Zaszczurzony miewa złe dni w pracy.
Wezwanie. Gorączkujący malec. Wymiotujący malec. Zmieniający kolory malec. Wszystkie trzy postacie występują w jednym malcu jakby co. Dyspo zapomniał tylko zaznaczyć, ze wizytować będziemy jakieś domowe przedszkole.
Wkraczamy z kolegą Rutkiem do pokoju wielkości 40 metrów kwadratowych (tak na oko oczywiście, nie biegaliśmy w międzyczasie z miarą). Na tej małej powierzchni od momentu wkroczenia zaczęło nam się przyglądać 14 par oczu. 14 par oczu odbiegających od podłogi ledwo na pół metra. Szybko lokalizujemy powód przyjazdu i próbując nie zmiażdżyć plecakiem któregoś krasnoludka, przeciskamy się wśród smoków i klocków na drugi koniec pokoju.
Malec, we wszystkich kolorach tęczy, współpracuje niechętnie jak to gatunek ten ma w zwyczaju robić. Dotknięty stetoskopem maluch wydał z siebie pisk pociągający w sekundzie 14 innych pisków.
- Przywykną panowie szybko. - słyszę krzyk za moimi plecami. No tak, to opiekunka tego bałaganu.
W pewnym momencie Zaszczurzony orientuje się, że z prawej jakby pisk się nasila i właśnie przebija mu bębenek siłą podmuchu, jaki przy okazji niesie. Odwróciwszy się, lokalizuje źródło w postaci kilkuletniego chłopca, który właśnie raczył oprzeć się nosem o klękającego ratownika i podzielić się z jego ramieniem wydzieliną z nosa. Po chwili prawdopodobnie zorientował się, że stoi za blisko i dał krok w tył, a cudowny smark efektownie ciągnął się z Zaszczurzonego ramienia do nosa sprawcy. Ofiara mając obcego gluta kilka centymetrów od twarzy, wydała z siebie głos przypominający bardzo niecenzuralne słowo połączone z boleścią i żalem nad jego własną egzystencją tego dnia. Opiekunka jakby nigdy nic, podeszła, starła dowód rzeczowy ręką, po czym wtarła sobie go w spódnicę. Od dziś Zaszczurzony będzie patrzał na kobiety w spódnicach nieco dziwnie.
Pisk nie ustaje. Zaszczurzony ryzykuje i obraca głowę w lewo. Po lewej niespodziewanie wyskakuje mu twarz kilkulatki w odległości 2,5 centymetra od nosa. W pierwszej chwili wygląda trochę jak aligator zmieszany z ogrem, ale po ustawieniu ostrości wzroku widać, że jej mina wskazuje na zbliżający się wybuch i już po kilku milisekundach twarz ratownika spowiła gęsta ślina. Całość zostaje okraszona piskiem przechodzącym w ryk.
Malec piszczy, krasnoludki piszczą, opiekunka piszczy chcąc piszczenie uciszyć, ale jedyny efekt jaki wywołuje to konkurs na piski. Zaszczurzony w całym bałaganie usiłuje usłyszeć bicie serca malca, który przeszedł właśnie w kolory blado-sine, ale zmuszony jest stwierdzić, że serce chyba nie bije tylko piszczy. W każdy razie to właśnie słychać w słuchawkach.
Opiekunka trzyma trójkę dzieci na rękach jednocześnie, kolejnych trzech przyklejonych ma do lewej nogi i jednego do prawej. Jakiś klops siedzi jej między nogami wkładając głowę pod osmarkaną spódnicę. Jeden z himalaistów wspina się właśnie po jej plecach. Zaszczurzony przez chwilę widzi aureolę nad jej głową bo jest pewien, że powyrzynałby je wszystkie od ręki.
Po 25 minutach nastąpił cud i piski ustały. Serce malca jednak nadal uparcie piszczało. A może to Zaszczurzonemu w uszach, nieważne.
W drodze powrotnej tylko tak jakoś dziwnie.
-Ale hałas był... - Stwierdził Rutek posępnie.
-CO???
-Hałas był mówię.
-CO???
-HAŁAS BYŁ OKROPNY!
-TO NIE BYŁ SZAŁAS! DOMOWE PRZEDSZKOLE JAKIEŚ CHYBA!
Pozbawiony nadziei Rutek nie odezwał się aż do przyjazdu do bazy, kiedy to soczyście zaklął odbierając kolejne wezwanie.
Na dyskotekę.
Praca praca
Wybacz mi, ale na końcu wybuchnęłam śmiechem...
OdpowiedzTo się dziwię, bo ja nie mogłam utrzymać powagi ani przez chwilę :D A napisane przednio.
OdpowiedzJa przeczytałam to chwilę temu i nadal nie mogę powstrzymać śmiechu ;D
OdpowiedzDokładnie, bardzo fajnie opowiedziana historia. :D
OdpowiedzNie ty jedna... :D
OdpowiedzNo dobra, ale co było temu małemu pacjentowi ?
Odpowiedzdołączam się do pytania
Odpowiedznie wiem, może hałas mu szkodzi... XD
OdpowiedzNENEK, JAKI SZAŁAS? ;)
OdpowiedzINDIAŃSKI! Tańczą Indianie wokół ogniska to i hałas robią!
OdpowiedzWspolczuje. Ciekawy dzien mieliscie z tego co widac
Odpowiedzo_o' że aż zapytam... ty coś jeszcze słyszysz po tym wszystkim?
OdpowiedzCO??
Odpowiedzto chyba znaczyło "nie"...
OdpowiedzPowyRZynałby Zapytam z ciekawości. Nie możesz odmówić wyjazdu do takich miejsc zasłaniając się jakąś klauzulą sumienia?
OdpowiedzDzięki. Przy szybkim pisaniu robię takie błędy, że aż mi wstyd
Odpowiedz"odmawiam wyjazdu, bo boje sie, ze kiedys w koncu kogos zabije, a na to nie pozwala mi sumienie"? :P
OdpowiedzNa dobra sprawe wspolczuje (nie tylko z punktu widzenia osoby z nadwrazliwym sluchem, ale i ze wzgledu na to, jak istotna jest u Ciebie mozliwosc koncentracji), ale masz tak obrazowy styl pisania, ze nie sposob sie nie usmiechnac. Ale mam nadzieje, ze nie mieliscie potem jeszcze wyjazdu do robot z uzyciem mlota pneumatycznego? :P
OdpowiedzUfff, nie. Ale szczerze mówiąc kolejne wezwanie odbieraliśmy ze strachem.
OdpowiedzPrzepraszam ale nie mogłam powstrzymać śmiechu ;)
Odpowiedza ja się przyczepię i zapytam, co takiego strasznego miało się dziać w tej dyskotece w biały dzień? :> bo przedszkole to raczej nie na noc pracuje, żeby wam potem muzyka dyskotekowa wyła po uszach.
OdpowiedzTo nie było przedszkole. Tylko dzieciarnia taka, że nazwaliśmy to przedszkolem domowym. Nie wiem czyje to były dzieci, czy ich, czy sąsiadów czy pół rodziny się zjechało. A wyjazd był koło 21 a zajęło to nam prawie godzinę.
Odpowiedza w historii o tym nie piszesz i potem takie czepliwe coś jak ja się doczepi :) dla mnie dziwny wytwór w takim razie to przedszkole, ale może kobieta lubi dzieci... może.
OdpowiedzMoże to całodobowy punkt przedszkolny... ;-)
OdpowiedzA nie było możliwości, żeby zabrać małego do jakiegoś innego pomieszczenia i odizolować się od reszty stada? To by mogło ułatwić pracę. Chyba, że lubicie adrenalinę :P
OdpowiedzAle kosmos :D Alfred Hitchcock wymięka - co tam trzęsienie ziemi, czy jakieś wrony w konfrontacji ze stadem kilkulatków! Zaszczurzony, ty jeszcze nie masz propozycji w pisaniu scenariuszy "na faktach autentycznych" ?? :D
OdpowiedzKudlatyLysol - jedna poprawka. Są przedszkola/punkty przedszkolne całodobowe, więc nie wszystkie "Wszelakie instytucje, które zajmują się doraźną opieką nad dziećmi (m.in. sale zabaw), kończą swoją działalność najpóźniej o 20.00."
Odpowiedz...tia... zakładam, że "domowe przedszkole" funkcjonuje max do godz. 16.00-17.00 Dyskoteki zaś, rozkręcają się po godz. 20.00... Nieźle ubarwiłeś temat, ale wybacz - tym razem nie wierzę.
OdpowiedzKudlatyLysol: Następnym razem społeczność Piekielnych prosi o taniec http://m.youtube.com/watch?v=5GgflscOmW8 Zdrowia :)
OdpowiedzTak trudno przeczytać komentarze, Kudłaty? Wyżej jest wyjaśnienie.
Odpowiedzdo Whiro: czytałem - to po prostu próba wybrnięcia przez autora z kłopotliwej sytuacji. Nadal nie wierzę, że po godz 21.00 funkcjonowało "przedszkole", czy rodzinny spęd (gdzie dorośli członkowie rodzin?)... Nie wierzę też w zbiegi okoliczności, że kilkanaścioro kilkulatków, miast przygotowywać się do spania, uczestniczyło w zajęciach "przedszkola". Wszelakie instytucje, które zajmują się doraźną opieką nad dziećmi (m.in. sale zabaw), kończą swoją działalność najpóźniej o 20.00. Bardziej wiarygodnie brzmiałoby, gdyby autor zamiast "dyskoteki" wstawił np. kuźnię - a tak? Bobelek wyszedł.
OdpowiedzNaprawdę uważasz, że umknąłby mi fakt połączenia prawdziwego przedszkola z dyskoteką? Masz mnie za aż takiego idiotę? Mam Ci odpowiedzieć na pytanie, gdzie byli rodzice? Skąd mam to wiedzieć? Miałem przeprowadzić wywiad z tą babką i odmówić pomocy póki nie powie mi kto jest czyim dzieckiem? Nie jestem fanem seriali, mnnie interesował tylko fakt czy ona była matką pacjenta, a była. Oprócz tego, że zostałem osmarkany, opluty i ogłuszony to mnie te dzieciaki w ogóle nie interesowały. Nie były powodem mojej wizyty tam. Więc to skąd one się tam wzięły i czy powinny tam przebywać - co mnie to obchodzi? Nazwałem to domowym przedszkolem bo zaatakowało mnie stado kilkulatków.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 20 listopada 2012 o 11:10
Do autora: nie rzucaj się - mam prawo nie wierzyć i z tego prawa korzystam. Prawie połowa historii na tym portalu jest wyssana z palca, prawdopodobnie z chęci zaistnienia autorów na publicznym forum - póki co, Twoje historie (a uwierz, że czytałem wszystkie), wydawały się wiarygodne - ta, niestety nie jest... POZDRAWIAM
OdpowiedzKudlatyLysol - nie autor się rzuca, tylko ty się rzucasz. Ile osób ma ci jeszcze wytłumaczyć, że istnieje takie coś jak przedszkola, żłobki całodobowe? Jak ktoś nie ma gdzie dziecka zostawić w godzinach popołudniowo-wieczornych (z różnych przyczyn) to kieruje się tam. A wiadomo przecież, że jak takie małe stado dzieciaczków to i problemy się zaczynają z nimi.
OdpowiedzKudlatyLysol: Takie domowe przedszkole o tej porze a nawet póżniej to nic dziwnego. Sama opiekowałam się takimi gromadkami, chociaż nie tak licznymi (6 do 10), ale i tak charmider straszny. Nie wiem co się działo z rodzicami dzieciarni z historii, ale w moim przypadku było tak, że rodzinka (starzy przyjaciele, znajomi...) którzy nie widzieli się szmat czasu, chcieli wyjść na miasto, ponadrabiać zaległości i pobawić bez towarzystwa dzieci.
OdpowiedzMożliwe że mam humor pięcioletniego dziecka, ale bardzo spodobał mi się moment ze smarkami
OdpowiedzZaszczurzony, wpadnij kiedyś do mnie na dziecięcy, po jednym dyżurze się uodpornisz ;). Chocby dziś w nocy - na jednym ramieniu trzymam dziecko do odbicia (ulewa mi na plecy), drugą ręką wciskam dziesięciolatce maskotkę, bo mała beczy z tęsknoty za domem, w drzwiach dyżurki staje jakaś matka i rozkłada pampersa podsuwając mi dziecięcą kupę do oceny jakościowej... :D. A na salach wrzaskoteka, bo się maluchy na karmienia obudziły jedno po drugim. Ryczytale przy zakładaniu venflonów/pulsoksymetrii/spojrzeniu na kogokolwiek w fartuchu to osobna broszka ;)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 listopada 2012 o 10:58
Caron to nie dla mnie... Och, zwariowałbym! Strasznie nie lubię jeździć do dzieci, nie umiem się z nimi obchodzić. Może dlatego, ze nie posiadam i nigdy (mimo wieku) nie ciągnęło mnie do posiadania, nie wiem.
OdpowiedzMnie do własnych też nie ciągnie, nie chcę, nie planuję, ale obycie z dziecmi faktycznie się w pogotowianych czasach przydawało - może i u dorosłych nie używałam venflonów większych niż zielony, jeśli nie było to absolutnie konieczne, ale za to z neoflonem na noworodka - żaden problem :D. ot, kwestia wprawy ;)
OdpowiedzDla mnie krzyki, płacze dzieci... Jej, kompletnie się w tym gubię. Nie mam kompletnie żadnego podejścia.
Odpowiedzzaszczurzony, pocieszę Cię- z dziećmi jest jak z bąkami, wytrzymać da się tylko ze swoimi. ;) Póki nie miałam swojego, to też nie ogarniałam dzieciaków. Historia naprawdę świetna, wybacz, ale uśmiałam się, jest tak obrazowo napisana, że czułam się czytając ją, jakbym tam była. Pozdrawiam.
OdpowiedzKto ma pszczoły, ten ma miód. Kto ma dzieci ten ma ... dużo roboty.
OdpowiedzJezus Maria Piotrek, co Ty wyprawiasz? Sytuacja dramatyczna a Ty sobie żarty stroisz, powagi zachować nie idzie czytając tę historię :D Czuj się odpowiedzialny za moje zachłyśnięcie się herbatą w pracy.
OdpowiedzSkładam wyrazy współczucia.
Odpowiedz"Wkraczamy z kolegą Rutkiem do pokoju wielkości 40 metrów kwadratowych [...]. Na tej małej powierzchni [...]" Wybacz, ale 40m/kw to nie jest mała powierzchnia. Toż to przecież rozmiar dość pokaźnej kawalerki, a tutaj jeden pokój ma taką wielkość?
OdpowiedzWystarczy jeden dwulatek i jeden czteromiesięczniak i już dom robi się mniejszy; możesz mi wierzyć. 14 "krasnoludków" w jednym pokoju? Masakra. Zaszczurzony, a na jak długo Cię ogłuszyło?
Odpowiedz@AceLevy: To rozmiar mojego dwupokojowego mieszkania z łazienką, kuchnią i przedpokojem (no, dokładnie 42 m2).
OdpowiedzKocham więc stare budownictwo. Może i okna nieszczelne, ale salon spokojnie ma ponad 40m kw. I uwierz - jak się przyzwyczaisz to wcale nie jest tak dużo.
OdpowiedzW pokoju były zapewne szafy, które swoje kilka metrów zbierają.
Odpowiedz@pankrator - w pokoju 10m/kw też znajdują się przecież meble ;)
OdpowiedzJa jak jeszcze mieszkałam w bloku, to na 43m2 ktoś mądry upchnął 3 pokoje, kuchnie i łazienkę! To dopiero szaleństwo :D
OdpowiedzGeneralnie to dużo, ale jak tam stało pełno śmieci, zabawek i innych huśtawek do tego gromada dzieciarów. Na podłodze klocki, pod sufitem wiszą powieszone misie. Jakieś łożeczka, leżaczki, materace, stoliki, krzesełka, pufy... I jak tak wchodzisz obładowany z wielkim plecakiem to wydaje się mało do takich celów.
Odpowiedzhistoryjka fajna :) ale czy na piekielnych to ja nie wiem :/ prędzej na wezsietato
OdpowiedzPewnie oboje dostaniemy minusy, ale tym razem się zgodzę. O czym właściwie była historia? Co tu było piekielnego? Że hałas? Że dzieci ciekawskie i (jak to dzieci) ociekające płynami ustrojowymi? Owszem, napisana bardzo kwieciście, ale niestety jakbym miał napisać streszczenie, to nie wiem czy by miało 1 zdanie :/
OdpowiedzZAJEBISTA HISTORIA!!!!!!!!!!
OdpowiedzCzłowiek z talentem literackim :) Gratuluję :)
Odpowiedznauczyciele przeciez tak duzo zarabiaja, znaczy za duzo i tyle wolnego maja, no co tak mi wlasnie na mysl przyszlo....
OdpowiedzCzekaj... ale że co? I co to ma do rzeczy?
OdpowiedzI tak zazdroszczę opanowania :p
Odpowiedzi ze niby co jest w tym opowiadaniu takiego piekielnego? to tylko dzieci a dzieci placza i piszcza gdy sa np przerazone.
OdpowiedzNie przejmuj się, z czasem okazuje się, że nick autora i styl literacki stają się treścią samą w sobie. Historia jest już tylko "lukrem" na ciasteczku - bez większego znaczenia...
OdpowiedzJa reaguję alergicznie na wszelkie wysokie dźwięki, a dzieciaki, póki co, to dla mnie zło wcielone. Zaszczurzony opisał swoje perypetie z takim wyczuciem, że nie miałam problemów z wejściem "w jego buty". I dla mnie taka sytuacja byłaby horrorem. A jeszcze jako praca, tak na co dzień? Brrr..
OdpowiedzŚwietnie napisane ;D
OdpowiedzA ja mam pytanie do Ciebie zaszczurzony, tak zupełnie nie w temacie tej historii. Ostatnio jechałam pociągiem. Tuż przed jedną ze stacji zasłabł jeden z pasażerów. Pociąg się zatrzymał na peronach, ambulans już się zbliżał. Czytając m. in. Ciebie od dłuższego czasu zwróciłam uwagę na znaczek na karetce - S. Wysiadłam i stałam z innymi czekając aż podstawią na drugi tor na przykład coś, i przyglądałam się panom w czerwonych ubrankach. Ten człowiek, który zemdlał, czy stracił przytomność, czy nie wiem dokładnie co - znajdował się w przedziale, a Ci panowie stali przed maską samochodu i nawet nie szli w kierunku składu. Wiem, bo jak wysiadałam to ambulans właśnie podjeżdżał. Oni wysiedli i po prostu stali. Dopiero jak po kilku minutach przyjechała karetka numer dwa, tym razem z P na drzwiach, to coś się ruszyło. Mianowicie, jeden z panów z P przebijał się po śniegu, z wielką torbą w dłoni, do tego wagonu, kolega brnął za nim, a panowie z S dołączyli do nich dopiero po kolejnych minutach, w których (na moje oko - obserwatora stojącego 20 metrów od nich) nic się nie działo. Pacjent zmarł. Czemu panowie z pierwszej karetki i to z S nawet nie próbowali patrzeć co się dzieje, nim nie dojechała P? Chyba nie jakieś durne przepisy?
OdpowiedzZ S to ratownicy czy lekarz? Nie przypominam sobie żeby jakieś przepisy zabraniały Sce działać zanim przyjedziemy my (my = P bo na takim tworze jeżdżę). Właściwie jest odwrotnie, przy zgonie to my musimy wzywać Skę gdzie jest lekarz żeby mógł dopełnić formalności. Gdyby patrzec kto kogo potrzebuje bardziej w pewnych sytuacjach to raczej P potrzebowałoby S, a nie odwrotnie, więc nie potrafię powiedzieć Tobie dlaczego taka sytuacja miała miejsce. Może czerwoni nie chcieli zmoczyć ubranek? :(
Odpowiedz