Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

W nawiązaniu do historii Piekielnie_Małej (http://piekielni.pl/41213), chciałem opisać moje przejścia z zapraszaniem…

W nawiązaniu do historii Piekielnie_Małej (http://piekielni.pl/41213), chciałem opisać moje przejścia z zapraszaniem rodziny na ślub i wesele.

Dość znaczna część nieco już dalszej rodziny mieszka jakieś 2 godziny drogi od Warszawy. Jednak zwykle na wesele/pogrzeb zdarzało się nam widywać – jak to dalsza rodzina. A na ślubie i weselu siostry rok temu byli, więc i my się wybraliśmy wszystkich pozapraszać (a było tego ze 25 osób).

Zeszło się w sumie calutki dzień od wczesnego rana do bardzo już późnego wieczora, a w zasadzie nocy…
Ale wszyscy zaproszeni, zadowoleni – mówią, żeby ich „liczyć”. Jednak na wszelki wypadek prosimy o potwierdzenie albo do nas (numery telefonów na zaproszeniach) albo do moich rodziców, najpóźniej na 1,5 miesiąca przed weselem.
Może to i wcześnie, ale mieli jeszcze do tego czasu 2 miesiące (bo to była bardzo wczesna wiosna), a zupełnie szczerze mówiąc: rodzina dość liczna, więc na „liście rezerwowej” mieliśmy część znajomych naszych i znajomych rodziców, którzy jeśli tamci się pojawią, już na salę się nie zmieszczą. A tak w razie co jeszcze zdążymy ich na spokojnie i bez „siary” zaprosić.

We wspomnianym terminie nie potwierdził nikt, więc sami musieliśmy dzwonić i pytać. Zaczęliśmy od nestora rodu i okazało się, że go nie będzie. A dlaczego? Bo „przecie dziecioki nie jadom, to jak jo sam bede taki świat drogi jechać?”… Jak łatwo się domyślić rezultatem reszty telefonów była informacja, że ze wszystkich zaproszonych osób przyjadą 2 (niecałe 10%).

Wytłumaczenia? Różne:
- bo ja mam w poniedziałek lekarza (ślub i wesele w sobotę) – minus 5 osób,
- bo mąż jeszcze nie ma grafiku i może będzie w trasie (co z tego, że ustawia mu go jego syn, również zaproszony) – minus 5 osób,
- bo wykupiliśmy sobie wycieczkę na lasta – minus 3 osoby,
- jednak najczęstsze: „bo jak oni nie idą, to my też nie” (jako odpowiedź na pytanie „a po co ci wiedzieć czy oni się wybierają czy nie?”)

W sumie się nie zmartwiliśmy – ich strata, bo i lokal fajny, i jedzonko, i zespół. Dziadek skwitował to słowami, że „już rodziny tam nie ma”. Zaprosiliśmy więc ludzi z listy rezerwowej, którzy stawili się w 100% i bawili przednio – a my z nimi.

I dwa smaczki na koniec:

1. Te 2 osoby, które potwierdziły, że będą, powtórzyły to nawet w piątek rano (termin zapłaty za wszystkich, potwierdzenie usadzenia gości, wydrukowanie winietek itp.). Dwa krzesła pozostały puste przez całą noc, a my od tamtej pory nie rozmawialiśmy ani nie mieliśmy nawet ochoty zapytać czemu nie powiedzieli wprost i kłamali do końca…

2. Rok później było kolejne wesele w rodzinie w naszych stronach – ponownie z „tamtych” nie pojawił się nikt. Powód? Obrazili się, bo nie przywieziono każdemu z osobna zaproszenia osobiście, a zostawiono u nestora rodu (rodzica/dziadka wszystkich tych osób) – wiedząc o naszych przejściach rok wcześniej.
I tylko tak się zastanawiam – nadchodzi czas, że wkrótce (może w tym roku, może za rok) to ich dzieci będą brały ślub – kto będzie miał odwagę przyjechać, spojrzeć nam w oczy i z uśmiechem zaprosić? Ja wiem jedno – pojawić się nie zamierzam, o czym od razu poinformuję. Chyba, że w ogóle nie będą zapraszać - płakał nie będę.

rodzina

by Capitalny
Dodaj nowy komentarz
avatar Capitalny
7 7

No cóż - tak brzmi, ale najlepiej oddaje to, czym była... Odnosząc się do pytania: chcieliśmy ich zaprosić (my i rodzice), ale mieliśmy salę na określoną maksymalną liczbę gości, a i budżet jakoś tam ograniczony. Generalnie za listę gości do zaproszenia z "rodziny" odpowiadali rodzice, tj. oni typowali i potem wspólnie (przy krzykach i kłótniach) lista była weryfikowana. Do tego rodzice mieli część osób "znajomych" (tj. nie z rodziny), o których powiedzieli, że mogą ich zaprosić, ale nie muszą, a wiedzą też, że tamci się nie obrażą. I tak właśnie powstała "lista rezerwowa", do której z czasem my dopisaliśmy dalszych znajomych (bo chcieć zaprosić wszystkich, to ze stówka samej "młodzieży" by była). O tyle szczęście, że z naszych znajomych najwcześniej braliśmy ślub, stąd nie było jeszcze "weselnej" paczki. Ponadto nikt z osób z tej listy nie dowiedział się o tym i nigdy nie daliśmy w jakikolwiek sposób odczuć, żeby byli "zapchajdziurami". Aczkolwiek nie wyobrażałem sobie, że ustalenie listy gości to taka mordęga... To był jeden z większych stresów w okresie przygotowań, ale chyba nieunikniony jeśli ktoś nie może sobie pozwolić na 200 czy 300 osób na weselu.

Odpowiedz
avatar Sihaja
3 3

Niestety, brzmi jak brzmi, ale my też tak zrobiliśmy. Budżet nigdy nie jest nieograniczony, a często lokal ma też ograniczoną pojemność. My też wiedzieliśmy, że możemy zaprosić do 50 osób, więc gdyby ktoś odmówił, to zaprosilibyśmy kogoś z przyjaciół. Niestety, na 50 osób zaproszonych, nie przyjechało kilka, nawet nie dali znać. Trudno...

Odpowiedz
avatar Czekoczeko
2 2

Wiesz... ostatni akapit mi przypomniał o pewnej "tradycji" na naszej wsi... Bo Nowakowie nie byli na pogrzebie u Kowalskiej, to i Kowalscy nie pójdą na pogrzeb do Nowaków... Bo im łaskę robią, że przyjdą...

Odpowiedz
avatar Bastet
1 1

No w sumie nestorowi się nie dziwię, skoro nie miał go kto przywieźć, to chyba miałby problem dojechać.

Odpowiedz
avatar Capitalny
2 2

My też nie mieliśmy pretensji, bo w jego wieku to zrozumiałe. Mógł do na przyjechać (albo ktoś z rodziny mógł po niego pojechać) i zanocować, ale nie chciał. O nim napomknąłem, bo od niego się dowiedzieliśmy jaka jest sytuacja.

Odpowiedz
Udostępnij