Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Miałam na studiach fakultatywny przedmiot - pedagogikę. Naiwnie sądziłam, że zdobędę tam…

Miałam na studiach fakultatywny przedmiot - pedagogikę. Naiwnie sądziłam, że zdobędę tam przydatną wiedzę na wypadek, gdyby przyszło mi kiedyś pracować z dziećmi czy młodzieżą. W pewnym sensie nie zawiodłam się. Pani Pedagog [PP] dostarczyła swoim zachowaniem dość przykładów negatywnych, bym wzięła sobie jej nauki do serca na całe życie.

Przez cały kurs starała się mojej grupie udowodnić, że obecny system edukacji w Polsce jest skostniałym, archaicznym i niedostosowanym do potrzeb współczesnych uczniów tworem, któremu mogłaby pomóc tylko krwawa rewolucja. Często zwracała też naszą uwagę na problemy, jakie w szkołach i na uczelniach napotykają osoby niepełnosprawne, sieroty oraz osoby wywodzące się z patologicznych rodzin.

Brzmi całkiem nieźle?

Niestety - metody, jakie stosowała, by zmusić nas do przyjęcia jej - czyli jedynego słusznego - punktu widzenia, kładły się cieniem na jej "światłych" poglądach.

Sytuacja I.

Pani Pedagog postanowiła nam uświadomić, że w Polsce szanse na zdobycie wyższego wykształcenia nie są dla wszystkich równe:

PP: Proszę państwa, proszę powiedzieć, kto z was pochodzi z rozbitej rodziny?

Całą grupą w milczeniu wymieniliśmy się spojrzeniami, a części wpełzł na usta przysłowiowy karpik. Nikt się nie odezwał, oczywiście, chociaż wiem, że co najmniej dwie osoby z grupy wychowywane były tylko przez matkę.

PP (z błyskiem tryumfu w oczach): Sami państwo widzą - należycie państwo do uprzywilejowanej grupy, do elity społeczeństwa. Macie wszystko - pełne rodziny, dobrze zarabiających rodziców, pochodzicie z dużych miast. Nie wszyscy mają tak dobrze, jak państwo!

Kolega: Ja jestem ze wsi.

PP: Ale ma pan rodziców i stać ich na wysłanie pana na studia! Inni nie mają takiej szansy!

Pomijam już to, czy miała w tym wypadku rację, czy nie - sam fakt, że PEDAGOG tak lekko rzuca sądy na temat ludzi, o których nic nie wie, sprawił, że trochę się we mnie zagotowało. Z góry założyła po prostu, że wszyscy wpisujemy się w jej wizję świata i wykorzystała to do poparcia swojej tezy, a jedyną naszą szansą na obronę byłoby publiczne dzielenie się bardzo intymnymi informacjami. Dziwne, ale nikt więcej się o to nie pokusił.

Sytuacja II.

PP: Proszę państwa, czy wiedzą państwo, że jeden na dziesięciu studentów jest NIEPEŁNOSPRAWNY? Proszę się rozejrzeć (grupa liczyła ok 20 osób). Czy widzą państwo wśród nas choć jedną niepełnosprawną osobę? Nie! Są państwo silni, zdrowi i sprawni, nie wiedzą państwo, z jakimi problemami muszą borykać się niektórzy ludzie!

Nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać. Najwyraźniej światła Pani Pedagog nie zdawała sobie sprawy z tego, że osoba niepełnosprawna to nie koniecznie ktoś poruszający się na wózku czy o białej lasce, a to że niepełnosprawność nie rzuca się w oczy, nie oznacza wcale, że mamy do czynienia ze zdrową osobą. Mam lekki stopień niepełnosprawności, czego na pierwszy rzut oka nie widać i czym nie lubię się chwalić, także po prostu przemilczałam sprawę, jednak niesmak pozostał.

Na koniec perełka. Na jednych z ostatnich zajęć, Pani Pedagog omawiała najczęstsze błędy, jakie popełnia nauczyciel w obcowaniu z uczniami. Stwierdziła, że rzucanie pytań o stan zdrowia czy rodzinne problemy na forum klasy może powodować u uczniów silne uczucie wstydu i jest ABSOLUTNIE KARYGODNE, a ktoś, kto tak robi, zwyczajnie minął się z powołaniem.

Hipokryzja czy zwykła głupota?

Uczelnia

by raelis
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar konto usunięte
25 29

"Hipokryzja czy zwykła głupota?" Wg mnie - kumulacja.

Odpowiedz
avatar olkiolki
10 12

Obstawiam głupotę, bo chyba tylko ona jest tak tępa, by przeczyć samej sobie w tak ewidentny sposób.

Odpowiedz
avatar Mikaz
6 8

Kumulacja jak w lotku :P Tylko w tym przypadku niepożądana.

Odpowiedz
avatar CComando
0 2

Tylko w ostatnim stwierdzeniu miał babsztyl rację (chociaż z tym "KARYGODNE" i z "minął się z powołaniem" to jednak przesada). Szkoda, że taka hipokryzja.

Odpowiedz
avatar digi51
20 22

Heh, pedagodzy wykładający na uczelniach wyższych zazwyczaj szkołę polską znają tylko z opowiadań. To teoretycy. A już najlepsi są ci, którzy prowadzący zajęcia z metodyki nauczania. Teorie z d*py, nijak niesprawdzające się w praktyce, ale "proszę państwa, tak trzeba". Najlepszą chyba historię z tym związaną opowiedziała mi kumpela z anglistyki. Miała przedmiot na studiach przygotowujący do odbycia praktyk w szkole. Pani cały semestr uczyła ich pisać konspekty lekcji, kategorycznie zabraniając jakichkolwiek odstępstw od konspektu podczas prowadzenia prawdziwej lekcji. Po wakacjach studenci ponownie spotkali się z tą panią na zajęciach podsumowujących praktyki. Kumpela przyznała, że nie zawsze udawało się przeprowadzić lekcje 100% zgodnie z konspektem, bo np. uczniowie pracowali wolniej lub szybciej niż się spodziewała. Komentarz pani pedagogożki: "Niestety, muszę pani w związku z tym obniżyć ocenę z praktyk".

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 listopada 2012 o 23:11

avatar raelis
12 14

O dziwo kobieta z mojej historii nie tylko pracowała w szkole, ale też ma córkę w wieku szkolnym, więc teoretycznie powinna znać system od podszewki i zwyczajnie wiedzieć co robi. Ale widać, że niektórym nic nie pomoże. Na szczęście była jednym takim kwiatkiem wśród moich wykładowców przygotowujących do nauczania. Inni byli bardziej życiowi i chociaż owszem, wpajali nam, że konspekt to rzecz święta, ale tylko dlatego, że ma nam ratować tyłek, kiedy nie wiemy, co dalej robić :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 listopada 2012 o 23:29

avatar Mahmurluk
10 12

Mnie na studiach metodyki języka obcego uczyła pani po 50, która jako nauczyciel przeszła chyba każdy typ szkoły poza gimnazjum. Dała grupie masę praktycznych rad i kazała zawsze, ale to zawsze do konspektu mieć w zanadrzu plan B, C i D. "Przecież jedna grupa zrobi wam w pół godziny tyle, co inna w dwie". Z drugiej strony, na innej uczelni znajomi mieli metodyka, który sam się nie trzymał swoich nauk. Kwestia szczęścia.

Odpowiedz
avatar digi51
11 13

Ja z kolei miałam zajęcia z panią, którą umieściła bym gdzieś po środku. Z jednej strony mówiła całkiem do rzeczy, z drugiej jednak za bardzo skręcała z stronę "bezstresowego", twierdząc, że dzieci w podstawówce nie można UPOMNIEĆ, bo się zniechęci do przedmiotu... No litości.

Odpowiedz
avatar archeoziele
10 12

Skoro nie wolno upomnieć, to jak należy wg. tej pani dyscyplinować ucznia i skłonić do cięższej pracy nad sobą?

Odpowiedz
avatar jaelithe21
9 9

Ja miałam metodykę z kobietą, która przez studentów, wykładowców i nauczycieli w szkołach, w których mieliśmy praktyki, była nazywana "betonem pedagogicznym". Biblią na zajęciach była książka p. Komorowskiej (nawet niezła ale czytana na wykładzie w sposób, który usypiał nawet prowadzącą). I założeniem zawsze było to, że wszyscy nasi uczniowie są grzeczni, chętni do pracy i pracują w jednakowym, "konspektowym" tempie.

Odpowiedz
avatar digi51
4 4

@archeoziele, no trzeba go zainteresować tematem :)

Odpowiedz
avatar Camparis
2 4

Już kiedyś pisałam, ale powtórzę. W szkole mojej 9-letniej córki pani pedagog prezentuje sobą tak niski poziom intelektualny, że na piśmie do dyrektorki zabroniłam tej kobiecie kontaktować się z moją córką! Nie dość, że nie pomogła to jeszcze okropnie zaszkodziła :(

Odpowiedz
avatar plytkozerca
-1 1

Zamknij to dziecko od razu w szklanej bańce? Przecież trzeba od młodości uczyć się postępowania z debilami :P

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

@archeoziele - może zamiast upomnieć należy napier*lać wskaźnikiem po tyłku? ;) To była ironia jakby ktoś nie poznał.

Odpowiedz
avatar g_3
14 16

obstawiam głupotę - do hipokryzji trzeba być choć trochę inteligentnym ;)

Odpowiedz
avatar ramajanti
7 9

całkowicie się zgadzam :)

Odpowiedz
avatar juanaa
-4 22

Korzystając z okazji chciałabym napisać kilka słów o niepełnosprawnych na uczelniach. Proszę, nie bijcie. Stypendia dla niepełnosprawnych na mojej uczelni: 1. Z orzeczeniem o znacznym stopniu niepełnosprawności 700 zł/miesiąc. 2. Z orzeczeniem o umiarkowanym stopniu niepełnosprawności 450 zł/miesiąc. 3. Z orzeczeniem o lekkim stopniu niepełnosprawności 150 zł. Jestem bardzo ciekawa, ilu niepełnosprawnych studiuje tylko po to, by z ocenami 3,0 przechodzić z roku na rok i mieć trochę darmowej kasy od państwa. Jasne - na pewno nie wszyscy!! ALE: stypendium naukowe dla najzdolniejszych studentów dostaje u mnie 10% studentów na danym kierunku (a więc 4, może 5 osób). Są naprawdę niestereotypowi studenci, którym zależy na dobrych ocenach i bardzo ciężko na nie pracują. Wysokość takiego stypendium to 500 zł/miesiąc. Tak, to spora suma, ale mało motywujące jest to, że ktoś wypruwa z siebie flaki a w czasie sesji podupada na zdrowiu, a i tak jest mniej doceniony niż osoba np. lekko kulejąca, bez palca, z nerwicą czy coś innego. Wiem, niektórzy naprawdę mają utrudnione życie, muszą regularnie brać drogie leki... I powiecie, że jestem bezduszna, bo ci ludzie cierpią, chcą brać czynny udział w życiu społecznym itd. ale przyznacie chyba, że dużo już czytaliśmy na tym portalu historii o ludziach zdrowych ale z orzeczeniem. Jeśli ktoś jest zainteresowany kryteriami przyznawania orzeczenia to tu ( http://pomocspoleczna.ngo.pl/x/11015 ) jest krótki i bardzo ogólny zapis, ale nie wnikam w szczegóły. Oczywiście te parę linijek mojego komentarza nie wyczerpuje tematu, ale mam nadzieję, że poniekąd rozumiecie moje rozgoryczenie. Jeśli miałabym zaproponować jakieś rozwiązanie, to mam takie, które wielu osobom może się nie spodobać: brak stypendiów socjalnych, specjalnych, zapomóg, dopłat i innych tego typu. Student powinien być nagradzany za ciężką pracę a nie za biedę, chorobę czy inne aspekty. Jak kogoś (tak jak mnie) nie stać na wyjazd na studia do Krakowa, Warszawy itp. to z bólem serca udaję się do uczelni będącej pośmiewiskiem wielu mieszkańców mojego miasta, oddalonej mniej niż 10 kilometrów od mojego domu i staram jak mogę. Kto dotarł aż tu, temu dziękuję za uwagę i ewentualnie przepraszam za czas stracony na czytaniu tego wywodu.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 listopada 2012 o 0:41

avatar TrissMerigold
1 13

Nie przyjmuję przeprosin za zmarnowany czas. Co więcej, jako osoba "lekko kulejąca z krótszą nogą" i korzystająca ze stypendium dla ON (osób niepełnosprawnych) stwierdzam, że jesteś po prostu rozgoryczona faktem, że oprócz zdolnych ktoś jeszcze dostaje pieniądze. Stypendium socjalne (a za takie uznawane jest również to dla osób niepełnosprawnych) ma wspomagać studentów w gorszej sytuacji materialnej. I to nie jest nagroda. To w pewien sposób pomoc. Moja koleżanka dziewczyna zdolna, ale biedna jak mysz kościelna dzięki stypendium skończyła studia. Było jej wstyd, że korzysta z zapomogi, ale jeść trzeba. Uważasz, że skoro jej nie stać to nie powinna studiować? Mój wydział osobom ON dawał 250 złotych. Wyższe były socjalne i naukowe (te były najwyższe). W sumie wg ciebie to chyba najlepiej żeby biedni i niepełnosprawni nie studiowali bo zabierają pieniądze i jak kiedyś usłyszałam niepełnosprawni psują widok. Twój pomysł ograniczyłby dostęp do nauki, no ale byłby więcej pieniędzy dla tych, którzy wg ciebie zasługują. P.S. Orzeczenia na ładne oczy nie dostałam, tylko za autentyczną wadę.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 listopada 2012 o 10:28

avatar Mahmurluk
3 3

Jak na uczelnię będącą pośmiewiskiem, to spore stypendia wypłaca. Z socjalem też nie dałabyś rady wyjechać? Jeść trzeba wszędzie, koszta generują głównie mieszkanie i materiały.

Odpowiedz
avatar juanaa
1 9

Droga TrissMerigold! Oj, sprowokowałaś mnie, teraz czuję się zobowiązana jednak rozwinąć swoją poprzednią wypowiedź. Sugerujesz, że mój osąd ma swoje źródło jedynie w zawiści i rozgoryczeniu tym, że ktoś oprócz mnie dostaje jakieś pieniądze. Tak, boli mnie to, że niepełnosprawny dostaje więcej pieniędzy niż pilny student. Ale sprawa jest dużo, dużo głębsza niż moje fochy. Może ci się to wydać dziwne, ale leżą mi na sercu finanse Polski, a właściwie bardziej Polaków. Widzisz, mój ojciec pracował ponad 20 lat i co miesiąc z pensji potrącano mu pieniądze m.in na składki do bezrobocia, nie wiem jak to się normalnie nazywa. A teraz, gdy został niesłusznie zwolniony z pracy (już jest wyrok sądu) i przez 1,5 roku sprawa ciągnęła się (bo rozprawy odbywały się co ok. 1,5 miesiąca), z bezrobocia dostawał przez 6 miesięcy jakieś grosze, które nijak się miały do odprowadzonej z pensji kwoty. Zresztą sprawa jest bardziej skomplikowana, nie będę się tu rozwodzić. Do czego zmierzam: moim marzeniem jest, żeby ludzie dostawali 1,5 razy większą wypłatę niż obecnie i SAMI decydowali, na co chcą wydać swoje pieniądze lub na jakie konto odłożyć parę stówek na emeryturę. A nie dostawać „kieszonkowe” od państwa, które twoje pieniądze rozdaje rzeszy niepotrzebnych urzędników, bezrobotnym z gatunku „podpisz pan że szukałem pracy i już mnie tu nie ma”, posłom na niezbędne tablety, ZUSowi na siedzibę za 4,5 miliona i wielu innym instytucjom, w tym właśnie uczelniom na stypendia. Pobieram z uczelni stypendium socjalne (120zł/m-c) i uważam, że nie powinno go być, bo wkurza mnie to, że muszę się żebrać o pieniądze, które pośrednio zostały odebrane moim rodzicom pod szlachetną nazwą „podatek” (2 wycieczki pięciu członków rodziny do US, ojca do bezrobocia, rodzeństwa do dziekanatów po zaświadczenia że się uczą, wypełnienie 3 wniosków... - a wszystko to marnowanie czasu i koszty). Tak samo jak nie powinno być stypendiów dla niepełnosprawnych, których niepełnosprawność nie uniemożliwia studiowania oraz stypendiów na kierunkach zamawianych (1000zł/miesiąc) podczas gdy ludzie ciężko pracują, żeby osiągnąć taką wysokość wypłaty, a państwo zabiera prawie połowę zarobionych pieniędzy by dać je studentom na piwo. Do Mahmurluk: nie wiem, jak dokładnie wygląda wysokość stypendiów na innych uczelniach, mam porównanie tylko z jedną, Krakowską - mój brat przy takich samych dokumentach o zarobkach rodziny jak moje dostaje 300 z kawałkiem a ja 120, więc na tle innych szkół wyższych chyba jednak na mojej uczelni stypendia nie są zbyt wysokie, chociaż mogę się mylić. Niestety w moim przypadku sprawa wyjazdu była dość przykra i nieco skomplikowana, bo miałam warunek, że albo dostanę się na bardzo dobrą uczelnię (UJ/UP) i może „jakoś to będzie” i „będziemy wcinać korzonki” albo zostaje mi uczelnia w mieście. No i liznęłam się o przyjęcie, dosłownie. A jeśli chodzi o koszty, to jasne, jedzenie i materiały trzeba kupić wszędzie, ale już na przykład mieszkanie czy akademik kosztuje, a dla wielu to duża przeszkoda.

Odpowiedz
avatar Mahmurluk
-4 4

Zamiast wykorzystać możliwości systemu próbujesz go zniszczyć... Jeżeli i tak dostajesz stypendium socjalne, odpada Ci większość kosztów akademika, który łatwo dostać przy kiepskiej sytuacji materialnej. Inna rzecz, że niektórzy nie wyobrażają sobie życia innego niż w mieszkaniu, ale o tym szkoda gadać. Próbować dostać się na lepszą uczelnię możesz co roku, przy odrobinie szczęścia nawet przepiszą Ci część zaliczonych przedmiotów, albo ułatwią życie w jakiś inny sposób. Poza tym, mało ludzi studiuje i pracuje, żeby się utrzymać na studiach? Są możliwości, tylko trzeba się ogarnąć zamiast żalić się jakie to państwo jest złe, bo zabiera tyyyyle kasy z wypłaty (tak samo moim rodzicom, jak i Twoim). Po prostu musisz nauczyć się działać w ramach jakie dostajesz, bo system szybko się nie zmieni, a szkoda życia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 6

Mówisz jakie to wredne, że ludzie pobierają stypendia po czym okazuje się, że sama takowe pobierasz... to przestań takowe pobierać. Idź na gorszą uczelnię i niech te 120 zł zostanie lepiej spożytkowane. Bo jak dla mnie to jest hipokryzja pełną gębą.

Odpowiedz
avatar mijanou
-2 10

Ach, pedagogika^^ Teoria a praktyka. Na studiach uczymy się różnych teorii, a wszystkie po kolei biorą w łeb w zetknięciu ze szkolną rzeczywistością.

Odpowiedz
avatar ChildOfRock
5 11

3/4 moich znajomych płci żeńskiej studiuje pedagogikę. Motywy większości z nich to stosunkowa łatwość tego kierunku i argument brzmiący "lubię dzieci'". Ja lubię jeść, ale to nie znaczy, że mam zadatki na kucharza - to samo tyczy się przyszłych absolwentów pedagokiki. Samo lubienie dzieci nie wystarcza. Chodzi jeszcze o pewne predyspozycje, potocznie zwanymi podejściem do dzieci. Inaczej jest, gdy się człowiek zajmuje jednym, bądź dwójką dzieci, a inaczej, gdy ma do czynienia z grupką niekoniecznie grzecznych przedszkolaków/ uczniów. Teraz, aby sobie poradzić z taką grupką nie wystarczy te dzieci lubić, ale i mieć pewne umiejętności, dzięki którym wzbudza się wśród nich autorytet i jednocześnie nie sieje się grozy. Wśród moich znajomych takie umiejętności ma może 1/8. Reszta poszła na te studia, żeby mieć bez wielkiego wysiłku jakikolwiek papier.

Odpowiedz
avatar Kecaw
5 7

To ostatnie zdanie w twej historii o tym co powiedziała pani "pedagog" szkoda że nikt nie krzykną "No właśnie! ma pani świętą racje! zgadzam się z panią w 100%! to ja mam pytanie do pani, dlaczego pani jeszcze nie wyszła?"

Odpowiedz
avatar WielkaKomedia
1 3

Przypomniało mi się jak jedna profesorka na egzaminie ustnym odpytywała mnie, jednocześnie coś przy sobie robiąc, a to kawę, a to w jakiś papierach grzebała. Zadając pytania mówiła bardziej do siebie niż do mnie. Gdy po raz trzeci poprosiłam ją o powtórzenie pytania (byłam całkowicie spokojna, opanowana i grzeczna) ona wykrzyknęła: CZY PANI JEST GŁUCHA?! Troszkę się uspokoiła, gdy odpowiedziałam twierdząco. Wyjaśniam, że może głucha kompletnie nie jestem, no ale niedosłuch mam stwierdzony.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 listopada 2012 o 23:18

avatar digi51
0 4

Moim zdaniem w przypadku tego typu niepełnosprawności powinnaś o tym poinformować egzaminatora, może niekoniecznie zaraz po wejściu do sali, ale np. przy pierwszym problemie ze zrozumieniem pytania - to chyba żaden wstyd poprosić o mówienie nieco głośniejszym tonem.

Odpowiedz
avatar Metalhead
-1 3

Czysty idiotyzm. Z ostatnim w pewnym sensie ma rację ale sama wykazała się ostrą hipokryzją. Kto jej w ogóle dał papiery?

Odpowiedz
avatar konto usunięte
-1 1

Jestem ze wsi, wychowywała mnie mama z dziadkami, skończyłam najpierw miejscową małą uczelnie (na "duże miasto" nie było mnie stać), a później zaocznie uczelnię w "dużym mieście", teraz robię studia podyplomowe i zmieniam w końcu pracę na taką z wynagrodzeniem powyższej średniej krajowej. Absolutnie nie chcę uogólniać, ale niektórzy znajomi z lepszym startem w ogóle nie mają pracy, bo na pół etatu albo staż nie pójdą, lepiej siedzieć w domu i narzekać, że nie po to się kształcili...

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 15 listopada 2012 o 19:40

avatar secret
-1 1

Uśmiałam się jak cholera przez kumulację hipokryzji i głupoty tej kobiety ;) Jest jednak ziarenko prawdy w tym spojrzeniu, uprzywilejowaniu ludzie studiują dziennie, mimo to, że szanse ma każdy równe. Ja na przykład jestem przypadkiem, który rozwala cały system stypendialny. Co dzień dojeżdżam na uczelnię, ponieważ moją mame nie stać na to bym mieszkała w większym mieście. Moja rodzina to patologia bez dwóch zdań, ale w to nie wnikając, oczywiste jest, ze bym stąd wypruła jak najchętniej i mogła się uczyć w lepszych warunkach, korzystając ze stypendium socjalnego. Przed drugim ślubem moich rodziców takie stypendium by mi przypadło, ale moi rodzice są dorośli (nieszczególnie mądrzy) to się ochajtali ponownie. Nie przysługuje mi, bo ojciec zarabia za dużo (tak, to że on zarabia za dużo nie oznacza, że coś się mi z tego należy). Tak więc, stypendia nie obejmują patologii :)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 16 listopada 2012 o 11:13

Udostępnij