Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Jakiś miesiąc temu wracaliśmy samochodem z zakupów, gdy naszym oczom ukazał się…

Jakiś miesiąc temu wracaliśmy samochodem z zakupów, gdy naszym oczom ukazał się taki oto obrazek:
Kilka aut przed nami na ulicę na pasach(!) wszedł kot. Żaden z samochodów nawet nie zwolnił, ale na szczęście nie jechali dużą prędkością, gdyż ruch był dość zagęszczony. Kot w pewnym momencie chyba się wystraszył samochodów, bo zawahał się i chciał wrócić. Nie zdążył, został uderzony o bok jednego z nich i upadł. Próbował się jeszcze od razu podnieść, ale nie dał rady i padł jak długi. Byliśmy w jeszcze sporej odległości a ja już krzyczałam do męża żeby się zatrzymał i nerwowo łapałam za kalmkę, aż musiał na mnie wrzasnąć, żebym nie wpadała w histerię. Bałam się, że któryś z kolejnych nadjeżdżających samochodów go rozjedzie, a musiałam sprawdzić, czy żyje.

Żył. Dyszał ciężko, parskał krwią, miał otwarte oczy, ale chyba był ogłuszony. Stałam nad nim próbując go osłonić od piekącego słońca i z tych nerwów nie wiedziałam co zrobić. Kazałam samochodom objeżdżać bokiem, jednocześnie bałam się dotknąć kota a trzeba go było zdjąc z ulicy. Na szczęscie w tym czasie mąż obleciał pobliskie sklepy i przybiegł z kartonem. Zapakowaliśmy go do kartonu, do bagażnika (mamy combi) i szybko w drogę szukać weterynarza. Na nasze i kota nieszczęście była akurat niedziela i do tego godziny południowe, czyli sjesta.

W pierwszej klinice pocałowaliśmy klamkę, ale na szczęscie był napisany numer telefonu. Dzwonimy. Skierowano nas do jakiegoś ośrodka czynnego ponoć cała dobę. Odezwała się automatyczna sekretarka. Dyktuje jakiś inny numer. Dzwonimy. Pan na urlopie. Podają nam numer do schroniska. W schronisku podają nam numer do Straży Miejskiej. W Straży z powrotem do tego ośrodka, do innego zakładu, do innej kliniki. I tak wkółko. Juz nawet nie wiem jak to było dokładnie, bo to nie ja rozmawiałam, tylko mąż, ale wiem, że co chwilę notował inny numer telefonu i przez półtorej godziny nie było osoby odpowiedzialnej. W końcu po długim czasie udało mu się pozozmawiać z dyżurującym weterynarzem. I co usłyszał?

Że jak to jest jakiś bezdomny kot to takich ginie po dzisięc dziennie i on się nie będzie nawet fatygował do ambulatorium bo on ma dzisiaj wolne. I w ogóle to "zróbcie co chcecie z tym kotem".

A myślałam, że weterynarze to ludzie z wyjątkowym sercem do zwierząt...

PS: Kot w każdym razie na złość im wszystkim przeżył! Poprawiało mu się z minuty na minutę i jak jechalismy do domu, to juz chodził po samochodzie, stał na łapkach i wyglądał przez okno.

by minimum
Dodaj nowy komentarz
avatar 7medeis
1 9

Jak żyję, nie spotkałam weta z powołaniem. Ostatnio miałam taką sytuację, że jechałam samochodem, a na środku ulicy rozwalony pies - zwyczajnie łapał dureń słoneczko. Ulica jednokierunkowa, ciasna, nie wyminę za Chiny ludowe, więc stoję i trąbie, a ten ma mnie w poważaniu. Za mną tworzy się kolejka. Co miałam zrobić? Awaryjne, ręczny, i poszłam psa przegonić. Towarzystwo za mną mnie zbluzgało od najgorszych, że ruch zatrzymałam (na jakieś 15 sekund)... Nie ogarniam. Jakbym wyszła z auta kłodę z jezdni przesunąć to by przyklasnęli, bo dbam o lakier i stan podwozia. (ulica boczna, osiedlowa, jednokierunkowa, "kocie łby", ruch max 30/h)

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 sierpnia 2012 o 13:49

avatar konto usunięte
-1 1

To nie argument, że takich nie ma. Osobiście wolę walnąć w kota niż spowodować zagrożenie na drodze.

Odpowiedz
avatar Zik
12 12

Brawa dla kota i ratujących. Szkoda że musiał poświęcić jedno ze swoich żyć. Oby to nie było ostatnie zapasowe. :)

Odpowiedz
avatar Naa
3 3

Ja znam weta z powołaniem, a znałam jeszcze lepszego (tylko już nie żyje). Brawa za upór, pozdrowienia dla kota :) A dyżurnemu warto by powiedzieć, że szkoda, że nie chciał Waszych pieniędzy. Bo oprócz tego kota macie hodowlę super drogich rasowców, ale skoro nie był zainteresowany, będzie się nimi opiekować konkurencja ;)

Odpowiedz
avatar falka_85
-2 14

No przed psem/kotem raczej się nie hamuje, chyba że jest się samemu na drodze. Przyhamujesz a dwóch kierowców z tyłu właduje ci się w bagażnik, a z tego większe nieszczęście może być.

Odpowiedz
avatar minimum
4 6

Każdy powinien zachować bezpieczną odległość na wypadek gwałtownego hamowania samochodu z przodu. A druga sprawa, że to nie była droga szybkiego ruchu, tylko ulica w środku miasta gdzie ruch jest ograniczony do 50 km/h

Odpowiedz
avatar 7medeis
0 4

Minimum - taka jest teoria, ale co z tego, że sama trzymasz bezpieczną odległość, podczas gdy dziesięciu za Tobą jedzie jak popieprzeni? Nauczyłam się na drodze nikomu nie ufać, choćby był sympatycznym emerytem w maluchu. W tej historii "piekielne" nie jest samo potrącenie kota, tylko to jak Was olali później (zwłaszcza wet, którego chyba siłą na studia wysłano).

Odpowiedz
avatar minimum
3 5

Przypomnę jeszcze tylko, że sytuacja się działa na przejściu dla pieszych (!), więc gdzie jak nie tam, trzeba zachować szczególna ostrożność? Ale tak jak mówi 7medeis- najpiekielniejszy był z tego wszystkiego weterynarz :(

Odpowiedz
avatar Bryanka
2 4

falka nie wiem jak Ty, ale ja bym nie chciała mieć kota/psa rozkwaszonego na samochodzie.

Odpowiedz
avatar fatal_error
0 6

@falka: proponuję też nie hamować przed pieszymi, światłami i nie zatrzymywać się na parkingu, tylko wybiegać z pędzącego auta.

Odpowiedz
avatar falka_85
-3 3

fatal_error nie sprowadzaj sytuacji do absurdu, bo taka argumentacja jest co najwyżej śmieszna. Nie widzisz różnicy między człowiekiem a zwierzęciem? Nikt normalny nie poluje autem na przebiegające przez jezdnię psy i koty, i nie Bryanka, nie chciałabym mieć psa lub kota rozkwaszonego na masce (mogę wiedzieć skąd ten "genialny" pomysł?). Ale jeszcze bardziej nie chciałabym żeby mi tudzież innym kierowcom i pasażerom coś się stało (np. malutkim dzieciom w fotelikach, które zwykle zajmują tylną kanapę), o ewentualnej konieczności klepania auta nie wspomnę.

Odpowiedz
avatar Bryanka
1 3

"Nie widzisz różnicy między człowiekiem a zwierzęciem?" - odpowiem niepytana, no widzę różnicę. Większość zwierząt lubię, a większości ludzi nie ;) "No przed psem/kotem raczej się nie hamuje" - to nie mój genialny pomysł tylko Twój :P Nie przypinasz fotelika i dziecka w tym foteliku pasami, że boisz się o tylną kanapę? A walnęłaś kiedyś samochodem w psa, albo kota? Bo mój ojciec kiedyś nie zdążył wyhamować na trasie szybkiego ruchu i zwierzak zatrzymał mu się na przedniej szybie, przez co szybka pękła, a tata mało co zawału nie dostał, już nie wspominając o posoce i flakach na samochodzie. Od tamtego czasu uważamy i owszem hamujemy przed wszystkimi żywymi istotami wyłażącymi na drogę, bo wolimy, żeby coś wbiło się nam w tył niż w przód, prosto na nasze twarze.

Odpowiedz
avatar falka_85
-2 2

Bryanka, pytałam skąd genialny pomysł, że chciałabym mieć kota czy psa rozkwaszonego na masce? Ty chyba naprawdę myślisz, że ja na te pchlarze poluje :-P Akurat zasada "przed psem/kotem się nie hamuje, chyba że nic z tyłu nie jedzie" nie jest moim autorskim wymysłem, została mi przekazana jeszcze na kursie nauki jazdy i to przez dwóch niezależnych instruktorów. Dodam jeszcze, że nie słyszałam tego tylko od nich, ale również od innych doświadczonych kierowców. Sama (możesz mi uwierzyć bądź nie) żadnego psa lub kota (żywego, bo na drogach leży sporo rozjechanych już wcześniej) nie przejechałam, przynajmniej nic mi na ten temat nie wiadomo (w sumie mogłam nie zauważyć jakiegoś małego kiciusia ;-)). Ale mąż potrącił sarnę (nieśmiertelnie, tzn nie zdechła od razu ale uciekła do lasu, gdzie pewnie została rozszarpana przez dzikie drapieżniki oraz psy i koty z okolicznych wiosek) i nie miał nawet rozwalonego zderzaka. Jeżeli zaś chodzi o niewożenie dzieci w fotelikach to nie uznaję takich praktyk. Dzieciak ma być przypięty, a fotelik atestowany. Co nie zmienia faktu, że nawet przypiętemu dziecku/dorosłemu może stać się krzywda, jeżeli inne auto (a przecież może to być np. duży dostawczy pojazd) wryje się w tył samochodu. Ale spoko wiem, że argument o tym, że dzieciakowi może się coś stać do ciebie nie przemawia, bo przecież nie lubisz ludzi. Dziewczyna mojego dobrego kolegi, po stłuczce w warunkach miejskich (ograniczenie do 50 i bezpieczny odstęp hehe), mimo że była przypięta pasami, doznała skomplikowanego urazu kości twarzy (nikomu innemu nic się nie stało, mimo że w aucie był komplet). O bólu, bliznach i miesiącu wyjętym z życia nie będę się rozpisywać.

Odpowiedz
avatar Bryanka
0 2

"Ale spoko wiem, że argument o tym, że dzieciakowi może się coś stać do ciebie nie przemawia, bo przecież nie lubisz ludzi." - większości ludzi, nie oznacza to, że wszystkich, a dzieci akurat kocham i posiadać chcę (już czekam na kolejny komentarz, że nie nadaję się na matkę bo przecież nie lubię ludzi :D). Komentarz nieco poniżej poziomu zważywszy na to, iż napisałam, że "hamujemy przed wszystkimi żywymi istotami, które wylezą na drogę" WŁAŚNIE ze względu na to, żeby nie mieć poobijanej twarzy przez coś co może wpieprzyć się w szybę. Zacietrzewiłaś się jak panna, której wytknięto brak cnoty :)

Odpowiedz
avatar falka_85
-2 2

Bryanka a twoja wypowiedź to bije poziomem po oczach, że hej. Jeżeli nie chcesz dyskutować czy czytać wypowiedzi to przecież obowiązku nie ma, to wolne forum z tego co mi wiadomo. Nie wiem czy ty jeździsz, ale w większości aut kot o ile nie będzie robił głupich rzeczy przejdzie pomiędzy kołami (no chyba, że nieszczęśliwie trafi prosto pod koło), pies dostanie zderzakiem. Twój ojciec mknął seicento 200 km/h że mu pies wleciał przez szybę, czy jak? Łosiom to się owszem zdarza, ale kot? Może jeszcze jeż?

Odpowiedz
avatar Morticia
1 3

A co dalej stało się z kotkiem?

Odpowiedz
avatar minimum
2 4

Dziki był i poszedł sobie od nas. Widujemy go czasem w okolicy, ale nie podchodzi.

Odpowiedz
avatar takeeasy
1 3

Niby taka zasada jest że się nie hamuje - ja tam jednak wolę zahamować, jak ktoś mi wjedzie w dupę to.. no cóż, mógł trzymać odległość, byle OC miał. Jedyne co mnie zdziwiło to że najpierw parskał krwią - co sugeruje poważniejsze obrażenia, później raz dwa doszedł do siebie.

Odpowiedz
avatar alojzo
-2 2

Gratuluję odpowiedzialności - histeria w samochodzie, powodowanie niebezpieczeństwa na drodze "nerwowym szarpaniem klamki", które mogło spowodować otwarcie się drzwi, tamowanie ruchu, wrzaski, piski... A wszystko w imię kota. Zapamiętaj, jezdnia to nie ścieżka, a dobry Samarytanin nie jest pojazdem uprzywilejowanym. Zanim następnym razem odwalisz taki numer pomyśl, jakie to było niebezpieczne.

Odpowiedz
Udostępnij