Pracuję w firmie wyposażającej serwisy samochodowe.
Historie z konieczności muszą być ogólnikowe - nie chciałbym, żeby ktoś od razu rozpoznał opisywanych klientów.
Historia z czasów, zanim jeszcze moi szefowie przekonali się, że NIGDY I POD ŻADNYM POZOREM nie wolno wysyłać mnie na negocjacje handlowe. Mogę pojechać na najbardziej nawet wredną naprawę. Mogę usmarować się po uszy, pozdzierać ręce do krwi i napić się oleju silnikowego. Byle nie handel. Po prostu nie mam do tego cierpliwości. Podziwiam ludzi, którzy mogą się tym zajmować. Opiszę jednak naprawdę rzadki przypadek, kiedy klient zdołał autentycznie wyprowadzić mnie z równowagi.
Uczestniczyłem kiedyś w negocjacjach w sprawie dostawy i montażu urządzeń dla dużego serwisu samochodów osobowych marki uznawanej za luksusową.
Po swoistym "konkursie ofert" zorganizowanym przez klienta, mieliśmy nieszczęście (słowo użyte z pełną świadomością) zakwalifikować się do finału. Pojechałem "dogadywać szczegóły". Po powitaniach Piekielny Klient (PK) przystąpił do ataku.
PK - OK, cena za urządzenia jest bardzo dobra. Podoba mi się. Ale montaż macie drogi. Bardzo drogi... Tak nie może być.
Ja - Przepraszam, ale nie wydaje mi się. Koszty dojazdu to około 300 złotych (wg stawki 1 PLN/km), a cena roboczogodziny to 80 złotych. To naprawdę tak dużo?
PK - No.... dojazd jak dojazd. Chociaż też drogo. No ale robocizna POTWORNIE DROGA. Tak nie może być.
Ja (powoli tracąc cierpliwość) - Chętnie sprzedamy panu same urządzenia. Może je pan sam zamontować.
PK (z pełnym zadowolenia uśmieszkiem) - Ale po co? Przecież wy możecie. Nie wiecie jak to się robi? Bierze się ludzi na czarno, płaci 5 złotych za godzinę i montują aż miło!
Cena godziny pracy serwisu PK zaczynała się wówczas od 180 PLN i dochodziła do 230 PLN (według wywieszonego cennika).
Ręka już zaczynała wychylać mi się do ciosu. Powstrzymałem się jednak. Wyszedłem bez słowa. Odrobinę satysfakcji dał mi jedynie szybki rzut oka na pełną osłupienia gębę PK, który spodziewał się może oporu ale nie widoku moich oddalających się pleców ;-)
Urządzeń nie sprzedaliśmy. Ciekawe, czy znalazł się ktoś kto zamontował je wg stawki uznawanej przez klienta za właściwą, czy też zweryfikował on swoje poglądy.
Serwis
Podziwiam opanowanie. :) W firmie w której pracowałam jakiś czas, na osoby takie jak ten klient (oraz ten z historii o kosztach dojazdu) mówiło się "McKwacze" ;)
OdpowiedzTamten mnie raczej rozsmieszyl. Tego naprawde chcialem uderzyc... A okreslenie dobre.
Odpowiedz...czy dalibyście gwarancję na urządzenia zamontowane przez zatrudnionych na czarno żulików?
Odpowiedz... alez oczywiscie. Pod warunkiem, ze karte gwarancyjna tez podpisaliby zuliki (a nie my).
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 18 stycznia 2013 o 22:43
Ktoś na pewno zamontował, oby tylko klienci nie mieli z tego powodu pecha.
OdpowiedzNie kapuje, dlaczego chciales go bic? Czy to w waszej firmie jest normalnym sposobem zalatwiania klientow? Trzeba bylo ustalic wszystkie warunki umowy przed udaniem sie do klienta, a nie podskakiwac, jak glupi, skoro ci sie jego pomysly nie podobaly i brac do rekoczynow.
OdpowiedzChciałem go bić i uważam, że byłoby to moralnie słuszne (choć niestety nielegalne), ponieważ bydlak propagował sposób traktowania ludzi polegający na zatrudnianiu ich na czarno (nawiasem mówiąc do pracy na wysokości i przy instalacjach elektrycznych) za głodowe stawki. Mogą mu się nie podobać ceny. Nie musi u nas kupować. Ale niech zamknie pysk zanim powie taką głupotę.
Odpowiedz