Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Użytkownik luksik85 opisał niedawno piekielną sytuację w szkole, w której nauczyciel-wychowawca miał…

Użytkownik luksik85 opisał niedawno piekielną sytuację w szkole, w której nauczyciel-wychowawca miał swoich pupilków.

I ja do takiej szkoły uczęszczałam. Moja wychowawczyni regularnie i otwarcie brała łapówki w różnej postaci. Podczas gdy ona zachwycała się (przy klasie) nowymi perfumami, maskotkami, a nawet lodówką czy kompletem nowych opon zimowych, moja Mama z pełną premedytacją trwała przy swoim postanowieniu, że nauczycielowi można podarować prezent, aczkolwiek dopiero wtedy, gdy dziecko zakończy edukację w danej placówce. I tak oto zraziłam się do matematyki (gdyż ten przedmiot prowadziła wychowawczyni).
Nie będę ukrywać - nie byłam łatwym dzieckiem. Niechętnie się uczyłam tego, co mnie nie interesuje, niemniej jednak na matematyce było inaczej. Paraliżował mnie wręcz strach. Byłam wyśmiewana i wyzywana. Na godzinie wychowawczej bardzo często na mnie zwalano winę za różne przewinienia kolegów. To jednak, co było najbardziej piekielne, to oceny końcowe.
W moim roczniku na koniec ósmej klasy pojawiły się testy kompetencyjne z języka polskiego i matematyki. W jednym i drugim przypadku maksymalna ilość punktów wynosiła 40.
Podczas odczytywania wyników moja wychowawczyni zająknęła się przy moim nazwisku, widać było jej trochę niezręcznie (a przynajmniej taką mam nadzieję).
- andrejewna, język polski - 33 punkty, matematyka - eee... 37 punktów.
A na świadectwie z matematyki: mierny (obecnie dopuszczający).
Jako że sumowano punkty z testów ORAZ za oceny na świadectwie, wymarzone liceum poszło w niepamięć.

szkoła podstawowa wczoraj i dziś

by andrejewna
Dodaj nowy komentarz
avatar mijanou
-1 11

Ta nauczycielka była albo nienormalna albo kompletnie pozbawiona instynktu samozachowawczego by otwarcie przyznawać się do przyznawania łapówek. A ponieważ nie wierzę, że nauczyciel lub lekarz jest kompletnym idiotą więc do takich historii podchodzę ze sporą rezerwą. Co do tych testów kompetencji, czy nawet matury w obecnym kształcie to wybacz, ale trzeba mieć inteligencję kalafiora by ich nie zdać. Przykład: mieliśmy bardzo wymagającą polonistkę w humanie. Nie dało się przeczytać bryka zamiast lektury ( pytania z 'wejściówek" były bardzo szczegółowe), a trzeba było być samobójcą by na jej lekcję pójść nieprzygotowanym. Większość klasy otrzymała ocenę dostateczną na koniec trzeciej klasy. Gdy otworzylismy arkusze maturalne ogarnął nas pusty śmiech. Czym były te zadania w porównaniu do wymagań "Pchły"? Śmiechem na sali i tyle. Żadne z nas nie otrzymało mniej niż 90% z tej śmiesznej matury. Nawet ci, którzy wybrali poziom rozszerzony. Czy żałuję, że miałam lekcje z Pchłą? W żadnym razie. Bo ona naprawdę uczyła nas i wymagała a nie tylko przygotowywała 'pod maturę'. Dlatego, jeśli słyszę, że ktoś miał końcową ocenę z danego przedmiotu 'dostateczny' czy 'dopuszczający' a potem zdaje egzaminy z niezłym wynikiem to raczej chylę głowę przed nauczycielem zamiast go krytykować. A co na ten temat sądzi Amish?^^

Odpowiedz
avatar andrejewna
6 8

Rozumiem Twoje wahanie, jeśli idzie o wiarygodność tej historii. Ale przechwałki wychowawczyni nie brzmiały "dostałam od rodzica ucznia X to i tamto", raczej wyglądało to tak "dziś miałam okazję sprawdzić nowe opony zimowe, bo spadł pierwszy śnieg", a potem na przerwie głuchym telefonem przechodziła informacja, który rodzic się wykosztował. Tak, to uczniowie między sobą omawiali takie rzeczy. To raz. Dwa, rozumiem, że "w obecnym kształcie" testy kompetencyjne są śmiechu warte. Ale to było dawno temu, byłam jednym z pierwszych, albo w ogóle pierwszym rocznikiem, który je pisał i uwierz mi, nie były łatwe. I nawet nie były testami w dzisiejszym znaczeniu tego słowa. A co do umiejętności nauczania - nie będę się wypowiadać. Dodam jedynie, że bardzo ciężko pracowałam i spędziłam wiele nocy przed testami, głównie ze strachu. Byłam bowiem przekonana, że nic nie umiem i nie zdam - tak przynajmniej wmawiała mi nauczycielka. Ostatni miesiąc przed terminem zebrałam wszystkie książki jakimi dysponowałam od czwartej do ósmej klasy i kułam przez wiele godzin. Jeśli chcesz się kłaniać komukolwiek, to proszę bardzo, ale pamiętaj, że owa nauczycielka nie zachęciła mnie do nauki umiejętnościami przekazywania wiedzy, ale terrorem i prześladowaniem.

Odpowiedz
avatar Hebi
-2 2

"Pierwszy rocznik, który pisał testy kompetencji"? Pierwszym rocznikiem były osoby urodzone w 1985 r. a więc jesteś z mojego rocznika. Też byłam ostatnią, która miała 8 klas podstawówki i testy kompetencji... Daj spokój - to było śmiesznie proste. 40 z polskiego, 39 z matematyki (gdyby nie nerwy i naprawdę głupi błąd byłoby też 40).

Odpowiedz
avatar Flecik
3 3

Hebi, wybacz, ale PIERWSZYM rocznikiem ktory pisal testy kompetencji byl '84. Wiem bo sama je pisalam :)

Odpowiedz
avatar Hebi
-1 3

Hm... no dobra - zwracam honor co do rocznika. Nie mniej jeśli idzie o trudność, to wciąż twierdzę, że autorka przesadza...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 30 listopada 2012 o 9:05

avatar andrejewna
2 2

Hebi, może ja jestem po prostu mniej zdolna niż inni. Nie umiem powiedzieć. Ale bałam się wtedy niewypowiedzianie. Byłam tak regularnie nazywana głupią, że miałam pewność co do mojej porażki. Poza tym nikt nie wiedział jak będzie taki test wyglądał. Na próbnym wszyscy ściągali, bo był pisany w obecności jednej nauczycielki, a nie komisji i siedzieliśmy dwójkami w ławkach, więc nie był wymierny co do tego, co nas czekało. Co do stopnia trudności... nawet jeśli dla Ciebie to "śmiech na sali", to jednak ja byłam przekonana, że jest to (w tamtym czasie) najtrudniejszy egzamin z jakim miałam do czynienia.

Odpowiedz
avatar mijanou
-3 3

Andrejewna: wierz mi, ja wiem, co to terror bo takowy Pchła wprowadzała. Może niekoniecznie był to terror w pełnym tego słowa znaczeniu a maksymalne zdyscyplinowanie. Co do zachęcania...może ma to sens w przypadku młodszych dzieci bo one rzeczywiście zachęty potrzebują. Natomiast w przypadku liceum to chyba jest to szkoła, którą dobrowolnie się wybiera, więc o jakim zachęcaniu do nauki Ty myślisz? Założeniem szkoły licealnej jest prosta zasada: uczeń wybrał średni etap kształcenia po to, by się uczyć. Nikt go nie zmuszał do wyboru takiej szkoły. Co do obkładania się książkami to u nas wyglądało to tak: "Dziś dokonamy analizy wiersza Herberta: "Apollo i Marsjasz". Mija, proszę przypomnieć czym Marsjasz obraził Apolla? Jak to nie pamiętasz? I co z tego, że mitologia byla w poprzedniej klasie? Siadaj-niedostateczny". Nawet byś się książkami nie zdążyła obłozyć. Po prostu- miałaś pamiętać mitologię i już. Może dlatego, że Pchła stale wykazywała nasze luki w wiedzy, zmuszeni byliśmy się uczyć na bieżąco i powtarzać materiał z poprzednich epok literackich?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 1

Do liceum były normalne egzaminy - dostanie się nie było w żaden sposób uzależnione od wyniku testów (nawet nie pamiętam czy je pisałem - chyba tak).

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 6

Przede wszystkim wszelkie prace klasowe powinny być kodowane żeby nauczyciel nie miał możliwości oceniać wyżej swoich pupilków. A już ideałem by było, aby oceniał nie ten nauczyciel który uczy, np. prace klasy A sprawdzał polonista czy matematyk B, a prace klasy B nauczyciel A.

Odpowiedz
avatar andrejewna
-1 3

Prace były kodowane. Nauczycielka matematyki była jednocześnie moją wychowawczynią i jako taka miała obowiązek nam przekazać wyniki testów, więc sama również była z nimi zaznajomiona.

Odpowiedz
avatar Hebi
3 3

Andrejewna - Amish napisał o "pracach klasowych" a nie "testach kompetencji"...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

Właśnie, każda praca klasowa powinna być kodowana. W obecnym stanie rzeczy jest tak, że jeśli uczeń na początku wyrobi sobie dobrą opinię to potem jedzie na niej przez całą szkołę, dostając lepsze oceny "za ładne oczy". Natomiast jak ktoś podpadnie na początku to choćby na uszach stawał i tak go będą chcieli uwalić.

Odpowiedz
avatar andrejewna
0 0

Amish, przepraszam za pomyłkę. Niestety pierwszą kodowaną pracą w mojej szkole był właśnie test kompetencji.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
5 9

Bo oczywiście iść na komisa i udupić wredną nauczycielkę byłoby zbyt kłopotliwie... Ty jeszcze byłaś młoda i głupia, ale twoi rodzice?

Odpowiedz
avatar blair
1 3

Komisy są pod koniec sierpnia więc i tak to by nic nie dało bo do szkół średnich przyjmują w lipcu.

Odpowiedz
avatar bloodcarver
2 6

Aczkolwiek do września można się odwoływać od list przyjęć. Nie lubią tego, ale to już kuratorium by się martwiło... albo płaciło odszkodowanie.

Odpowiedz
avatar chiacchierona
0 2

Pewnie już sporo wcześniej wiedziałaś, że licea będą brały pod uwagę nie tylko test, ale też oceny na świadectwie i wiedziałaś jakie podejście ma nauczycielka więc skoro liceum było takie "wymarzone" to czemu nie pomyślałaś o zmianie szkoły, zrobieniu afery przy pomocy rodziców w szkole i kuratorium? Lepiej było biernie czekać na koniec podstawówki i pozwolić żeby szansa na dobre liceum przeszła Ci koło nosa?

Odpowiedz
avatar andrejewna
1 1

Odpowiedź jest prosta - bałam się mówić cokolwiek. Pamiętam wystawianie ocen na koniec roku. Nauczycielka pytała każdego, czy chce poprawić ocenę. Wstałam i powiedziałam cicho "Chcę", na co ona zawołała: "Nie?? No to wpisuję mierny". Miałam serce w gardle ze strachu, nie umiałabym zwrócić jej uwagi, że źle dosłyszała... Aż się boję, jakie by miało to konsekwencje.

Odpowiedz
avatar Notorious_Cat
0 0

Miałam polonistkę, która była bardzo przekupna. Może nie aż tak, jak ta nauczycielka z Twojej historii. Moja polonistka potrafiła docenić biednego, ale mądrego ucznia, zarazem jednak nie potrafiła się oprzec uczniom, których rodzice ufundowali np nowe zasłonki do klasy. Mieli zapewnioną czwórkę na świadectwie.

Odpowiedz
Udostępnij