Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Historia z cyklu "dawno, dawno temu". O tym, jak mały Drogowit wybierał…

Historia z cyklu "dawno, dawno temu". O tym, jak mały Drogowit wybierał liceum, jaka atmosfera temu towarzyszyła i jak skomplikowało to życie.

Na początek muszę powiedzieć, że nawet w okresie wyboru liceum byłem raczej cichym, spokojnym dzieciakiem który starał się raczej "przepłynąć" przez życie nikomu nie wchodząc w drogę.

Po dobrze zdanych testach gimnazjalnych i z całkiem niezłym świadectwem (80% z obu testów, średnia 4,5 - może nic rewelacyjnego, ale całkiem przyzwoicie) nadeszła pora wyboru liceum. Tutaj, jako pierwsza Piekielna, okazała się moja matka.

W moim mieście są, między innymi, dwa licea - nazwijmy je Lewe i Prawe. Od pokoleń szkoły te konkurują ze sobą a uczniowie "starej daty" często są ze sobą w konflikcie tylko dlatego, że jeden skończył lieum Prawe a drugi Lewe. Ale wracając do sprawy.
Moja mama skończyła liceum LEWE. W związku z tym miałem absolutny zakaz pójścia do Prawego, do którego chciałem się zapisać (miałem tam naprawdę dużo kolegów, słyszałem sporo dobrego o kadrze pedagogicznej, świetna klasa historyczna - a do takiej właśnie chciałem iśc). Ciągnęło się to chwilę, ale stanęło - nie idę do Prawego.
Do Lewego z kolei iść nie chciałem, bo wśród moich znajomych miało opinię naprawdę złą. Kadrę nauczycielską stanowiły pamiętające poprzednie epoki mumie, młodsi nauczyciele nie potrafili dotrzeć do ucznia, mógłbym długo wymieniać.

Pomyślałem - mam pod blokiem (dosłownie, jakieś sto metrów) liceum, nazwijmy je Chemiczne. Pomyślałem - czemu nie. Opinię szkoła ma mieszaną, ale przynajmniej będę miał blisko do domu.
Dostałem się, ale jeszcze nie zaniosłem dokumentów. Tutaj piekielna stała się moja babcia. Nie mogła pozwolić przecież, żeby wnuk nie poszedł do "renomowanego Liceum Lewego, przecież jej córka tam chodziła". Na nieśmiałego, cichego chłopaka jakim wtedy byłem zaczęła się nagonka profesorów z lokalnej uczelni wyższej (znajomych rodziny, rodzice to środowisko akademickie) żeby zmienić szkołę. To w końcu zmieniłem. Na Liceum Lewe, bo tam ZAWSZE jest miejsce, tak mało osób chce tam iść.

No i zaczął się rok szkolny.
Klasa okazała się być w porządku, normalni ludzie, ze swoimi wadami i zaletami, jak każdy.
Wychowaczyni - też fajna, z manią czytania lektur - co do matury jest zupełnie niepotrzebne - ale chodziła z nami do teatrów, załatwiała wyjazdy, naprawdę fajna pedagog. Niestety, tutaj kończą się dobre strony tej szkoły.

Sala do niemieckiego była umieszczona w baraku przy szkole. W deszczowe dni trzeba było podstawiać wiadra, bo dach był dziurawy. Nikogo też nie interesowało, że ktoś nie mówi biegle w tym języku czy też ma z nim problem - uczyłeś się go trzy lata w gimnazjum to z marszu lądujesz w klasie "zaawansowanej".

Język angielski - w domu płynnie tłumaczyłem teksty mojemu ojcu na studia, robiłem napisy do anime i filmów (do filmów anglojęzycznych ze słuchu, choć nigdy ich nie publikowałem). Czytałem Szekspira i Pratchetta w oryginale. Słowiem - język może nie na poziomie mistrzowskim, ale dość biegłym, tylko od czasu do czasu musiałem sięgać do słownika.
W szkole miałem niedostateczny i dopuszczający. Lekcje polegały na wkuwaniu na pamięć listy słówek, do czego pamięci nigdy nie miałem. Pal licho jakby uznawała odpowiedniki słów oznaczające to samo - ale nie, ma być to co na liście. Mówienia nie było prawie w ogóle...

Chemię prowadziła nauczycielka która uczyła jeszcze moją mamę. Na lekcjach panowała nieprzyjemna atmosfera, za jakiekolwiek odezwanie się można było wylecieć na korytarz, materiał w ogóle nie był tłumaczony - "bo powinniście to wiedzieć z gimnazjum".

Wychowanie fizyczne. Uczyła nas wuefistka namiętnie dająca jedynki za niewłaściwy kolor koszulki. Całe wychowanie fizyczne polegało właściwie (w zimie też!) na bieganiu dookoła boiska przez dwie godziny.
W środę.
Na czwartej i piątej lekcji. Dodam, że nie były to lekcje ostatnie. Najlepiej pamiętam sytuację:
Ściana deszczu. My w szatni, liczymy na koszykówkę na hali. Wchodzi wyszczerzona wuefistka. Załatwiła nam stadion na dwie godziny, idziemy.
Podziękowałem. Jedynka, notka do wychowaczyni. Po tej akcji przyniosłem po prostu zwolnienie z wf'u.

I moja "ulubiona" lekcja - Fizyka. Nigdy nie byłem orłem z tego przedmiotu, ale na dwa zawsze dawałem radę się nauczyć. Teraz jednak zawsze dostawałem 1, w porywach 1+. Często mimo tego, że miałem tyle samo punktów, co kolega w ławce. Później dowiedziałem się, że nauczycielka nie lubi chłopaków z długimi włosami.

Podsumowując - w klasie humanistycznej zawaliłem rok na naukę fizyki i chemii. Nabawiłem się bezsenności i nerwicy, niechęci do jakiejkolwiek formy obowiązkowej edukacji. Zdałem pod warunkiem że "zabiorę swoje papiery i pójdę gdzie indziej". Poza nielicznymi wyjątkami na świadectwie same dopuszczające.

I słowa pani w sekretariacie, kiedy odbierałem papiery:
-No ale przecież pan zdał!

Powodzenia, szkoło...

Płock

by drogowit
Dodaj nowy komentarz
avatar ErzaScarlet
7 7

Nie ma co, poprostu szkoła "marzeń"...

Odpowiedz
avatar shirley
2 2

"uczyłeś się go trzy lata w liceum to z marszu lądujesz w klasie "zaawansowanej"." chyba w gimnazjum ;).

Odpowiedz
avatar drogowit
1 3

Prawda, mój błąd ;) W gimnazjum.

Odpowiedz
avatar LadyVictoria
-2 6

nie wiem czy Cię to pocieszy, ja w technikum też nabawiłam się nerwicy z tym że przez historyczkę. wymagała więcej niż zakładał plan :D ale dzięki wszystkim świętym 3 lata temu szkołę skończyłam xD

Odpowiedz
avatar fenirgreyback
-1 9

Czy po tym, jak dostaniesz ndst na koniec semestru, nie przysługuje ci egzamin przed komisją? Nie podchodziłeś do niego? Tam nauczyciel nie mógłby chyba uwalić cię za długie włosy... Do tego mogłeś pozbierać po prostu kartkówki swoje i kolegów, a potem przedstawić dyrektorowi/komuś z kuratorium. Czy aby nie usprawiedliwiasz swojego nieuctwa niechęcią nauczycieli?

Odpowiedz
avatar drogowit
1 5

fenigreyback Odnośnie oceny niedostatecznej na koniec semestru - nauczycielka "ugłaskała" mnie że jeśli na koniec roku będę miał ocenę pozytywną to machnie na to ręką i mnie przepuści. Naiwny byłem, i tyle. I mogłem. Ale jeszcze za miękki charakter miałem. Co do nieuctwa - chodziłem w tym czasie na korepetycje do wykładowcy na politechnice (jeden z najlepszych w mieście, niestety nie żyje już). Wg. niego materiał miałem opanowany na trójkę lub czwórkę, zależy o jakim dziale mowa. Więc jestem pewien, że to nie kwestia "nieuctwa". Może żaden ze mnie orzeł z fizyki, przyznaję sie bez bicia - ale coś jednak łapię.

Odpowiedz
avatar Proxima
0 0

Jaga czy Małach? :> (Nawet nie przeczytałam wcześniej podpisu, chyba taka sytuacja często się nie zdarza :) )

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 września 2012 o 15:34

avatar drogowit
-1 1

Zostawię to w tajemnicy ;)

Odpowiedz
avatar Proxima
0 0

I tak już wiem, trzeba było iść do Małaszka ;-)

Odpowiedz
avatar Corolineee
6 6

Powiadasz że czytanie lektur nie przydaj się do matury?

Odpowiedz
avatar drogowit
0 16

Tak naprawdę to ani trochę :) Maturę rozszerzoną z polskiego miałem około 80-85% a lektur unikałem jak ognia. Lubię czytać, ba, nawet uwielbiam, ale nie jakiś chłam wciskany przez ministrów ;)

Odpowiedz
avatar Ell
14 14

Za cholerę, taka rzeczywistość. Przeczytałam wszystkie i gdyby nie to, że kilka była niezłych, to żałowałabym straconego czasu. Gdybym przeczytała streszczenia, wyszłabym na tym znacznie lepiej - streszczenia od razu mówią ci, jak trafić w klucz. Książki nie mówią. Przy książkach zaczynasz myśleć. Myślenie jest tak potrzebne przy pisaniu matury jak opaska na oczach przy strzelaniu do tarczy.

Odpowiedz
avatar RudaOna
8 8

Potwierdzam słowa Ell. :) Czytanie lektur w ogóle nie przydaje się do zdania matury. Wystarczą streszczenia i to co przerabia się na lekcji.

Odpowiedz
avatar PooH77
4 6

I słowa Ell i RudejOnej mówią wszystko o tej nowej maturze...

Odpowiedz
avatar naz
1 1

Ja tam uważam, że jest potrzebne i na pewno nie zgodzę się, że streszczenie wystarczy. A miałam bez jednego punktu maks z matury i lektury przeczytałam wszystkie. Trudno w streszczeniu zauważyć niektóre wymagane w kluczu wnioski, argumenty, oczywiście nie te pierwszoplanowe, ale punkty się zbiera. Chociaż nie powiem, żeby matura sama w sobie była dobrze skonstruowana.

Odpowiedz
avatar drogowit
0 2

Naz, z tego co pamiętam obecną maturę pisze się z tekstem przed oczami a za odwołanie do całości utworu są chyba 2-3 punkty (tu mogę sie mylić, dawno pisałem). Więc wydaje się to naprawdę średnio ważne, by znać całośc.

Odpowiedz
avatar naz
0 0

Pomijając maturę, to ważne, żeby znać całość.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 6

Ja nie rozumiem jednej rzeczy... Co ma opinia rodziny do wyboru szkoły? Nie mogłeś po prostu olać ich zdania i iść do tej szkoły, do której chciałeś?

Odpowiedz
avatar RudaOna
0 8

Ja nie dałabym sobie wybrać swojej przyszłości mojej rodzinie.

Odpowiedz
avatar MistrzSeller
2 4

Wnioskując z historii raczej by się tak łatwo z tym nie pogodzili. Pewnie wypominaliby mu to do końca życia lub jeszcze gorzej.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 września 2012 o 16:35

avatar drogowit
6 6

GhostLoveScore - olewania zdania rodziny i robienia co chcę nauczyłem się właśnie po roku w tej szkole, żeby to się nigdy więcej nie powtórzyło ;)

Odpowiedz
avatar RudaOna
2 2

Zminusowano mnie za to, że umiem postawić na swoim. :D Wiesz MistrzSeller, wolę mieć wypominane coś przez całe życie niż robić coś, na co nie mam ochoty. Nikt za mnie życia nie przeżyje. :)

Odpowiedz
avatar RudaOna
1 1

drogowit, gratuluję, że się tego nauczyłeś. Pamiętaj, że nikt z rodziny nie może Ci wybrać przyszłości, tym bardziej, że kierują się oni absurdalnym powodem dlaczego tak, a nie inaczej. Twoja przyszłość zależy tylko od Ciebie, rodzina Ci może tylko doradzić, powiedzieć czy na pewno dobrze robisz. Powodzenia. :)

Odpowiedz
avatar drogowit
0 0

RudaOna Nie pamiętam jeszcze, czy wtedy nie potrzeba było mieć podpisu rodzica na papierkach które zanosiło się do wybranej szkoły ;) (dawno to było, serio nie pamiętam. Ale mam wrażenie że takie coś było). Teraz już mam luz, bo wiem jak mówić nie ale w tamtym okresie wywalczenie dłuższych włosów było u mnie niezłym osiągnięciem.

Odpowiedz
avatar toskana
6 6

Moje liceum miało rangę NAJLEPSZEGO w powiecie i jednego z najlepszych w województwie. Jeśli chodzi o nauczanie - jak się trafiło do klasy z tymi "lepszymi" nauczycielami, to człowiek się czegoś nauczył - a nie było lekko. Nie raz trzeba było uczyć się po nocach. Najgorzej wspominam historię - lekcja z wychowawcą. Za zły humor Pani "profesor" lub nie zgadzanie się z nią w kwestiach "wychowawczych" (np. inny pomysł na stroje z okazji Dnia Wiosny) zawsze robiła kartkóweczkę - 40-50 dat i to nie tylko z podręcznika, ale też z materiałów różnych (podręcznik miał często inne zdanie na temat wydarzenia przy danej dacie). Oczywiście pały i dwóje sypały się jak z worka - klasa biologiczno-chemiczna . ps. Absolutnie nie mam nic do nauki historii, bo bez niej wychowuje się pokolenie ignorantów, ale może niech ta nauka nie będzie w najgorszy z możliwych sposobów !

Odpowiedz
avatar ziaja
1 3

jestem z Płocka i zastanawiam się o jakie licea Ci chodzi? w życiu nie słyszałam o jakiejś 'wojnie' między liceami

Odpowiedz
avatar 7sins
2 2

Wojna pomiędzy Jagiellonką a Małachowianką starsza jest niż dinozaury :) I bywa zajadła bardzo. Naprawdę dziwne, że o tej rywalizacji nie słyszałaś. Na szczęście w mojej rodzinie nie było nacisku na to jakie liceum się skończy. I stąd, dzięki kuzynostwu mam porównanie Jagiellonki, Trzeciego i Małachowianki (sama skończyłam tą ostatnią). Jakoś się nie licytujemy kto lepszy, ale znajome z podstawówki do dziś potrafią wypomnieć jakie liceum skończyłam :)

Odpowiedz
avatar Ancymon
3 7

Czytając Pratcheta i Szekspira, miałeś problemy ze słówkami...?

Odpowiedz
avatar elsha
1 1

Też mnie to zastanowiło.

Odpowiedz
avatar toskana
0 2

Mnie nie - autor napisał, że miały być jak na liście (w mojej szkole były takie tabelki w książce ze słówkami), a nie po swojemu. Można czytać całe teksty, bo rozumie się z "kontekstu", a pojedyncze słowa można później sprawdzić, czy to rzeczywiście to.

Odpowiedz
avatar elsha
2 2

Szekspir pisał w staroangielskim, Pratchett ma bardzo specyficzny styl - obu panów trudno rozumieć z kontekstu. Poza tym, jeśli nie rozumie się słówek na poziomie liceum, to co tworzy podstawę do zrozumienia tych trudniejszych, nieznanych...?

Odpowiedz
avatar Mikaz
1 3

To chodzi o coś takiego: masz przetłumaczyć na angielski "samotny" - kolega mógł napisać "solitary", a nauczycielce chodziło o "lonely". Albo inny przykład: flat, apartment - jedno i drugie oznacza mieszkanie. Ogólnie u nas na lekcjach uznawali synonimy na szczęście, także nie było takich problemów. Trafiłeś na wyjątkowo upierdliwą osobę.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 września 2012 o 20:43

avatar drogowit
1 1

Ancymon, Toskana - angielskiego uczę się, dzięki moim rodzicom, odkąd skończyłem osiem czy dziewięć lat :) I cały czas go używam (gry komputerowe, filmy). W związku z tym nie mam właśnie problemu z mówieniem, słuchaniem czy czytaniem - obecnie na moim stanowisku prowadzę negocjacje handlowe w języku angielskim bez większych problemów - ale wkuwanie list na pamięć nigdy mi nie szło. Przykład podany przez Mikaz - z mieszkaniem - jest dokładnie wzięty z jednego z testów mojej nauczycielki. Napisałem apartment, chodziło o flat i niezaliczone. Na tej zasadzie. Z rozumieniem z kontekstu tekstów Pratchetta nie miałem żadnego problemu, przy Szekspirze musiałem kilka razy pytać kolegę który siedzi w tym bardziej "profesjonalnie" :) Ale ogólnie książki w języku angielskim czytam od trzeciej gimnazjum.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 września 2012 o 22:28

avatar Ancymon
0 0

Mikaz, ale ja rozumiem o co chodziło drogowitowi. Zastanawia mnie fakt, że znając angielski tak dobrze, miał problem z takim zadaniem. Bo zakładam, że oba słówka (flat i apartment) nie były mu obce. Jeśli więc był świadom, jak pani od angelskiego ocenia, to nie wierzę, że z taką wiedzą można oblać jakąkolwiek klasówkę... Napisać na 3 lub 4... no dobrze, zgodzę się, ale oblać...?

Odpowiedz
avatar drogowit
0 0

Ancymon - materiałem do jednego sprawdzianu to dwie zadrukowane po obu stronach kartki A4 :)Dopuszczalna "wersja tłumaczenia" dla jednego słówka - jedna jedyna słuszna. W tym wypadku, kiedy znało się więcej słówek przeszkadzało to bardziej, niż pomagało. Do tego nigdy jakoś nie byłem orłem, jeśli idzie o wkuwanie na pamięć i wyznawałem zasady że "dwa czy trzy, byle nie jeden" i "póki mi za to nie płacą to luz".

Odpowiedz
avatar Mikaz
-1 1

Więc skąd miał wiedzieć, czy nauczycielce chodzi o flat czy o apartment.

Odpowiedz
avatar drogowit
0 0

Mikaz - mogłem wkuwać na pamięć ale mówiłem, jaki mam do tego stosunek.

Odpowiedz
avatar Ancymon
1 1

Czyli dla całych dwóch stron słówek na klasówce zawsze trafiałeś w tę drugą wersję tłumaczenia? Zwykle przy tłumaczeniu słówek od razu wpadają do głowy te najczęściej używane formy i to one zwykle pojawiają się w klasówkach na poziomie liceum. Jeśli faktycznie na klasówce pojawiają się rzadziej używane synonimy, to tym bardziej łatwo jest skojarzyć osobie, która zna język i przegląda listę przed klasówką, że nauczycielce chodzi o ten właśnie synonim, wkuwanie na pamięć to raczej co innego ;) Generalnie nauka języka obcego wiąże się z zapamiętywaniem. Jeśli znasz język ponad poziom szkoły średniej, to nie ma potrzeby wkuwania na pamięć całych dwóch stron. Nie wierzę, że przeglądając kilkakrotnie listę "dopuszczalnych wersji tłumaczeń", nie byłeś w stanie skojarzyć na klasówce o jakie znaczenie może chodzić. Inna sprawa jest taka: to, że bez problemu rozumiesz tekst napisany w innym języku - to jest znajomość bierna tego języka.

Odpowiedz
avatar Proxima
0 0

A ja się zgadzam z Ancymonem. Miałeś, drogi drogowicie, podejście typu 'jestem najmądrzejszy na świecie'. Ewidentnie się nie uczyłeś na lekcje, bo samo przejrzenie listy słówek by wystarczyło żeby się dowiedzieć, czego oczekują.

Odpowiedz
avatar drogowit
0 0

Ancymon - jak pokazuje mój aktualny zawód nie tylko bierna, więc chyba na moim podejściu nie wyszedłem tak źle. I są różne metody zapamiętywania - a bezmyślne wkuwanie na pamięć na pewno nie jest najlepszą z dróg. Proxima - nie, jak już napisałem, miałem podejście "dwa czy trzy, byle nie jeden". Co wyszło mi na zdrowie w późniejszym życiu.

Odpowiedz
avatar Ancymon
0 0

Drogowit, bardzo się cieszę, że nie bierną jedynie znajomością możesz się pochwalić...! Ja naprawdę nie zamierzałam Ci dopiec, ani dokuczyć, jedynie zastanowił mnie fakt, że znając tak dobrze język, oblewałeś klasówki ze słówek. Jeszcze raz - wkuwanie na pamięć nie ma tu nic do rzeczy. Zakończmy temat, nie mas sensu tyle się nad tym rozwodzić ;)

Odpowiedz
Udostępnij