Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Jestem weterynarzem. Pacjentów mam różnych, jedni kochani i współpracujący, inni kłapią zębami…

Jestem weterynarzem. Pacjentów mam różnych, jedni kochani i współpracujący, inni kłapią zębami i machają pazurami na wszystkie strony. Wiadomo, to tylko zwierzęta i nie mam do nich pretensji, jeśli utrudniają mi czasem czynność, którą muszę przy nich wykonać. Za to ich właściciele to już inna sprawa.
A oto kilka ulubionych typów:

- "A nie da się tego w jednym zastrzyku?" Otóż nie da się. Nie powinno się łączyć różnych substancji w jednej strzykawce, bo mogą zajść między nimi reakcje chemiczne, a wtedy to już nie wiadomo co w zasadzie podajemy zwierzakowi. Częstą sytuacją przy tym typie jest puszczanie zwierzaka w trakcie wbijania igły, bo ten pisnął. Ja wtedy nie mogę wstrzyknąć zawartości, bo i tak pójdzie w powietrze, bo albo przebiję skórę na wylot, albo igła wysunie się spod skóry. Efektem jest kłucie zwierzaka pięć razy zamiast powiedzmy dwóch.

- "Ja wiem lepiej", czyli on czytał na jakimś forum, że ten zestaw objawów to na pewno to schorzenie. Nie do przetłumaczenia staje się fakt, że w większości przypadków wiele chorób ma podobne objawy i nie każdy pies choruje na to samo.

- "Ale po co tyle badań, nie może pani mu po prostu dać jakichś zastrzyków", czyli niech pani powie, co mu dolega, ale bez żadnych badań dodatkowych, choćby USG czy badanie krwi. O ile argument finansowy mogę zrozumieć, bo niektóre z badań są naprawdę kosztowne, to krew mnie zalewa, gdy widzę, że właścicielowi po prostu się nie chce zostać te 10 minut dłużej, żeby pobrać krew, albo przyjść na drugi dzień rano, żeby zwierzak był na czczo.

- "Oczywiście, że stosowałem się do zaleceń", czyli zapewnienie, że wykonało się wszystko, o co prosiłam, a ja widzę, że nie było to zrobione. Niestety są rzeczy, które właściciel musi robić w domu. Prosząc o coś, zawsze pytam czy właściciel będzie w stanie to realizować, jeśli nie, szukamy innych rozwiązań. Powiedzenie nie dam rady naprawdę nie boli, a przynajmniej wiem na czym stoję.

- "Ten lek w ogóle nie działa" - jeśli ktoś przynosi mi ledwo żywe, schorowane zwierze, to choćbym odtańczyła nad nim taniec szamana, nie uzdrowię go jednym zastrzykiem. Leczenie to proces ciągły, który niestety czasem przebiega powoli.

- "Proszę zostawić, to go boli" - słowo honoru, wycięcie kołtuna nie boli, podobnie obcinanie pazurów (pomijając nieliczne sytuacje skaleczenia żywej części). A fakt, że właściciel panikuje przy każdym moim ruchu tylko prowokuje psa do panikowania razem z właścicielem.

- "A dlaczego tak długo", czyli jak tu wytłumaczyć, że to że zwierze wygląda na zdrowe, wcale nie znaczy, że leczenie jest zakończone. Jeśli ktoś leczenie grzybicy kończy po tygodniu, bo ślady znikły, to obiecuję mu, że spotkamy się za miesiąc z tym samym problemem.

- "Nie szczepię go, bo przecież nie choruje", czyli absurd sam w sobie, ponieważ nie choruje, bo jest szczepiony. No ale jak tu wytłumaczyć komuś jak ważne są szczepienia jeśli nie musiał uśpić zwierzaka po długim i ciężkim leczeniu, które często nie przynosi rezultatu. Szczepimy na choroby nieuleczalne lub ciężkie do leczenia, na które leków nie ma, krótko mówiąc, zwierze pozostawione jest samo sobie, a my możemy mu podawać kroplówki i leki wspomagające, żeby miał więcej siły walczyć.

- "A po co mu szczepienie na wściekliznę, przecież on nie gryzie", czyli odmiana powyższego. Otóż, do wszystkich upartych, to że pies nie gryzie, nie znaczy, że sam nie zostanie ugryziony. W ten sposób też może się zarazić.

- "Ale jak on będzie z tym wyglądał", czyli mam wystawowego zwierzaka. Otóż nie da się pobrać krwi od wyjątkowo kudłatego psa nie goląc mu miejsca wkłucia. I nie chodzi o sterylność. Przez ten gąszcz zwyczajnie nie da się znaleźć żyły, w którą trzeba się wbić. Obiecuję - sierść odrośnie.

I mój faworyt:

- "Co to może być", czyli wpada ktoś bez zwierzaka, przedstawia zdawkowo, że pies się drapie i ma takie dziwne coś. Następnie oczekuje, że przedstawię pełną diagnozę, a najlepiej wyleczę zwierzaka na odległość. Wierzcie mi lub nie, ale obejrzenie tego dziwnego czegoś naprawdę pomaga w ustaleniu czym to dziwne coś jest. Ponadto naukowcy pracują nad podawaniem zastrzyków korespondencyjnie, ale wprowadzenie tej innowacyjnej technologii na rynek jeszcze potrwa.

gabinet weterynarza

by akirka
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar BlueBellee
10 10

Nie no, serio? Zwłaszcza ostatni akapit mnie rozłożył- pewnie czekają tylko na zniżkowe znaczki?

Odpowiedz
avatar GythaOgg
21 21

Moje szczury sikają na takich jak Ty...dobrych weterynarzy ;) Swoją drogą zawsze mi wstyd...Lekarz go bada, obmacuje, chce pomóc, ulżyć w bólu, a ta łajza moja-szczur-klocka na niego stawia...

Odpowiedz
avatar Loras
6 6

Denerwuje się najwyraźniej. Chyba nie lubi obcych.

Odpowiedz
avatar Pierzasta
5 5

Moje szczurska też kupały na weta ;-). A jeden (śp już po dlugim leczeniu- ten z awatara) lał równo jak tylko kładłam go na stół weterynaryjny ;-). Ciekawe jak będzie z obecną trójką chlopczykow, bo jeszcze (na szczęście) nie musiałam iść z nimi na "przegląd techniczny" ;-)

Odpowiedz
avatar GythaOgg
3 3

@Loras myślę,że nie chodzi o obcych tylko zapachy różnych zwierząt w lecznicy, poza tym rzadko wychodzą na zewnątrz,więc wycieczka do weta to nie lada przygoda. @Pierzasta - jeszcze się nie miałam szczura, który by nie uraczył weta jakimiś fekalnymi prezentami.Więc nie spodziewaj się cudów;)

Odpowiedz
avatar Pierzasta
1 3

A bo ja wiem ;-)? Mialam już 8 szczurasów, większość miała styczność z wetem i nie każdy "robił" ;-)... zobaczymy :-).

Odpowiedz
avatar mijanou
-3 15

Hm...a ja z kolei znam piekielną klinikę dla zwierzaków, w której zleca się niepotrzebne i czasem fikcyjnie wykonane badania ( bo na przykład nie można doprosić się wyników tych badań), stosuje niepotrzebnie drogie leki i wyciąga kasy ile się da. I to nie jest bajka tylko fakt. Mój pies zachorował w któryś weekend, więc nolens volens z usług takiej kliniki skorzystałam. Pies był hospitalizowany przez trzy dni, bez efektu. Sugerowano jedynie dalsze specjalistyczne badania i dalsze, coraz droższe leki. Mnie to bardzo zastanowiło, ale ponieważ zaufałam więc wyłożyłam pożyczoną kasę. A po tym czasie oddano mi psa nadal chorego. Z psem odwiedziłam w końcu mojego zaufanego weterynarza, który dla zwierzaków ma przede wszystkim wielkie serce, choć w gabinecie brak mu specjalistycznego sprzętu. Psa zbadał, a w ciągu trzech dni zwierzaka postawił na nogi. Za sumę 60 złotych ( koszt wizyty lekarskiej plus przepisane zastrzyki). W tamtej klinice zostawiłam ponad 1500 złotych. Potem poczytałam sobie opinie o tej placówce w necie i wiele było podobnych- po prostu od naiwnych wyciągają kasę bo wiadomo, że jak zwierzak cierpi to właściciel da żeby tylko wyzdrowiało. Czasem więc może ludzie wiedzą lepiej? Bo przy oddawaniu psa, w tamtej klinice usłyszałam, że pies długo nie pozyje i generalnie albo dalej go tam zostawię albo trzeba będzie uśpić bo zabieram go em....w trakcie(!) leczenia. Tylko nadal nie wiem, na co go tam leczono bo diagnoz było kilka i co najzabawniejsze- mimo użycia specjalistycznego sprzętu wszystkie były błędne.

Odpowiedz
avatar Katka_43
6 6

To może powiedz jaka to klinika?Jak się ludzie dowiedzą,nie będą chodzić do naciągaczy....

Odpowiedz
avatar mijanou
-2 10

Żadna tajemnica. Klinika prywatna na K. Kto jest z Gdańska, ten wie.^^ A dla zainteresowanych: http://forum.miau.pl/viewtopic.php?t=78216

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 24 października 2012 o 7:54

avatar akirka
6 6

Widzisz Mijanou są kliniki i kliniki. Pozwól, że podam przykład. Zupełnie niedawno miałam do czynienia z psem, który miał, nie wnikając w szczegóły, problemy ze skórą. Objawy typowe dla alergii skórnych z powikłaniami bakteryjnymi. Książkowy przykład. Zleciłam badanie hormonów tarczycy, bo pies kiepsko reagował na leczenie. Pani wydała na te badania około 200zł. To bardzo drogo, ale okazało się, że pies ma bardzo silną niedoczynność. Gdybym zaufała wyłącznie badaniu podstawowemu niepotrzebnie faszerowałabym psa coraz większymi dawkami sterydów, uparcie czekając na efekty, a tymczasem choroba by się pogłębiała maskowana lekami. Podobnie w przypadku psa z padaczką. Nie szprycuje się go od razu lekami przeciwpadaczkowymi, ale wykonuje badanie krwi, żeby sprawdzić wątrobę, bo jej zaburzenia również dają drgawki. Są lekarze, którzy zlecają masę niepotrzebnych badań, ale zwykle nie korzystając z nich bardzo wiele ryzykujemy. A teraz wyobraź sobie odwrotną sytuację - Twój zaufany lekarz po prostu zbadał, stwierdził i podał leki. Nie zrobił USG, które uświadomiłoby mu, że się pomylił i leczy psa nie na to, co trzeba, przez co Twój pies odchodzi. Miałabyś do niego pretensje, że nie wykonał prostego badania, które ocaliłoby życie Twojemu psu?

Odpowiedz
avatar SiewcaSierot
1 1

Mam pytanie, denerwujesz się kiedy ludzie w Twoim gabinecie płaczą?

Odpowiedz
avatar akirka
12 12

To zależy. Jeśli płaczą, bo ich piesek piszczy (a piesek piszczy, bo widzi, że właściciel jest zaniepokojony i tworzy się błędne koło), to jest to bardzo denerwujące. Najczęściej wtedy proszę, żeby właściciel poczekał za drzwiami. Pies się uspakaja i można zrobić co tam akurat potrzeba. Natomiast jeśli sprawa jest poważna i nie wiadomo czy zwierzak przeżyje, albo ktoś przychodzi go uśpić, to zupełnie inna sprawa. Sama musiałam swojego kota uśpić i płakałam jak bóbr. To zrozumiałe, że ktoś płacze w takiej sytuacji, w końcu traci kogoś bliskiego i nie ma tu miejsca na złość.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
2 2

A właśnie, powiedz mi proszę czy jak obcina się pazury psu i za mocno się obetnie, to psa to boli? Bo wet mojej psiny twierdzi, że nie. Sońka boi się do niego chodzić, jak go widzi dostaje furii, a jak chciałam jej sama w domu pazury obciąć (kupiłam w zoologicznym to do obcinania), to mnie próbowała gryźć. Nawet głupi jaś nie pomógł. No i czy byłaby możliwość obcięcia pazurów pod narkozą? Sonia waży 8kg i sięga mi tak do pół łydki (wiem wiem, za dużo jak na takie małe cielsko, ale to akurat wina mamuśki). Pozdrawiam :)

Odpowiedz
avatar akirka
10 10

Zacznijmy od tego, że Twój pies nie ma prawa Cię gryźć. Na pewno zdarzyło Ci się skaleczyć kiedyś przy paznokciu. I domyślam się, że Cię bolało. Powiedzmy tak, jeśli leci krew, to należy założyć, że nerw też został naruszony, co wiąże się z bólem. Większość psów po prostu nie lubi, gdy dotyka się ich łapy, więc histeryzują. Największe tchórze potrafią wyć w niebogłosy zanim przyłożę cążki do pazura. Narkoza wchodzi oczywiście w grę, ale ja proponowałabym powoli przyzwyczaić psa do tego, że coś się dzieje przy jego łapach, oswoić go z cążkami. W końcu pozwoli. Podobnie było z moim psiskiem. Pierwsze cięcie pazurów skończyło się uwaleniem całym ciałem na psie, doszczętną pacyfikacją (co przy 30kg psa nie jest łatwe) i trwało to godzinę. Dziś pokazuję mu cążki, biedaczyna kładzie się grzecznie i podaje mi po kolei łapy. Mało tego, po cięciu pozwala mi je przypiłować pilnikiem, żeby nie było ostrych krawędzi. Potrzeba przede wszystkim cierpliwości i wyrozumiałości dla psiego lęku. Ja na obcinanie bez walki czekałam ponad pół roku, ale ostatecznie się udało.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Generalnie - pies powinien mieć tyle spacerów, żeby nie trzeba było obcinać pazurów. Ale... różnie jest. Ostatnio miałem na DT (dom tymczasowy) owczarka niemieckiego. Na wstępie przegląd, szczepienia i... obcinanie pazurków. Cztery osoby musiały trzymać 33 kg psiaka, żeby je przyciąć. Oczywiście, owczarek jak to owczarek - ledwie dotkniesz to się drze "moooorduuuująąąą!!!!". Ale... to wina poprzednich "właścicieli", którzy oddali psa po po roku od adopcji i nawet nie wykonali ŻADNYCH szczepień. Kolejne wizyty były już coraz spokojniejsze, aż do komentarza od weta, że "on już nie zachowuje się jak owczarek" :D

Odpowiedz
avatar akirka
1 1

To Gremlinie też nie jest do końca tak. Moi rodzice wyprowadzili się na wieś. Od tego czasu psom trzeba regularnie przycinać pazury mimo tego, że wychodzą regularnie na spacery, a gdy jest ciepło i drzwi są otwarte, biegają po podwórku do woli. Jeśli pies chodzi po miękkim podłożu, to nie ma na czym zetrzeć pazurów.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 0

Oj, przecież napisałem "generalnie" :)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
0 2

"Nie szczepię go, bo przecież nie choruje" - kur... jakbym teścia słyszał. Trzeci rok z rzędu moja narzeczona była z psem rodziców na szczepieniu u weterynarza po przypadkowym dorwaniu książeczki zdrowia psa w ręce. Raz rok po terminie. Argumenty pomocnicze: "bo po co on się ma stresować", "bo za moich czasów to psy ganiały po podwórku i nikt takich fanaberii nie wymyślał"... Jeszcze bym jakoś rozumiał, gdyby to byli ludzie mający psa głęboko w d... Nie, pies ma opiekę bardzo dobrą, wykarmiony, wyczesany, wybiegany, jak zachorował to na rękach do weta nosili. Tylko jak nic się nie dzieje to się nie chce d... pół kilometra w stronę weta ruszyć. Nie ogarniam.

Odpowiedz
avatar Monika_s
4 4

Posiadam dorodne szynszyle w liczbie 3. Nie chodzę z nimi do weterynarza z każdą chorobą, biorę porady z forum. Dlaczego? Weterynarze się na szynszylach w większości nie znają. Przykładowo zabrałam moją samiczkę do veta, i jedziemy z pytaniem kontrolnym. " a może mi pan sprawdzić płeć, bo nie jestem pewna". Płeć szynszyli w sekundę rozpoznaje się spojrzeniem. Weterynarz macał ją 5 minut, oczywiście w pozycji wysoce niewygodnej i naciskał to delikatne zwierze naprawdę bardzo mocno, po czym stwierdził, że " chyba samiczka, bo jąder nie wyczułem, ale głowy nie dam ". inny weterynarz stwierdził, że to bardzo podobne do fretki i należy je szczepić na wściekliznę, nosówkę oraz dawać mięso do jedzenia. Bardzo mało weterynarzy potrafi poradzić sobie z np. szynszylą której mama zdechła przy porodzie, ba nie potrafią nawet podać przepisu na najprostszą papkę. Pół biedy kiedy lekarz stoi nad futrzakiem z książką i szuka co powinien zrobić- przynajmniej wiadomo, że nie robi "na pałę", ale większość jednak leczy je jak świnki, króliki albo fretki co jest bardzo dużym błędem. Denerwuje mnie to, że taki vet się nie może przyznać, że on nie za bardzo wie jak pomóc i niech Pani jedzie tam i tam do kliniki. Nie, większość nigdy się nie przyzna, że o szynszyli nie wie nic i leczy ją źle, co wiadomo jak się kończy.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 października 2012 o 15:03

avatar smeg
1 1

Mam to samo ze szczurami - też większość wetów ma nikłe pojęcie o nich. Na szczęście na forach udało mi się znaleźć namiary na kilka polecanych lecznic (mieszkam w Trójmieście) i tam jeżdżę, chociaż czasem to godzina drogi na drugi koniec miasta. Do "zwykłego" weterynarza nie poszłabym nawet z banalnym problemem, chyba że sama poprosiłabym o podanie konkretnego leku w danej dawce. Na szczęście mam już na tyle duże doświadczenie ze szczurami i ich przeróżnymi chorobami, że potrafię od razu ocenić, czy wet się zna na gryzoniach.

Odpowiedz
avatar Mylisa
0 0

Jak moja króliczka straciła czucie w łapie leczyłam ją dzięki koleżance z forum która miała dokładnie to samo. Wcześniej oczywiście chodziłam z nią do różnych klinik ale większość twierdziła, że to problem z głową:)

Odpowiedz
avatar Bastet
4 6

E tam, zastrzyki podawane korespondencyjnie - zapóźnieni ci naukowcy. W dzisiejszych czasach to powinno się wejść na stronę kliniki, posadzić kota przed monitorem - i to powinno go uleczyć!!

Odpowiedz
avatar novacianka
5 5

do piekielnych wyczynów właścicieli dorzuciłabym jeszcze '300zł?!? za tyle to ja mogę mieć nowego, pełnowartościowego psa i to zdrowego!' jako reakcję na cenę przeprowadzenia OH przy ropomaciczu. Kilka innych przykładów piekielności powodów do uśpienia (w oczach właściciela) też by się zebrało, niestety...

Odpowiedz
avatar akirka
0 0

Po co usypiać - samo w końcu zdechnie...

Odpowiedz
avatar novacianka
1 1

@akirka ups, zapomniałam o 'jak go gówniaro nie uśpisz, to go łopatą zatłukę albo sąsiad zastrzeli!' to o kocie ze starym, może dwu, może trzymiesięcznym wrzodem rogówki. bo brzydko wyglądał, operować nie chcą, a 'pańcia' miała na oku nowego, puchatego kociaka.

Odpowiedz
avatar browar
1 1

Witam.. Akirko na wstępie chcę zaznaczyć ze te słowa nie są skierowane bezpośrednio do Ciebie. Nie jest moim celem urażenie Ciebie, czy jakie kolwiek negatywne przedstawienie Twojej osoby. Jednak nie mogę przemilczeć faktu olbrzymiej nie kompetencji wśród lekarzy nazywających siebie weterynarzami. Opowiem w dużym skrócie na swoim przykładzie. Mam małego pieska który ma problem w postaci tego, że się drapie. Nie ma żadnych zmian skórnych, ranek itd. Po prostu się drapie. Do tej pory korzystałem z usług trzech lecznic (polecanych, cieszących się dobrą opinią) które niestety psa nie wyleczyły, co ważne pomimo wielu pieniążków wydanych na badania nie postawiły nawet diagnozy. Najpierw miały być to pchły, więc sprzedawano nam rozmaite specyfiki na nie. Później jednak stwierdzono, że pies ma alergie. Sprzedawano nam różnego rodzaju szampony antyalergiczne, polecano kupować antyalergiczną karmę. Niestety to również nie pomagało. Ale jak pies jest alergikiem, to przecież można zrobić badania. Zrobiliśmy 3 panele każdy po 500 zł które nie wykazały, aby pies był uczulony na jakikolwiek czynnik w nich badany. A pies nadal się drapie. Obecnie od roku czasu pies jest na enkortonie, który łagodzi objawy choroby, ale pomimo tego nadal się drapie. Nie muszę Ci przecież mówić co oznacza dożywotnie szprycowanie psa lekami. Co pół roku wykonywane są badania krwi, aby ocenić wpływ leku na narządy wewnętrzne. Diagnozy przyczyny drapania do dziś nie postawiono. I tak człowiek chodzi od lekarza do lekarza wszędzie i za wszystko go kasują (nie małe kwoty), a nikt nie potrafi udzielić rzetelnie pomocy. Dla psa też nie są to przyjemne chwilę, bo ciągle ktoś mu robi krzywdę, goli łapę, kłuje igłą, itd. Nie dziw się więc nastawieniu ludzi do profesji weterynarza. Osobiście po wszystkich przejściach jestem wykazać się dużą dozą wyrozumiałości dla właścicieli pacjentów... Mimo wszystko serdecznie Ciebie pozdrawiam i życzę samych sukcesów, abyś była w stanie pomóc każdemu zwierzakowi...

Odpowiedz
avatar konto usunięte
1 1

Może też być, że pies ma drapanie nawykowe... coś w rodzaju tiku nerwowego.

Odpowiedz
avatar smoczyca
0 0

A ja mam do Ciebie pytanie. Koleżanka miała chomika, był i był. Przyszłam kiedyś do niej, a ten ma wielką, białą kule w uchu. Dotknęłam to delikatnie, chomiczek próbuje uciec. Więc poradziłam koleżance, by poszła do weterynarza. Nic. Nie poszli. Za jakiś czas ponownie ją odwiedziłam i chciałam zobaczyć chomika. Patrzę, kula urosła, w dodatku pojawiła się druga, na grzbiecie. Znowu radzę, by jak najszybciej poszli do weterynarza, skutek ten sam. Historia się powtarza, po jakimś czasie ponownie ją odwiedziłam. Chomik w coraz gorszym stanie, obie kule większe. Futerko wyliniałe, wzięłam go na ręce. Chciałam go obejrzeć, zwierzak nie reaguje na nic. Odwróciłam go delikatnie tak, by widzieć brzuch. Normalne zamarłam. Sina linia, nie wiem czy blizna, czy rana, czy jeszcze coś innego. Odłożyłam go, poszedł spać. Przez całą wizytę spał, obudzony pił i znowu zasypiał. Z mojego wywiadu dowiedziałam się, że tak naprawdę niewiele więcej robi, w nocy jeszcze czasem biega. Jego stan i zachowanie naprawdę się zmieniło odkąd przybył w tamte progi. Tym razem wręcz nakazałam wizytę u lekarza zwierzęcego. Około 3-6 miesięcy później. Wyrok: uśpić, nic innego nie da się zrobić. Dziewczyna nie pozwala, męczy się biedak jeszcze trochę, w końcu zdycha. Całą akcja działa się na przestrzenie okołu dwóch lat. Teraz, gdy mam własnego chomiczka, wiem w jak bardzo złym był stanie. I pytanie. Na co on chorował? Naprawdę nie dało się tego leczyć?

Odpowiedz
Udostępnij