Zły to ptak co własne gniazdo kala. Jednak wbrew temu przysłowiu, postanowiłem wrzucić kamyk do ogródka mojego szpitala.
Zostałem wezwany na "cito!" na konsultację psychiatryczną do Oddziału Nefrologii. Pytanie do mnie brzmiało: "Czy pacjentka może przebywać w pomieszczeniu bez krat?". Samo w sobie było to kuriozalne, więc tym chętniej poszedłem na górę.
Istotną informacją jest to, że tym czasie część Nefrologii była w remoncie, więc "wynajmowali" trzy sale od Chirurgii.
Na miejscu okazało się, że mają pacjentkę ze świeżo zdiagnozowaną niewydolnością nerek, która od kilku dni się buntowała. Nie zgadzała się na dializy, na przeniesienie do innej sali, ani na branie leków. W dodatku krzyczała na pielęgniarki i nawet ostatnio groziła, że się zabije. Ordynator miał jej dość, zastanawiali się czy wypisać ją do domu czy też przenieść na Psychiatrię.
Usiadłem z pacjentką w spokojnym miejscu. Początkowo była nieufna ale z czasem klimat rozmowy się ocieplił. W miarę czasu zaczął wyłaniać się o tyle śmieszny co straszny obraz zdarzeń.
Pacjentka, mówiąc oględnie, nie była geniuszem. Ot, prosta kobieta w wieku średnim. Olimpiady z matematyki by nie wygrała ale na poziomie konkretu rozumiała całkiem dobrze.
Okazało się, że nikt nie zadał sobie trudu by jej cokolwiek wyjaśnić. Nie wiedziała ona, że ma niewydolność nerek i na czym to polega. Nie wiedziała co to są dializy i po co miałaby mieć je robione. W dodatku usłyszała, że mają ją przenieść na Chirurgię i bała się, że będą chcieli jej coś wyciąć. Ponieważ niczego nie rozumiała, więc reagowała agresją jak zapędzone w kąt przestraszone zwierzątko.
Spokojnie wyjaśniłem pacjentce niuanse medyczne i rozwiałem wątpliwości. O dziwo, okazało się, że pacjentka nie tylko zgadza się na dializy ale nawet pójdzie salę na Chirurgii pod warunkiem, że nie będzie żadnej operacji.
Na zaleceniach konsultanta ze złośliwą satysfakcją napisałem:
"Proszę rozmawiać z pacjentką".
Szpital w dużym mieście
Dobre. Mocne. Więcej please.
OdpowiedzDziękuję.
OdpowiedzPodoba mi się takie podejście. Nawet u zwykłego pediatry muszę się dopytywać co jest moim dzieciom, bo najlepiej dla lekarza jest wypisać receptę i po sprawie.
OdpowiedzCiotka pytała lekarza co właściwie jest jej dziecku, na co lekarz: - A po co to pani? Chce się pani koleżankom pochwalić?
OdpowiedzTak, to niestety tak strasznie częste, a potem się dziwią, że ludzie wolą diagnozować się sami przez internet, skoro lekarz nie potrafi im wyjaśnić ani na jakiej podstawie diagnoza, ani po co dane badanie/zabieg, ani na co jest które lekarstwo, ani skąd sie choroba wzięła i jak jej zapobiegać... Jak byłam na chirurgii to leżała kobieta przygłucha, nie jakoś mocno, ale jednak trzeba było usiąść blisko niej i mówić głośno i wyraźnie, pielęgniarki to w karcie wpisały, mimo to każdy lekarz mówił do pacjentki po cichu i stojąc - a chodziło o naprawdę bardzo rozległą operację jelit. Wszystko jej potem wyjaśniała pani leżąca obok niej.
OdpowiedzTakich pacjentów jest pewnie na pęczki, tylko nie wszyscy pewnie reagują jak ta pani. Jesli nie będziesz chodzić za lekarzem, dopytywać się, czasem trzeba ogromnej uperdliwości (przeszlam, przezyłam), to się nie dowiesz co dolega Tobie, Twoim bliskim. "Kroplówka? Ale po co? No po to, że trzeba. A co w tej kroplówce? A lekarstwo..." To dialog między mną a ordynatorem pediatrii, dotyczył mojej wtedy rocznej córki.
OdpowiedzNie dasz koperty, to jesteś pacjentem drugiej kategorii. Przykre, ale prawdziwe.
OdpowiedzNigdy nie dałam koperty, a tylko raz - na ostrym dyżurze w Chorzowie - źle mnie potraktowano.
OdpowiedzNie twierdzę, że jest to reguła. Ja niestety się z tym spotkałam i to jest powodem takiego komentarza.
Odpowiedz"Nie dasz koperty, to jesteś pacjentem drugiej kategorii. Przykre, ale prawdziwe." - serio, nie brzmi to dla Ciebie jak stwierdzenie oczywistości, REGUŁY właśnie?
OdpowiedzMasz prawo do własnej interpretacji tych dwóch zdań.
Odpowiedz@olkiolki: "Ach, lekarstwo...a to dobrze, bo myślałam, że wódka z pieprzem." Jak to rozwiązałaś? Czasem aż by się chciało słać do NFZ skargę za skargą.
OdpowiedzJak leżałem na Niekłańskiej, spytałem pielęgniarki co jest w kroplówce. Usłyszałem "ale i tak nie zrozumiesz". No super. Cukier z solą fizjologiczną - zrozumiałem nawet wtedy, a to szpital dziecięcy. Też byłem wredol, nie chciałem się dać podłączyć, a co! Jako dzieciak, i to głodny i obolały, dyplomacji nie miałem za grosz ;) A mój brat w innym szpitalu i w innym czasie nie dopytał, i leżał zaćpany środkami przeciwbólowymi, choć nic go nie bolało... Nie wiem skąd się wziął zwyczaj nie informowania pacjenta, co mu jest i jak chcą go leczyć.
OdpowiedzPrimo: lekarzy nie uczą jak rozmawiać z pacjentem. Secundo: uczą, że lekarz "zawsze wie lepiej". Tertio: pacjenci potrafią protestować bez powodu, więc tak "jest szybciej".
OdpowiedzOstatnio w "Polityce" był wywiad z jakąś babką, gdzie miedzy innymi poruszano temat kontaktu na linii lekarz - pacjent. Fajny tekst, pokazuje lekarzy w innym świetle, jako ludzi, którzy często nie spotkali się z innym sposobem traktowania pacjentów, a jedynie powielają pewien schemat. Dodałabym jeszcze punkt 4: brak czasu. Lekarz często nie ma go na tyle, by każdemu pacjentowi tłumaczyć wszystko szczegółowo. Wydaje się, że w ten sposób oszczędza czas, a jak pokazuje historia nie do końca tak jest.
OdpowiedzJa pytałem pielęgniarki. I brak czasu nie był tu przyczyną. Nie miał zresztą prawa być w szpitalu dziecięcym, nie? Tam pacjenci z zasady sprawiają problemy różne i zwykła ciekawość nie jest najbardziej czasochłonnym z nich. A że nie uczą, jak rozmawiać? Ja umiejętność konwersacji wyniosłem z domu. Jak pacjent protestuje, to trzeba przyjąć, że ma powód. Inaczej na co te wszystkie zgody na zabieg itp?
OdpowiedzNo wreszcie to ktoś napisał! :) W jakimkolwiek szpitalu uzyskanie informacji na temat stanu zdrowia i przewidywanego leczenia niemal graniczy z cudem i przez pół dnia trzeba "łapać" lekarza, chodzić za nim i się przypominać.
OdpowiedzPodczas tegorocznych praktyk też widziałam takie sytuacje. Szkoda, że część moich rówieśników już na studiach denerwuje dociekliwość pacjentów;/Fajnie, że to napisałeś:) będę brać przykład ;)
Odpowiedzpersonel medyczny nagminnie nie zwraca uwagi na fakt, że pomiędzy ich wiedzą medyczną (tzn wiedzą wyuczoną, doświadczeniem i wglądem w kartę pacjenta) a wiedzą medyczną przeciętnego pacjenta jest przepaść, niestety ludziom w szpitalu trzeba tłumaczyć często wiele razy w bardzo łopatologiczny sposób ale ten problem nie dotyczy tylko ludzi niewykształconych i mało pojmujących - mi dopiero dwa miesiące temu (przy okazji 3 ciąży) lekarz wytłumaczył z jakiego powodu trzy lata temu moja 2 ciąża zakończyła się przedwczesnym porodem, ja leżąc wtedy dwa tygodnie w szpitalu nie doczekałam się żadnego medycznego wyjaśnienia (a pytałam wielokrotnie), w końcu jakaś pielęgniarka powiedziała, że "czasami tak się zdarza i już" - więc stwierdziłam, że najwidoczniej lekarze sami nie wiedzą dlaczego - teraz wiem, że najwyraźniej nie chciało im się tłumaczyć, maznęli coś po łacinie na wypisie ze szpitala i tyle...
OdpowiedzMinęły już te czasy kiedy "doktórowi" kłaniano się w pas, wożono go po pańsku od wsi do wsi i od progu kłaniano się uniżenie, w koszach wręczając kury, kaczki i dobra wszelakie. Czasy minęły, ale ta mentalność jaśniepańska pozostała nadal, no bo przecież jak to uchodzić może by plebs niepytany odzywał się i - o zgrozo! - śmiał pytać luminarza medycyny o stan swojego zdrowia. To nic, że "ciemne chamy" są czasami lepiej zorientowane od samego medyka, który ostatni raz miał w ręce jakiekolwiek pismo naukowe na studiach w latach 60. Lekarz w szpitalu to cysorz co ma klawe życie, tu pielęgniarkę podszczypnie, tam salową zruga, a jak na pacjenta raczy szczodrobliwie swój wzrok kierować to tamten powinien mu uniżenie się kłaniać za okazaną łaskę.
OdpowiedzLubię generalizowanie... Stereotypy, przyjacielu, to powód wielu nieporozumień. Podobnie przerysowywanie. Nie poprę nigdy lekarza, który widząc potrzebę informacji u pacjenta oleje go. Nigdy też takiej informacji, jeżeli była potrzebna, nie odmówiłem. Ale, patrząc na inną skrajność: wczoraj na SOR zadzwoniła wieczorem pewna pani i najpierw molestowała szefa, wypytując o to, jak ma leczyć swoje nadciśnienie, potem zadzwoniła drugi raz i dopadła mnie. W czasie, w którym próbowaliśmy udzielić pomocy ofierze ciężkiego wypadku, nie dawała za wygraną i molestowała o coś, co powinna usłyszeć od swojego rodzinnego. A to tylko jeden, mało piekielny przykład. A w ogóle, to pracujemy w popieprzonym systemie. Bo gdybym miał dziennie pięciu pacjentów, których mogę dopatrzeć i dopieścić, to byliby najlepiej poinformowanymi ludźmi w szpitalu. A że muszę przyjąć przeciętnie 50... Do tego operatywa, zlecenia, dyżury... To nie powinno mieć miejsca. Bo szkodzi ludziom.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 28 sierpnia 2012 o 17:31
Amish, czy poza wiadrami jadu i prostackim generalizowaniem masz coś do napisania? Taki sposób generalizowania tylko pozornie dodaje ci mądrości.
OdpowiedzHallelujah, historia ta raduje me serce! Studiuje medycyne zagramanica, ucza mnie tu jak rozmawiac z pacjentem, jak tlumaczyc, na jakim poziomie, kiedy i dlaczego. Ba, oblewaja ludzi na egzaminach praktycznych, jesli czlowiek potraktuje pacjenta 'z gory' i nie powie o co chodzi, jak i dlaczego. Nie do pomyslenia dla mnie jest ta opisana sytuacja - podejrzewam, ze automatycznie polecialaby skarga do Izby Lekarskiej. Oby takich lekarzy, jak autor, i powolutku, powolutku zmieni sie podejscie polskich medykow do pacjentow!
OdpowiedzZazdroszczę studiów za granicą. Niestety w Polsce jak młody lekarz rozmawia z każdym swoim pacjentem i go bada! to siedzi w pracy po godzinach ( niepłatnych) a ordynator z resztą zespołu ma tobie za złe ze się "guzdrzesz". Horrorem jest tez polskie obciążenie lekarza bzdurną papierologią: określaniem refundacji, zwolnieniami, drukami N9, sprawdzaniem ubezpieczenia , numerkami icd 10, icd 9, JPG i innymi. Papiery zajmują minimum 60% pracy lekarza, przez co czasu na pacjenta jest mało. Za granica lekarz zajmuje sie spokojnie leczeniem przez co może spokojnie więcej czasu poświecić na przystępne wytłumaczenie wszystkiego pacjentowi. Na dyżurze nie ma czasu spokojnie porozmawiać z każdym pacjentem- bo przychodzi ich 60 i po prostu nie da się.
Odpowiedza może to kwestia dobrej organizacji pracy? dobrych procedur i podziału obowiązków? zdarzają się szpitale gdzie kontakt z pacjentem jest na wysokim poziomie - ja doświadczyłam tego W IPCZD na oddziale kardiologii gdzie moje starsze dziecko miało operowaną wadę serca - mieliśmy przydzieloną młodą panią doktor, która dwa razy dziennie w czasie obchodu z nami rozmawiała o tym co i jak z dzieckiem, widać, że miała sporą praktykę w takich rozmowach bo w krótkim czasie potrafiła w łopatologiczny sposób wyjaśnić co i jak nam i naszemu dziecku (a z 3 latkiem rozmawiać trzeba umieć), pracować po godzinach to raczej nie pracowała bo o 15:30 ulatniała się jak kamfora, dodam, że IPZCD to ogromny moloch i na każdym oddziele przebywa ogrom dzieci - jakby niedoinformowani rodzice latali w kółko za ordynatorem to ten nie mógłby w ogóle pracować
OdpowiedzAnro, zdecydowanie jest zła organizacja. Lekarze w Polsce robią dużo pracy papierkowej, którą z powodzeniem mogłaby robić sekretarka medyczna. Na Zachodzie lekarz zajmuje się leczeniem i pracą z pacjentem a nie pisaniem kart informacyjnych, wykańczaniem historii chorób czy liczeniem punktów i procedur.
OdpowiedzZła organizacja jest od samego początku, praca lekarza w Polsce jest za tania!! i dlatego lekarz robi pełno papierkowej bzdurnej roboty która powinna wypełniać sekretarka ( robi dlatego ze narzuca na niego NFZ i ZUS, nie dyrektor szpitala). Nie zarzucaj mi złej organizacji własnego czasu, lub nieumiejętności rozmowy. Po prostu na jednego pacjenta potrzebuje więcej niż 10 minut i swoich pacjentów dziennie nie miałam 10 jak wspomniana wyżej lekarka, ale mam ich często 30 i wiecej ( tak w szpitalu na oddziale, taka specyfika dziedziny medycyny).
Odpowiedzchodziłam swego czasu po lekarzach to też mam takie skojarzenia. jakieśtam badania czasem zlecali ale nie bardzo wiem co mi dolega i skąd to sie mogło wziąć
OdpowiedzWitaj mój Drogi. Czytając takie historie, czuje że warto było zakładać konto a tym bardziej logować się aby dać plusa. Moim zdaniem została bardzo przyjaźnie i przejrzyście napisana. Miło się czytało. + Ps: Patrząc na sytuację lekarzy pod względem ilości zajęć i czasem podejścia kojarzy mi się to z dopiero co opuszczonym liceum. Tam też panuje chaos i dezinformacja, a nauczyciel otoczony jest przez uczniów jak mięso przez piranie. To tak już zupełnie abstrahując od tematu.
OdpowiedzNie informowanie pacjeta... Skąd ja to znam. Od okresu dojrzewania zaczęły mi się spore problemy zdrowotne, m.in. częste omdlenia. Po dlugim czasie udalo mi się dostać na tomografię głowy- z wynikami poszłam do neurologa, który wypisał skierowanie (osobna przychodnia, nie przyszpitalna). Do gabinetu weszłam z mamą, bo do 18stki brakowało mi 1,5miesiąca i Pan Nurolog ze mną rozmawiać nie będzie, bo "nie i już". Popatrzył, polecił nosem i "skierowanie do szpitala na oddział na juz". Na moje protesty, ze koniec kwietnia, ze szkoła, że zagrożenia (w drugiej liceum konczylam kilka przedmiotów scislych, w tym fizykę, z której noga totalna jestem) jaśnie pan wydarł się na moją mamę, mnie ignorując zupełnie, że "córka za miesiąc może być rośliną i jak on mówi że szpial to tak ma być, a jak nie to na własną odpowiedzialność". Zero informacji CO zobaczyl na tomografie ani co może mi być. Szczęściem- okazało sie że nic takiego, ale tego stresu przezytego w tym czasie i podczas mojego pobytu w sziptalu to nie zapomnimy nigdy.
OdpowiedzMiałem podobną sytuacje. Tylko że moja mama zgodziła się na leczenie i podpisała papierki. Później okazało się że ten lek nie jest jeszcze dopuszczony w Polsce, a pani doktor jest na liście płac producenta... Oczywiście nikt nie wytłumaczył nic mi, ani mojej mamie.
OdpowiedzNie jest to sytuacja mozliwa- w szpitalu stosowane leki, sa wpisywane w kartę, i bardzo dokładnie rozliczane, nie ma możliwości podania ani tym bardziej sfinansowania przez szpital czegokolwiek co nie jest dopuszczone do obrotu w Polsce, podobnie z receptami, z jednym wyjątkiem import docelowy ( skomplikowana procedura i długi czas oczekiwania na lek). Chyba ze mocno nie umiecie czytać, i były to badania kliniczne III fazy, za udział w których lekarz faktycznie dostaje zapłatę, podobnie jak pielęgniarki, laborantki, salowe, statystyk, informatyk i każda osoba która pracuje podczas wykonywania badania klinicznego.
OdpowiedzScr, prawdę mówisz. Sam uczestniczę w badaniach lekowych III fazy. Procedura kwalifikacji pacjenta jest bardzo skomplikowana. Przynajmniej pół godziny zajmuje wytłumaczenie pacjentowi zasad badania i zebranie od niego zgody. W dodatku dostaje on do domu kilkustronicowy opis leku i celu badania. Firma prowadząca badanie bardzo dba o stronę formalną bo każdy pacjent objęty jest ubezpieczeniem na wypadek powikłań. No i każde opakowanie badanego leku ma unikalny numer i jest ewidencjonowane z dokładnością do jednej tabletki. Nie da się w Polsce włączyć kogokolwiek do programu lekowego bez jego wiedzy.
OdpowiedzTo może trochę wyjaśnię. To była jakaś recepta na podstawie której moja rodzinna pani doktor przez rok wypisywała mi receptę na podstawie której mogłem kupić ten lek. Lek - glukophage chyba, nie było dopuszczony dla dzieci, ale był dopuszczony dla dorosłych. Wyszło na to że to były badania kliniczne w domu. W USA i wielu innych krajach, ten lek nie przeszedł testów. P. Dokrot nic nie powiedziała mojej mamie, po prostu razem z wypisem miała podpisać jeszcze coś. Wtedy nie zwróciła na to uwagi. A, i nie dostawałem tego leku będąc w klinice.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 29 sierpnia 2012 o 11:48
Nie da się skończyć medycyny nie będąc bardzo inteligentnym. Natomiast w swojej pracy mają często kontakt z tą, hmm... słabszą intelektualnie częścią społeczeństwa. Myślę, że oni rzeczywiście po jakimś czasie tracą wiarę w inteligencję "Kowalskiego" i wychodzą z założenia, że szkoda tłumaczyć, skoro pacjent i tak nie zrozumie. Wtedy zaczyna się traktowanie każdego pacjenta z góry. Kiedyś byłem u tego samego lekarza drugi raz w krótkim czasie, więc zamiast zaczynać rozmowę od tłumaczenia sytuacji po prostu zapytałem, czy mnie pamięta. W odpowiedzi usłyszałem nieco opryskliwe "Nie!". Odpowiedziałem, że rzeczywiście, pewnie przychodzi do niego codziennie pełno pacjentów i dlaczego by miał akurat mnie zapamiętać i przeszedłem do tłumaczenia w czym rzecz. Od tego momentu lekarz jakby inaczej ze mną rozmawiał, bo zauważył, że nie siedzi przed nim tępy półgłówek.
OdpowiedzSuper ,ze to zostalo napisane. Mocne...Wiecej prosze:)
OdpowiedzTo jest niestety nagminne w polskiej służbie zdrowia. Sama jak idę (od wielkiego dzwonu na szczęście) do lekarza to siedzę jakbym przyrosła do gabinetowego krzesełka aż się nie dowiem który lek na co, które badanie po co i dlaczego akurat to a nie co innego. Raz usłyszałam od pani dochtór: "A co pani jakaś nienormalna, że wszystko by chciała wiedzieć? Niewiedza jest błogosławieństwem!" Na co usłyszała moje: "Trzeba było od razu powiedzieć, że pani sama nie wie, to bym nie wypytywała." i trzaśnięcie drzwiami ;]
OdpowiedzKiedyś miałam szczura i poszłam z nim do weterynarza. Tam wet udzielił mi wyczerpujących wyjaśnień, co do choroby zwierzaka, lekarstw, a nawet książeczek zdrowia zwierząt, choć go nawet nie pytałam. :) To był dobry lekarz, sama bym chciała takiego mieć... :D
OdpowiedzJeeezu... Wsrod lekarzy i calego personelu szpitalnego poprostu w koncu znalazl sie jeden normalny czlowiek...
Odpowiedz