Zapisałam się na studiach na przedmiot po angielsku. Na zajęciach jestem jedyną Polką, reszta to studenci z wymian.
Do zaliczenia konieczny materiał z wykładu i literatura, czyli dwie pozycje autorstwa prowadzącego, obie w naszej pięknej mowie polskiej, brak przekładu na angielski...
szkola ponoc wyzsza
A kto powiedział że ma być łatwo?
OdpowiedzPrzyjechali tu, to niech chociaż języka się uczą.
OdpowiedzNauczenie sie jezyka w takim stopniu, by byc w stanie sie porozumiec w codziennych sytuacjach, to niestety nie to samo co przyswojenie go w stopniu pozwalajacym na czytanie fachowej literatury. A powiedzmy sobie szczerze, jezyk polski nie jest ani latwy, ani popularny do uczenia sie. Owszem, mnie po rozpoczeciu doktoratu nikt po glowie nie glaskal i musialam przegryzac sie przez furgony literatury pisanej niejednokrotnie 16 - wiecznym albo starszym niemieckim, ale moze wlasnie dlatego rozumiem piekielnosc sytuacji.
OdpowiedzPiekielna sprawa, mówię wam! Z tymi pracami magisterskimi, doktoratami i tak dalej. Pisanie, czytanie, sprawdzanie, niepewność, czy aby na pewno jest wszystko, czy napisano to tak, jak się chciało na początku, jasno, klarownie, czy się nie popełniło gdzieś błędu... A potem martwienie się ile wyłapie % plagiatu. I to wszystko na głowie jednej osoby. Wielu przez to przeszło. Oczywiście, najwięcej liczą się zagraniczne książki. Ja, póki co, byłam obserwatorem i trochę mnie to przeraża - w końcu, jaką trzeba mieć wiedzę, żeby jedną pracę napisać. Jak zwieńczenie edukacji. Udowodnienie, że umie się wykorzystać zdobytą wiedzę w praktyce. I, oczywiście, utwierdzenie tych faktów w oparciu o literaturę. Za rok wybór studiów, a ja nadal waham się: stomatologia, mikrobiologia, chemia budowlana, farmacja? Ratownictwo medyczne? Moim marzeniem zawsze było zostać endokrynologiem, ale to ciężka sprawa, naprawdę ciężka. A wracając do tematu głównego komentarza wyżej: panie furak151, w jakim stopniu opanował pan angielski? Wszak jest to język internetu, jest pan tu, to się pan ucz. No, bo kto powiedział, że ma być łatwo?
OdpowiedzChciałabym widzieć jak ci co uznali to za słabe, jadą na wymianę do np. Holandii, przedmioty wykładane po angielsku, ale już niezbędna do egzaminu literatura jest tylko po holendersku, bez przekładu na angielski... pewnie by się zaroiło od historii o tym, jaka to piekielność i życiowa niesprawiedliwość ich spotkała..
OdpowiedzNie wiem, jak u Was, ale u mnie na UG są sylabusy z m.in. wymaganą literaturą. Mogli takie coś sprawdzić wcześniej.
OdpowiedzŻartujesz?! To chyba logiczne, że jak przedmiot jest wykładany w języku angielskim to materiały powinny być tylko w ang... To tak jakbyś miał przedmiot po polsku, a wszystkie książki do niego po hiszpańsku. To jest zwyczajnie durnota!
OdpowiedzBTW sylabus też jest po polsku, czego też nie mogę pojąć!
OdpowiedzNie wiem, jak UG, ale logika twierdzi, ze jezeli dopuszcza sie udzial erazmusow w zajeciach, to powinny byc to zajecia dostosowane do ich potrzeb. Madralo.
OdpowiedzTo na UG coś jest wcześniej niż dzień przed rozpoczęciem semestru? Nie chce mi się wierzyć.
OdpowiedzUG to istny Hogward. Nie wiem jak na innych wydziałach, ale WNS to cyrk. Jestem na 3 roku (psychologia-zaocznie) i z każdym kolejnym miesiącem mam ochotę rzucić studia w pi*du, ale jak pomyśle ile kasy poszło na czesne, dojazdy i wszelkie inne rzeczy to mi szkoda. Dociągnę do końca (choć motywacji brak), zdobędę "papierek" i pozostaje mi dalsze kształcenie, by móc pracować w zawodzie. Po prostu, to, co wyprawia UG, nadaje się na kilka historii na tym portalu :/
Odpowiedz@Felcia: nie tylko WNS, tu to chyba wszystkie wydziały tak mają, co kolejny to gorzej, ale powiem Ci, że jest jeszcze jedna szkoła w pobliżu, szumnie zwana wyższą, w której jest jeszcze większy cyrk na kółkach i absurd absurdem pogania :D
OdpowiedzA co tam, zrobię antyreklamę UG :] 1. Aby cokolwiek załatwić trzeba przyjechać w tygodniu. Z racji tego, że studiuję zaoczne, 3/4 z nas dojeżdża z innego miasta (w tym ja). Jak już się dotrze to 50% szans, że zastanie się potrzebną osobę. E-mail to wynalazek, który większość wykładowców nie uznaje. 2. Nie mam praktyk ani lektoratu z angielskiego. I mieć nie będę. 3. 80% wykładów polega na tym, że wykładowcy wyświetlają prezentację, które są niemalże kopią książek z sylabusa. Musze przyznać, że lektorów mamy świetnych :) Choć też nie wszystkich, bo czytając potrafią popełniać błędy. 4. "Ćwiczenia" to również wykłady tylko pod inną nazwą. Przynajmniej dla mnie skoro znów puszczają slajdy niemalże identyczne jak na wykładach. Choć od tego semestru mam diagnozy, które w końcu wyglądają jak ćwiczenia. Mogłabym wymienić wiele, wiele absurdów, ale z racji na późną porę nie chce mi się :)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 marca 2013 o 1:12
Oj tam, oj tam, prowadzący chciał ich po prostu solidnie zmotywować do nauki jakże pięknego języka polskiego i zaraz lecą bluzgi w internetach... Może jest wyznawca teorii, że ludzie rozkwitają pod taką presją? Nieś tu, człowieku, kaganek oświaty :/
OdpowiedzPiekielne jest również to, że nauczyciele akademicy wymagają uczenie się z konkretnej literatury. Absurdem jest już to, że potrafią sprawdzać czy studenci są w jej posiadaniu. Co to kogo obchodzi z czego się będę uczyć? Skoro uważam, że podręcznik pana A jest napisany dla mnie w sposób nieprzystępny czemu nie miałabym sięgnąć po pozycję kogoś innego. W końcu umiejętność szukania źródeł, które są dla nas odpowiednie jest czymś co każdy powinien wynieść ze studiów. Jeśli ostatecznie i tak opanuję materiał to co to za różnica?
OdpowiedzTeoretycznie masz racje. W praktyce... mialam jeden taki fajny przedmiot na studiach. Jedyny sluszny podrecznik byl autorstwa wykladowcy/egzaminatora. Na wykladach pan profesor "jechal" swoja ksiazke z pamieci, dodajac moze kilka dodatkowych przykladow, ktorych w podreczniku nie bylo. Nietrudno zgadnac, jaka mial zarabista frekwencje... Na sam egzamin nalezalo nie tyle zrozumiec zagadnienia, co (autentyk!) wykuc sie na pamiec, niemal slowo w slowo i z niezmieniona interpunkcja, wiadomego podrecznika. Uczylismy sie tego na zasadzie "zakuc, zaliczyc, zapic, zapomniec". Przedmiot cieszacy sie slawa "odsiewacza" pierwszoroczniakow, na nasze szczescie w minimalnym stopniu potrzebny w praktyce.
OdpowiedzWłaśnie chodziło mi między innymi o taką sytuację jaką opisałaś Erena. W utopii nie żyjemy, szkoda, ale wykładowca z definicji powinien być osobą inteligentną z którą da się porozmawiać i wymienić poglądy. Choćby na temat poziomu podręcznika jego autorstwa. Miałam już jednego wykładowcę, którego bardzo cenię za wiedzę i podejście do swojego zawodu, który jak napisał książkę to sam wypytywał studentów co o niej sądzą aby wiedzieć co można by w niej poprawić. Szczególnie właśnie męczył tych którzy zdecydowali się na podręczniki kogoś innego aby podali swoje powody. Oczywiście żadna krytyka jego książki nie miała znaczenia podczas wystawiania stopni. Szkoda, że był tylko jeden :-(. Brakuje mi takich nauczycieli z którymi można podyskutować na wykładach i coś z nich wynieść. Którzy nie tylko wkładają nam do głowy wiedzę, a uczą nas po prostu myśleć.
OdpowiedzRany... no to masz fory x) A tak poza tym, nie pierwszy raz polityka uczelni wyższych mnie zrzuciła z krzesła, pewnie nie ostatni.
OdpowiedzMy też mamy mnóstwo studentów z wymiany min. Hiszpanów i jesli jakis wykładowca zna troche ten jezyk to zaraz poł wykładu słyszymy jak próbuje się podszkolić językowo... tyle ze ja jestem na anglistyce nie iberstyce. :<
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 marca 2013 o 17:16
To ktoś czyta literaturę podawaną na wykładzie? Żadnej z tych książek na oczy nie widziałem.
Odpowiedzznów te pseudo problemy zyciowe. Polecam poszukać anglojęzycznego sponsora to sobie pogadasz :)
OdpowiedzJuż chyba nic mnie nie zdziwi na studiach...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 6 marca 2013 o 22:17