szansę.

Chyba jednak za łatwo przyszło, bo skruchy mu starczyło raptem na dwa tygodnie na początku roku szkolnego, a potem dalej się wszyscy nauczyciele "szarpali". Towarzystwo chłopca poszło już do gimnazjum i regularnie przekonywało go, że nie zdać się nie da, że co by nie zrobił, i tak go przepuszczą. Uwierzył, bo przecież miał już swoje doświadczenie pokazujące, że nic nie musiał zrobić, a i tak mu oceny ponaciągano. Na koniec piątej klasy powtórka z rozrywki. Mnóstwo zagrożeń, a potem abrakadabra i znowu zostałam sama z moją jedynką i bardzo rozzuchwalonym uczniem. Jestem przekonana, że zostawienie go na kolejny rok w tym konkretnym przypadku byłoby bardzo cenne wychowawczo, przekonałby się na własnej skórze, że nie ma nic za darmo, a "kumple" źle podpowiadają. I byłby przykładem dla innych rozzuchwalonych leniuszków. Ale jeśli da radę się nauczyć w wakacje, cóż, od tego jest właśnie egzamin poprawkowy.

Znów spotkaliśmy się w sierpniu. Od wejścia przyznał się, że w wakacje w ogóle nie pracował nad moim przedmiotem. Dostał bardzo prosty egzamin, napisał siłą rzeczy fatalnie. Nie zdał. I co z tego, skoro dyrekcja i tak podjęła decyzję, żeby go przepuścić na kolejny rok, uzasadniając po cichu swoją decyzję stwierdzeniem z serii "a po co się z nim użerać o rok dłużej". Protestowałam, jednak nauczycielki mnie nie poparły - bały się, że trafi do ich klasy i to one będą miały problem. Powiedziałam, że ja problemu nie widzę i można go przydzielić do mojej klasy wychowawczej, chcę go czegoś nauczyć, a nie się go pozbyć. Mogę się "poużerać" - jak to określają - i rok, i dwa dłużej, jeśli będzie taka potrzeba. Nie poskutkowało. W naszym systemie niestety można przepuścić za zgodą rady pedagogicznej nawet ucznia, który któregoś przedmiotu nie zaliczył.

Tylko czy taką postawą nie robimy dziecku krzywdy?

by fanfarelle
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar syzygy
4 26

Jasne, że robimy tak samo jak i robisz krzywdę innym dzieciom oceniając je nie wg wiedzy a wg własnej subiektywnej oceny. Miałem się okazje o tym przekonać gdy poszedłem do liceum ~8 lat temu. Z osoby która znajdowała się na liście prawie na samym dole stał się cud bo nagle byłem 2-3 w klasie. Czemu? Bo w moim gimnazium nie dawali 6 za piękne oczy. Ale co ja się tam znam na nauczaniu, oceny przecież nie mają odzwierciedlać wiedzy tylko chęci.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
11 25

To nie jest tak, jak to widzisz, syzygy. Za same "chęci" nie będzie piątki czy szóstki na świadectwie, za tym musi iść wiedza. Ale nie można karać dziecka, które chce i pracuje w pocie czoła, brakiem zaliczenia, tylko dlatego, że miało pecha urodzić się takie a nie inne, ma trudności poznawcze czy nie jest w tzw. "normie intelektualnej". W ten sposób można człowieka zniszczyć i nie zachęca się go do wytężonej pracy i wysiłku. Pamiętaj, że mówimy o dzieciach w szkole podstawowej. Dzieci muszą się nauczyć, że duży wkład pracy się opłaca i warto dążyć do celu, nawet jak odnosi się szereg porażek. W niektórych krajach w podstawówce w ogóle się ocen nie wystawia a nawet jak się wystawia, to tylko informacyjnie dla rodziców - bo nie zdać się nie da. W liceum ocenia się zupełnie inaczej. Liceum nie jest obowiązkowe, a ludzie do niego chodzący są na innym etapie rozwoju.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 marca 2013 o 15:59

avatar Vividienne
13 19

A czy dzieci, które nie mieszczą się w tzw. "normie intelektualnej", nie powinny uczyć się w szkołach specjalnych?

Odpowiedz
avatar fanfarelle
11 11

Vividienne, to temat na obszerną dyskusję i opinie są podzielone. Ja mogę Ci powiedzieć jedynie tyle, że nikt dziecku nie wystawi żadnej diagnozy póki rodzic go sam z własnej woli nie podda badaniom (a zapierających się rękami i nogami rodziców jest dużo), a nawet jeśli dziecko ma orzeczenie o upośledzeniu umysłowym, nie można go "oddelegować" do szkoły specjalnej, jeżeli rodzic nie wyraża zgody.

Odpowiedz
avatar Condemned
3 3

"Staranie się" jest pojęciem względnym. Widzę to po swoich rówieśnikach. Jest wielu uczniów, który zwyczajnie mają gdzieś naukę, wolą przejrzeć 2 razy tą samą stronę kwejka niż zajrzeć do zeszytu. Ale przed nauczycielami odstawiają szopkę pt. "Jak to ja się nie staram". Byli nawet tacy, który udawali, że śpią na lekcji, a "obudzeni" przez nauczyciela tłumaczyli się nauką do 4 rano. Latanie i prośby o zaliczenie tego czy owego to już norma.

Odpowiedz
avatar irracjonalniee
25 27

Angielski mu się w życiu nie przyda? Polski, do poprawnego wysławiania się, też nie? Albo matematyka, żeby umieć policzyć w sklepie resztę? To nie autorka jest tu piekielna, tylko właśnie ludzie, którzy takim olewczym zachowaniem jak Twoje, dają dzieciom do zrozumienia, że nie chcą- to nie muszą. I potem po ulicach chodząc takie cwaniaczki, niczego się nie boją bo przecież nikt im nic nie może zrobić.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
21 21

Mikizzo, nie chodzi o męczenie materiałem, który się w życiu nie przyda (chociaż angielski myślę, że mimo wszystko by się przydał), a o wychowanie. O nauczenie, że nie ma nic za darmo. Że trzeba pracować. Przy Twoim podejściu wyprodukujemy takich, co skończą tę szkołę zawodową, pójdą do pracy i będą nadal uważać, że im się NALEŻY, bo całe życie dostawali coś za darmo. Tu leży pies pogrzebany. Nie w zaliczaniu teścików.

Odpowiedz
avatar katem
18 18

Nie zauważasz jednego aspektu wychowawczego - taki delikwent uczy się, że olewaniem i brakiem wysiłku i pracy można coś osiągnąć. Uczą się też tego jego koledzy . A potem taki nie skończy nawet zawodówki tylko będzie zdobywał środki do życia "bezwysiłkowo" - złodziejstwem, czy rozbojem.

Odpowiedz
avatar zochacha
0 0

A niby jak taki nygus skończy dobrą szkołę zawodową? o ile zostanie przyjęty..

Odpowiedz
avatar Wredzma
15 17

Miał chłopak szczęście co? Bo gdyby trafił na taką paskudną fanfarelle, co chciałaby od niego powymagać i czegoś dodatkowo nauczyć, to by się biedak załamał i do niczego nie doszedł...

Odpowiedz
avatar MyCha
10 12

Uczniowie szkół zawodowych zwykle kupują podręczniki z angola na poziomie elementary. To jest poziom, który nie pozwala się z nikim dogadać poza jak masz na imię, ile masz lat, ja chcę kupić chleb itp. Ciężko mi uwierzyć, że się z Anglikami dogaduje. Poza tym za dużo wiedzy jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Odpowiedz
avatar Nyanyan
10 10

@MyCha w UK są osoby które po angielsku ledwo potrafią się przedstawić, trzymają się z osobami ze swojego kraju, a gdy trzeba coś załatwić wykorzystują osoby z którymi się trzymają, a które mówią dobrze po angielsku ;)) (i takie osoby nawet nie starają się nauczyć języka, i nie dotyczy to tylko polaków:))

Odpowiedz
avatar MyCha
6 6

I takie zachowanie jest według mnie maksymalnie głupie. Mieć taką doskonałą okazję do nauki języka i ją zmarnować. Ale jeśli ktoś całe życie chce pracować na zmywaku...

Odpowiedz
avatar mijanou
-2 6

A umowę o pracę z wszelkimi zwrotami prawnymi to zapewne w tej sytuacji podpisał w ciemno? Tak, jak nasi Euro(o)słowie ustawę o ACTA bo nie rozumieli, co podpisują? No przynajmniej tak się któryś Euro(o)seł tłumaczył...

Odpowiedz
avatar mijanou
0 4

EDIT A potem my musieliśmy skakać by odkręcić to, co Euro(o)słowie swoim brakiem znajomości języka angielskiego namotali...

Odpowiedz
avatar Vivian
-2 10

Z opowieści rozumiem, że uczeń dwa razy podchodził do egzaminu poprawkowego. "Twoja" szkoła chyba niezbyt przestrzega przepisy - do egzaminu można przystąpić raz. Aczkolwiek jeżeli się nie zda, rada może go warunkowo przepuścić (co zazwyczaj się dzieje). Jeżeli drugi raz dostanie jedynkę z czegoś na koniec roku szkolnego to nie przystępuje jeszcze raz do egzaminu, tylko po prostu zostaje na drugi rok.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
8 8

Też mi się tak wydawało, ale kuratorium wyprowadziło mnie z błędu. Trochę czasu minęło, więc nie będę udawać, że pamiętam, jakie są dokładnie zasady odnośnie tych egzaminów poprawkowych, ale na pewno uczeń mógł rok po roku pisać poprawkę.

Odpowiedz
avatar mijanou
8 20

Ja myślę, że to, co dzieje się w szkołach, osobliwie to 'przeciąganie' z klasy do klasy ucznia, który jak nic powinien siedzieć w tej samej klasie nie tylko za absolutny brak rudymentów wiedzy ale tez i za brak jakichkolwiek starań i pracy jest efektem jakiegoś obłąkanego trendu. Od małego dzieci są uczone o ich prawach. Natomiast o obowiązkach jakoś rzadko wspomina się w mediach. I tak wyrasta nam pokolenie 'misie'(należy). Co to oznacza w praktyce? Otóż nauczyciel ma tak uczyć, by wiedza sama weszła do głowy i żeby, Broń Boże, dziecko nie musiało w domu zaglądac do podręcznika czy zeszytu, bo się jeszcze, Boże nie daj, przepracuje. Toż to pogwałcenie prawa dziecka do zabawy a w szkole przez tyle godzin i tak się już namęczy. Broń Boże przed zostawianiem 'misia' w tej samej klasie, toż to go stresuje, zatem zagraża jego prawu do poczucia bezpieczeństwa i komfortu psychicznego. Wymagając od 'misia' nauki w domu naruszasz jego prawo do beztroskiego dzieciństwa. Przesada? Nie. Do tego etapu absurdu już doszliśmy. Ciekawe, co będzie dalej.... Nie, nie chcę chyba wiedzieć :)

Odpowiedz
avatar fanfarelle
9 11

Ojoj, trafiłaś na wrażliwy punkt. W szkołach od kilku lat jest jakiś kompletny 'odjazd' z kwestią praw dziecka. I dzieci nie do końca to rozumieją. Ja jako wychowawca też zobowiązana byłam co roku ten temat wałkować. Jak zapytałam dzieci o ich prawa, okazało się, że choć już czwarty rok ktoś w szkole próbuje z nimi o tym rozmawiać, brały udział w różnych obchodach, akcjach szkolnych i dzielnicowych, dzieci nie zrozumiały z tego zupełnie nic i przykłady praw, jakie mają, wołały o natychmiastową pomstę do nieba. Prawa, prawa, prawa, oni mają do wszystkiego prawo, a na dodatek nasłuchali się na temat braku prawa nauczycieli i wydaje im się, że wszystko, co im się nie podoba jest bezprawne. Zawsze poruszałam temat praw dziecka i praw ucznia w kontekście obowiązków, próbując uczulić na to, że aby chcieć korzystać ze swoich praw, najpierw trzeba wywiązać się z obowiązków. A z praw dziecka wyłuskiwałam np.takie, jak prawo do nauki. Prawo i zarazem obowiązek. I starałam się uświadomić, dlaczego to, że chodzą do szkoły, jest przywilejem i że ludzie za ten przywilej w niektórych czasach ryzykowali życie, a w niektórych miejscach na świecie rodziców na to nie stać, żeby ich dzieci mogły się uczyć.

Odpowiedz
avatar mijanou
-2 4

Fanfarelle, ten sposób wyjaśniania, że prawo do nauki to przywilej kojarzy mi się osobiście z własnymi wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy to mama przekonywała, że powinnam zjeść kaszkę bo wiele biednych Murzynków wiele by dało za taką miseczkę czekoladowej czy owocowo-mlecznej brei. Wniosek, jaki Mija-dziecko wyciągnęła z wywodu mamy: " To ja też chcę mieszkać w Afryce". Nie, no żart oczywiście- zawsze byłam pokręconym dzieckiem^^ Teraz poważnie. Oczywiście, że masz 100% słuszności. Problem polega jedynie na tym, że prowadzisz samotną walkę. A jeszcze smutniejsze jest to, że niestety pozostaniesz samotnym wojownikiem, jak każdy, kto próbuje walczyć z systemem. Dopóki ktoś tam 'na górze' nie zorientuje się, że prawa dziecka przy jednoczesnym lekcewazeniu wszelkich obowiązków to źle pojęta wolność wiodąca do destrukcji, nic nie wywalczysz. Dopóki ktoś nie puknie się w głowę i nie zrozumie, że 30% to nie jest wystarczający wynik by zdac maturę ( a trzeba mieć inteligencję kalafiora by nie 'strzelic' chocby 30% z dziecinnie latwych zadań zamkniętych) to system bedzie karać takich nauczycieli, jak Ty. Skoro, jeśli postawiłas dziecku ocenę niedostateczną na koniec semestru i masz obowiązek pisania dla tego dziecka programu naprawczego (kolejne godziny papierologii)tylko dlatego, że dzieciak nic nie robi ani na lekcji ani w domu to co osiągniesz? Przecież nie masz oleju wiedzy, młotka i rurki i do głowy wiedzy nie przelejesz. A w efekcie okaże się, że to Ty jesteś złym nauczycielem, skoro nie potrafisz pracowac z takim leniem i zmusić go do pracy. Pamiętam to z gimnazjum: też mieliśmy kilku takich sumiennych nauczycieli, którzy wymagali i nie popuszczali. Wiesz, jakiego szału dostawali rodzice 'misiów'? Rozpetywali istne kampanie i nagonki, odbywali pielgrzymki do dyrekcji i do kuratorium. A każdy dyrektor na dźwięk slowa: 'kuratorium" staje na baczność. Dyrektorzy nie chcą mieć problemów z 'systemem' dlatego prędzej eliminowany jest wymagający nauczyciel niż 'miś'. Dlatego są takie naciski na promowanie 100% uczniów. Może dlatego naczyciele też machają ręką i wypychają na siłę 'misie' ze szkół. Chory system tworzy chore szkoły. Inaczej nie może przecież być. Konsekwencje poniesiemy wszyscy w postaci głupiego społeczeństwa. Takim zresztą łatwiej się steruje- bo nie myśli i łyka wszystko. Za kilka lat szczytem szczęscia będzie chleb ( bo każdy bedzie się cieszyć, że mając stałą pracę choć na chleb zarobi)i czasem igrzyska ( w postaci spraw Katarzyny W).

Odpowiedz
avatar fanfarelle
3 3

Mijanou, w takim kuratorium też pracują czasem myślący ludzie, nie rozumiem, czemu to taki straszak. Ponieważ nigdzie nie znalazłam w przepisach obowiązku pisania takiego planu naprawczego, jaki mi został zlecony, pozwoliłam sobie zasięgnąć języka w kuratorium. Pomysł wzbudził uogólnioną radość, po czym poinformowano mnie, że cóż, polecenie służbowe, więc trzeba wykonać... ale nie ma wzoru takiego dokumentu i żebym koniecznie zaraportowała, jaką minę miała dyrekcja, gdy wręczę sprawozdania napisane według własnego pomysłu. Napisałam. "W celu uzyskania zaliczenia z języka angielskiego w roku szkolnym xxxx/yyyy oczekuje się, że" - i tutaj lista oczywistych oczywistości, jakie uczeń uczęszczający na lekcje ma w swoim obowiązku, np. odrabianie prac domowych, aktywny udział w zajęciach itp. Chyba mam w sobie domieszkę krwi trolla.

Odpowiedz
avatar mijanou
0 2

No właśnie, fanfarelle. Nie ma takiego wzoru dokumentu. Ale polecenie służbowe musisz wykonać. Czyli: nie kijem to pałką. Program trzeba pisać. A z ocen niedostatecznych wytłumaczyć się na piśmie wraz z Twoimi działaniami 'zapobiegawczymi', z datami konkretnych działań. Totalna bzdura bo program naprawczy powinien się sprowadzać do posadzenia smarkacza na czterech literach w domu nad podręcznikami. Wszystkie te programy naprawcze to po prostu papierologia i to zupełnie bezsensowna. Niestety...to, co napisałaś w komentarzu, że czasem w kuratoriach pracują rozsądniludzie jest prawdą. CZASEM. Bo wiekszość to jednak ci mniej rozsądni, którzy rozdmuchają każdą sprawę by udowodnić, że pracują. O sens takiej pracy mniejsza. I tu jest własnie pies pogrzebany. Bo zamiast kontrolować pracę włożoną przez ucznia (czy raczej jej brak), kontroluje się czy aby nauczyciel nie naruszył praw lenia do słodkiego far niente. Jak sądzisz: jaka będzie szkoła za 10 lat?

Odpowiedz
avatar fanfarelle
-1 1

Mijanou, toż napisałam plany - jak powyżej. A tłumaczyć się? Z niczego się nie tłumaczyłam. Wykonałam polecenie, pokazując jednocześnie jego idiotyzm. Ale wykonałam, więc nic mi nie mogli powiedzieć, w końcu nie ma formalnych wymagań odnośnie tego dokumentu ;) A jaka będzie szkoła za 10 lat? To pewnie pytanie do wróżki, ja się dowiem za lat 10 dokładnie.

Odpowiedz
avatar Hausgestapo
6 6

Dla mnie głupotą jest przepis zabraniający zostawiania na drugi rok w klasa 1-3 szkoły podstawowej. Bo jeżeli dziecko ma problemy już w 1 klasie, to raczej one cudownie się nie rozwiążą dalej, a tylko się pogorszy, z roku na rok będzie miało coraz większe zaległości. Czasami dziecko zostawione w 1 klasie na drugi rok dojrzewało do szkoły i zaczynało sobie dawać świetnie radę. Bo to często nie jest wina lenistwa, tylko tego, że nie każde dziecko nadaje się do szkoły nawet w wieku 7 lat.

Odpowiedz
avatar fanfarelle
0 0

To z całą pewnością. Jak dziecko sobie narobi zaległości na tym etapie, czeka je sromotna klęska. Trudno się spodziewać osiągnięć edukacyjnych, gdy dziecko nie do końca opanuje czytanie i pisanie ;) A kiedy taki przepis wszedł? Chyba nie jestem na bieżąco, gdy pracowałam w szkole państwowej, przepisy jedynie mówiły, że dzieciaczka można w klasach 1-3 zostawić na kolejny rok, ale tylko za zgodą rodziców. Też bez sensu, bo zakłada, że wszyscy rodzice są odpowiedzialni i rozumieją, że to dla dobra dziecka - a rzeczywistość jest zgoła inna, ale jakąś furtkę to zostawiało. Z tego też zrezygnowano?

Odpowiedz
avatar Perwoll
0 0

Od kiedy istnieje ten przepis? Mój znajomy jakieś dziesięć lat temu powtarzał pierwszą klasę szkoły podstawowej. Choć może wynikało to z faktu, że "za pierwszym razem" bardzo długo był w szpitalu.

Odpowiedz
avatar buntowniczka_
0 4

Jasne, że robi się krzywdę. Ale znam wiele osób które powtarzały klasę, i tak naprawdę niczego się nie nauczyły, są tak samo leniwe, tak samo dalej nic nie robią. Więc moim zdaniem już lepiej przepuścić i mieć spokój niż zostawiać takiego ucznia na rok dłużej,- bo to serio...kompletnie nic nie daje, ani nic nie zmienia,

Odpowiedz
avatar IzkaN
-1 1

Zgadzam się z tym. Jak ktoś nie chce się uczyć, to i tak nie będzie.

Odpowiedz
avatar BananUst
2 2

To krótka piłka, szkoła specjalna i koniec bajki. Albo bierzesz się do roboty, albo masz przekichane.

Odpowiedz
avatar Iselin
0 0

Nie zgadzam się, to uciekanie od problemu. I właśnie przez takie myślenie pojawiają się takie sytuacje,jakie napisała autorka. Jeśli nauczyciele nie chowaliby głowy w piasek i pokazali,że nie ma tak łatwo, to uczeń musiałby przynajmniej się postarać,a tak naprawdę o to tylko chodzi.

Odpowiedz
avatar Luthien
1 5

Nie wiem, czy wyrządziłoby mu to krzywdę czy nie, ale z dziką satysfakcją zostawiłabym na następny rok znajomego z klasy. Znajomy wcale nie jest głupi, tylko przyzwyczaił się, że nauczyciele i tak go przepchną dalej, więc po prostu nie chodzi do szkoły. Powinien nie być klasyfikowanym z większości przedmiotów, ale co z tego, skoro szkołę obchodzą tylko statystyki. I oczywiście koleś (jak już się czasami pojawi) jest traktowany na równi z innymi, albo i nawet lepiej, bo przecież "tak długo go nie było, musimy dać mu czas na nadrobienie zaległości".

Odpowiedz
avatar ja_2
1 1

Przeżyłem coś podobnego jak opisana historia (próba podniesienia oceny do promującej przez dyrekcję). Z tym ja na Radzie poprosiłem w takim razie dyrektorkę, żeby ona podpisała się pod tą oceną lub wydała mi pisemne służbowe polecenie podniesienia oceny... Jakoś zabrakło jej papieru ...

Odpowiedz
avatar kuli
1 3

I znowu zachowanie dla mnie niepojete. Zawsze w podstawowce sie nudzilem, tracilem czas, bo zamiast skupiac sie na tych zdolnych, zeby oni wyniesli najwiecej i lepiej przygotowac ich do nauki w najlepszych gimnazjach, liceach, to co lekcje odbywala sie tyrada do matolow, ktorzy nic nie robili, jak tu "do nich trafic". Nie trafic, a olac. Zrobic z zyciem co bedzie chcial, a jak sie na nim wymusi prace, to zapomni 20 minut po tescie. Kiedy nauczyciele zrozumieja, ze edukacja jest przede wszystkim dla najzdolniejszych, zeby to oni ciagneli ten kraj do przodu, a nie od "niesienia kaganka oswiaty dla dzieci z biednych rodzic". Dzieci z biednych rodzic doskonale wiedza, ze w swoim polozeniu jedynym rozwiazaniem aby wyjsc z biedy jest po prostu uczyc sie jak najwiecej. Dzieci z biednych rodzin, ktore olewaja, psoca i maja wszystkie w du,pie juz dokonaly wyboru.

Odpowiedz
avatar Perwoll
-1 1

"Dzieci z biednych rodzic doskonale wiedza, ze w swoim polozeniu jedynym rozwiazaniem aby wyjsc z biedy jest po prostu uczyc sie jak najwiecej. Dzieci z biednych rodzin, ktore olewaja, psoca i maja wszystkie w du,pie juz dokonaly wyboru." Wg. mnie nie masz racji. Dzieci nie rozumieją świata tak, jak dorośli. One nie wiedzą tego, co wiesz Ty, chyba, że dasz im przykład. A dziecko z patologicznej rodziny może taki przykład otrzymać tylko w szkole.

Odpowiedz
avatar buntowniczka_
0 2

Ja się z Tobą zgadzam. Od zawsze uważałam, że nauczyciele tracą czas przemawiając do tych matołów, bo oni tak czy inaczej nie będą się uczyć, bo nie chcą i tyle, zamiast zająć się tymi uczniami co chcą się uczyć, to oni zajmowali się tymi którzy nie chceli się uczyć- miałam w klasie kolege który kompletnie nic nie robił, a jak już coś robił to były to głupie zachowania, tępe i chamskie odzywki, a nauczyciele? Nauczyciele na to nie reagowali udawali, że NIC się nie dzieje, i dalej tłumaczyli temu debilowi. NIKT na tym nie korzystał, nauczyciel powinien takiego debila olać, wysłać do dyrektora i tłumaczyć tym co chcą się czegoś nauczyć.

Odpowiedz
avatar Adamo90
0 2

Właśnie edukacja publiczna jest to edukacja dla wszystkich, a więc podstawowa, taka na 2,3. Jeżeli chcesz wyższe oceny to musisz uczyć się sam, sam poznawać, sam z własnej woli brać książki i je czytać, sam chodzić na kursy. Jeśli czujesz się lepszy od innych to nie oczekuj że ktoś pod nos Tobie podstawi porcję wiedzy, sam musisz o to zadbać, nie ma tak łatwo. Właśnie edukacja państwowa jest po to, aby dać podstawy, a nie od razu rozwijać geniuszy. P.S. piszesz, jakbyś był takim geniuszem, a znaków polskich użyć to łaska, tak samo jak błędy na błędzie oraz przecinki w nieodpowiednich miejscach. Także tak...

Odpowiedz
avatar kuli
-1 1

Na codzien posluguje sie jezykiem chinskim i angielskim, czasami japonskim, a w kraju nie mieszkam od 3 lat:) Na komputerze mam zainstalowana klawiature chinska z zhuyinem i pinyinem i nie bede specjalnie instalowal polskiej, zeby machnac post na piekienlych. Jak na swoje pare lat poza granica i brak kontaktu z Polakami, po polsku mowie calkiem dobrze, bledow ortograficznych nie popelniam wcale, gramatycznych raczej tez nie, jedyne o co mozna sie przyczepic to czasami skladnia. Interpunkcji nigdy nie chwycilem i jakos mnie to nie boli. Nigdy w zyciu mi sie do niczego nie przydalo i na pewno nie przyczynilo sie do tego, gdzie jestem i co robie:)

Odpowiedz
avatar kuli
0 0

Widze, ze w przecinkami u ciebie tez nie najlepiej, ale to takie polskie, "źdźbło w oku bliźniego widzisz, a belki w swoim nie dostrzegasz" ;)

Odpowiedz
avatar anka6464
5 5

Mam dokładnie taką samą znajomą, jak ten chłopak. Chodzi ze mną do klasy. Kompletnie NIC jej nie obchodzi. Kiedyś nauczyciele traktowali ją ulgowo, robili wszystko na jej korzyść byle tylko przechodziła. Teraz już nikt nie ma do niej siły, i po prostu ją przepuszczają, bo tak. Bo ma inny kolor skóry, więc jest taaaka biedna, i trzeba jej wystawić taką samą ocenę na koniec jak osobom, które mimo, iż nie są zbyt mądre, to bardzo starają się na tą dwóje. Mamy też chłopaka, który stracił rodziców kilka lat temu. Nie potrafi nawet poprawnie przeczytać słowa "the" w języku angielskim, i mimo, iż nauczycielka oraz kkoledzy z klasy starają się cały czas chociaż te podstawy wbić do głowy, to on nic nie ogarnia. Ale i tak będzie miał 3! Bo nie ma rodziców, i jest mu trudno. Okej, rozumiem. Ale on nie ma ich od bardzo długiego czasu, nie jest już małym dzieckiem, w dużym stopniu się z tym oswoił, ma dom, wychowują go ciocia i wujek, ma się dobrze, jest zadbany, ma warunki do nauki a jego brak umiejętności to zwyczajna tępota. Ale wszystko trzeba naciągnąć pod jeden powód.

Odpowiedz
avatar Perwoll
2 2

Przypomniała mi się sytuacja ze szkoły podstawowej. Mieliśmy w klasie ucznia podobnego do tego z historii, miał same jedynki, ale wszyscy chcieli go przepuścić do następnej klasy, byle tylko mieć spokój. Pamiętam, jak na historii pisaliśmy sprawdzian, a kolega miał osobny - z pytaniami o jego ulubiony klub piłkarski. Byle tylko pozytywna ocena była.

Odpowiedz
avatar Adamo90
0 2

Robią krzywdę w cholerę, jakby zobaczył do czego prowadzi systematyczność i nauka, to może by kiedyś odwiedził ciepłe kraje i jeździł drogim autem, zostając mgr, inż, lub posiadając własną firmę (do czego prowadzi systematyczność i samodyscyplina). Teraz pewnie skończy jak większość moich znajomych z gimnazjum oraz paru z technikum - kasy, magazyny, piwko wieczorkiem na klatce, dyskoteka w piątek i życie z dnia na dzień. Szkoda, że nauczyciele zabierają mu szanse na lepszą przyszłość i nie są świadomi tego.

Odpowiedz
Udostępnij