A propos bezwypadkowych samochodów i ostatniej historii o poszukiwaniu astry...
Sytuacja miała miejsce kilka lat temu. Moja mama wraz z 2 innymi osobami miała wyruszyć w delegację do Lwowa, a że to parę kilometrów jest i że samochodem wygodniej, jakoś tak się złożyło, że padło na naszą, wtedy 5 letnią, astrę. Jako, że mama nie jeździ, kierowcą został jedyny facet wśród tej reprezentacyjnej trójki. Wyjazd niedziela, 7 rano, po godzinie telefon do domu, że mieli wypadek, przejechali zaledwie 40 km.
Z jednej strony nieodpowiedzialny okazał się facet, który z czwórką dzieci, wracał swoim passatem z jakiegoś konkursu, mknąc ponad 100km/h po krętych i mokrych ulicach pewnej wioski, uderzając najpierw w jeden samochód, potem w naszą astrę. Siła uderzenia była tak ogromna, że silnik Astry, przesiadł się spod maski, na miejsce pasażera. Wina oczywiście bezsprzeczna kierowcy Passata.
Z grubsza wszyscy wyszli cało, bez poważnych uszczerbków na zdrowiu, a mama siedząca na miejscu pasażera, miała tylko trochę stłuczeń, ran i jakieś złamania dolnej kończyny. Swoją drogą, patrząc na widok samochodu, zasługą tylko takiego stanu rzeczy były poduszki powietrzne, które swoją wielkością, przypominały 100kg worek na żyto.
Pomijając całość procesu użerania się z PZU, które oceniło zniszczenie samochodu na 80%, po chyba 5 odwołaniu od decyzji, oddało 100% wyliczonej przez nich wartości pojazdu, która i tak nie wystarczyłaby na zakupienie sprawnego identycznego modelu z tego rocznika. Ale co poradzić, kilka miesięcy później, kupiliśmy nową... Astrę 2.
Pozostał nam wrak, którego trzeba było się pozbyć. Wybraliśmy najlepszą ofertę i otrzymaliśmy od handlarza za 1,5 tony złomu w bardzo ładnym, szafirowym kolorze ok. 1000 zł. Zawsze coś.
Kilka miesięcy później odebrałem telefon słysząc mniej więcej takie powitanie "Dzień dobry, komenda policji, wydział przestępczości zorganizowanej, Pruszków. Czy mógłbym rozmawiać z właścicielem niebieskiego pojazdu?". Zbity nieco z tropu, podałem numer komórki taty, a wieczorem poznaliśmy powód rozmowy.
Otóż okazało się, że ów handlarz, wyklepał cały samochód (osobiście zastanawiam się, czy udało mu się odtworzyć astrę, czy jednak zrobił corsę) i sprzedał prawdopodobnie jakiemuś członkowi mafii w Pruszkowie. Oczywiście samochód posłużył w jakichś szemranych interesach (szczegółów nie poznaliśmy ze względu na tajemnicę śledztwa, ale ponoć gruba sprawa), przez co podejrzenie padło na pierwotnego właściciela samochodu, bo po co go przerejestrowywać.
Na szczęście, w domu znalazły się dokumenty sprzedaży auta. W przeciwnym wypadku, mój tata musiałby zmienić garnitur, na zwykłą koszulę w paski, na kilkanaście dobrych lat.
Piekielności należy szukać w handlarzu samochodami. Samochód oczywiście został sprzedany jako 'po kolizji', bo dla nas to bez znaczenia, a i nikt nie podejrzewał, że da się zrobić z niego coś więcej niż żyletki.
podkarpacie
Taka nasza polska rzeczywistość - całe mnóstwo ludzi jeździ takimi "bezwypadkowymi" samochodami :)
Odpowiedztaaa, żadna z ćwiartek nie była nigdy uderzona.....
OdpowiedzSądzę, że jednak nie była klepania - raczej wycięto tabliczki znamionowe,numery itd - i przełożono do kradzionego auta. W rodzinie auto, które było też kompletnie zniszczone (be cienia szans na naprawę) zostało sprzedane za...15k PLN...
OdpowiedzJest i taka myśl, tylko, że nie sądzę, aby wszystkie tabliczki były w stanie nadającym się nawet tylko do przespawania. Z drugiej strony, same papiery też dobra opcja, ale raz że kolor, dość nietypowy, a dwa, że policjanci którzy zatrzymali pojazd, chyba są na tyle rozgarnięci, aby zobaczyć przebite numery, choć nie znam się na tym, więc możliwe, że i nie ;)
OdpowiedzWszystko się da wyklepać: http://img.wiocha.pl/images/0/6/0603b366970b4cbae031e9fa438f714d.jpg (aczkolwiek też myślę, że poszły papiery pod kradziony wóz a nie pojazd do klepania jako taki)
OdpowiedzDa się wyklepać, ale koszty naprawy blacharsko-lakierniczej są zasadniczo podobne niezależnie od wartości danego pojazdu i tylko nowe i luksusowe samochody opłaca się naprawiać z czegoś bardzo pomielonego. Taki złom prędzej idzie, jeżeli nie na legalizację kradzionki, to na przekładki anglików.
OdpowiedzChciałam tylko nieśmiało dodać, że więzienne ubranka są zielone.Moda się zmieniła i "zamienili paski na trochę kaski":)
OdpowiedzPrzypomniał mi się taki marny żarcik: Facet przywozi z Niemiec rozwalony samochód na lawecie. Jedzie do mechanika. - Panie, za dwa tygodnie pan przyjdź, ja go wyklepię, bedzie dobrze. Po tygodniu mechanik dzwoni do faceta: - Panie, jaki to model jest? - A co? - Bo jak bym nie klepał to mi przystanek wychodzi. (ba dum tss)
OdpowiedzDlatego ja trzymam umowy sprzedaży/demontażu swoich poprzednich aut pod kluczem - żeby się nie zgubiły, bo drań imieniem Licho nigdy nie śpi. A jak ktoś coś nawywija naszym byłym pojazdem bez przerejestrowania go, to niebiescy panowie przyjdą do nas (bo niby do kogo innego, skoro my figurujemy w papierach)i to my musimy się gęsto tłumaczyć.
Odpowiedzhm. a czy to nie właściciel pojazdu powinien udać się do wydziału komunikacji i samochód wyrejestrować? http://formalnosci.pl/komunikacyjne/wyrejestrowanie-pojazdu/a33-wyrejestrowanie-samochodu/1
Odpowiedzteoretycznie nie ma takiego obowiązku, ale wtedy można spać spokojnie ;) teoretycznie też należy zarejestrować auto w terminie do 30 dni od daty na umowie k/s...
OdpowiedzNie wiem co ten handlarz pokombinował, ale nieważne. Nie ma też potrzeby trzymać umów pod kluczem. Gdy się samochód sprzeda, odda na złom lub zostanie on skradziony trzeba zgłosić zbycie/wyrejestrować go we właściwym starostwie powiatowym/ urzędzie miejskim w przypadku miast na prawach powiatu. Rozbity samochód najlepiej oddać do stacji demontażu. Stacja ta wydaje zaświadczenie o demontażu, oddaje unieważnione tablice rejestracyjne oraz ucięte dowód rejestracyjny i kartę pojazdu jeśli była wydana. Z tym idzie się do starostwa/urzędu. W przypadku sprzedaży przynosi się dokument sprzedaży (umowę kupna-sprzedaży lub fakturę). Trzeba to załatwić w ciągu 30 dni od dnia sprzedaży/demontażu. Po załatwieniu takich formalności to co się dalej dzieje z tym samochodem już nie jest zmartwieniem poprzedniego właściciela i można uniknąć takich przygód :)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 września 2012 o 1:00
Bzdura! Zgłoszenie zbycia pojazdu nie uchroni jego byłego właściciela przed ewentualnym tłumaczeniem tego faktu policji, jeśli nowy właściciel przeskrobie coś zanim go przerejestruje. Sama się musiałam na komendę zgłosić prawie pół roku pos przedażu auta, bo nowy właściciel olał sprawę. A w urzędzie zgłaszałam. Tyle szczęścia, że umowę miałam i skończyło się na tej jednej wizycie.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 września 2012 o 19:55
Dokładnie tak samo jak u @Elide wyglądała sytuacja w tym wypadku. Mimo, iż sprawa zgłoszona w urzędzie, tablice oddane (jedna gdzieś zaginęła podczas wypadku), itd... Niespełna rok później trzeba było się z wszystkiego tłumaczyć...
OdpowiedzTeż mieliśmy taką sytuację prawie 10 lat temu. Po wypadku (facet prowadzący "tira" zasnął za kierownicą i w nas wjechał)- polonez nadawal sie niestety tylko do kasacji (na szczęście mimo takiego uszkodzenia nam się nic nie stało.) Tata sprzedał, na złom to co z niego zostało za jakąś niewielką kwotę. Na szczęście dokumenty ze sprzedaży a także zdjęcia i krótki filmik, jak auto wyglądało po wypadku tato zachował. Niedługo potem, nie pamiętam dokładnie ile czasu minęło, skontaktowła się z nami komenda policji, bo auto zostało własnie użyte w jakimś rabunku. Też nie wiemy dokładnie czy jakoś zostało doprowadzone do użytku, czy przedsiębiorczy pan pokombinował w jakiś sposób. W każdym razie, warto zachować takie dokumenty, nawet jeżeli jest to mała kartka papieru, na której są daty podpisy i krótkie wyjasnienie co i wjakim stanie zostało sprzedane.
OdpowiedzTrzeba było z OC sprawcy brać kasę. Tam są dużo większe pieniądze.
Odpowiedz