Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Poniższą historię znam jedynie z relacji koleżanki z pracy, jednakże postaram się…

Poniższą historię znam jedynie z relacji koleżanki z pracy, jednakże postaram się opowiedzieć ją względnie dokładnie.

W zeszłym roku koleżanka wraz z mężem i córką - gimnazjalistką przeprowadzili się do innej miejscowości. Dziewczynka miała rozpocząć edukację na poziomie drugiej klasy gimnazjum w zupełnie nowym otoczeniu. Wszyscy naokoło zapewniali rodziców dziewczyny, nazwijmy ją Ania, że posyłają córkę do najlepszej szkoły w okolicy, ale, patrząc z perspektywy czasu, dziecko miało wyjątkowego pecha. Ani od początku nie podobała się jej nowa klasa - twierdziła, że nie pasuje do tego towarzystwa, bo wszystkim tam chodzi wyłącznie o lans i popisywanie się, cokolwiek miałoby to w jej ujęciu oznaczać. Problem zbagatelizowano - rodzice tłumaczyli Ani, że przekona się do nowych kolegów, kiedy pozna ich lepiej. Przez pierwsze trzy miesiące było w porządku.

Pod koniec semestru pogorszyły się oceny Ani, i z piątkowej uczennicy stała się trójkową. Coraz częściej zdarzało jej się symulować chorobę, za pośrednictwem pielęgniarki zwalniała się z zajęć pod byle pretekstem. Podczas krótkiej rozmowy z wychowawczynią na wywiadówce zrzucono to na karb okresu dojrzewania - nikt nie potrafił inaczej wyjaśnić zachowania uczennicy, skądinąd do pewnego czasu pilnej i pracowitej. Przyciśnięta do muru przez matkę Ania wyznała wreszcie, że koledzy z klasy dokuczają jej, naśmiewają się z niej, popychają, dają jej dość jasno do zrozumienia, że nie jest częścią ich grupy.

Mógłbym tutaj sporządzić listę przykrości, jakie zgotowali dziewczynie okrutni gimnazjaliści, ale wymienię tylko kilka: zamykali ją w przebieralni przed wf-em, podrzucali zużyte podpaski do plecaka, wyszydzali jej wygląd, sposób mówienia i ubierania, wypisywali sprośne rzeczy na jej podręcznikach i zeszytach szkolnych (tyle dobrego, że ołówkiem), wysyłali złośliwe SMS-y. To wystarczy.

Pierwszym krokiem koleżanki, kiedy dowiedziała się o wszystkim, była rzecz jasna wizyta u wychowawczyni klasy drugiej. Pani wychowawczyni, swoją drogą uważana za znakomitą historyczkę i jeszcze znakomitszego pedagoga, nie wyglądała ponoć na szczególnie przejętą sygnałem, który dostała od matki swojej uczennicy. Poprzestała na pogadance o "trudnym wieku" młodzieży gimnazjalnej, głupich dowcipach, których nie należy brać zbytnio na serio, ale mimo tego obiecała, że porozmawia z uczniami. Porozmawiała, fakt, ale pozwoliła sobie wmówić to, co sama dzień wcześniej stwierdziła, że nie ma żadnej przemocy, że to żarty - coś w rodzaju "chrztu" nowicjuszki, jeśli wolno mi określić to takimi słowami. Krótko mówiąc, nie zgłębiła tematu, umyła ręce, doszła do wniosku, że Ania i jej matka robią z igły widły.

A z Anią było z dnia na dzień coraz gorzej. Nie musiała już nawet udawać choroby, żeby nie iść do szkoły - autentycznie chorowała na myśl o szkole. Płakała, groziła, że się zabije, jeśli będą próbowali zmusić ją do pójścia na lekcje. Koleżanka po raz drugi udała się do wychowawczyni - ze skutkiem równie beznadziejnym. Próbowała skontaktować się z kilkoma innymi matkami - dziwnym trafem żadna z nich nie wiedziała o tym, że jej dzieciątko bierze udział w masowej nagonce na "nową" Anię, żadna nie dopuszczała takiej możliwości. "Jak to, mój syn/moja córka się nad kimś znęca? To takie grzeczne, wrażliwe dziecko!". Oto, czym się ta "wrażliwość" mogła skończyć, gdyby koleżanka w tamtym momencie się poddała:

Któregoś ranka dziewczyna (znowu) bardzo źle się czuła. Kiedy Ania poszła pod prysznic, koleżanka znalazła pod jej łóżkiem opróżnioną butelkę po wysokoprocentowym alkoholu (podprowadzoną tacie) i kilka żyletek. Wezwawszy córkę na rozmowę, odkryła kolejną niemiłą "niespodziankę" - trzy głębokie rany po samookaleczeniach na rękach Ani. Tego było już za wiele.

Koleżanka zaraz pojechała z córką do szkoły - tym razem do gabinetu dyrektora, żądając natychmiastowej interwencji. Groziła policją, sądem i czym tam jeszcze dało się grozić. Zadziałało - parę dni później wychowawczyni (jakoś zdążyła stracić wiarę w to, co mówiła przedtem) zorganizowała specjalne zebranie rodziców. Najlepsze były tłumaczenia matek, które dowiedziały się wreszcie o tym, co wyrabiają ich pociechy: "Mój syn nie mógł tego zrobić, w domu jest aniołem, nawet śmieci wynosi" - coś w ten deseń. Jednak - wydało się. Dowodów zgromadzono aż nazbyt wiele (między innymi te pomazane podręczniki i SMS-y, których Ania na szczęście nie usunęła). Dzieci także przyznały się do winy. Jedna z bezczelnych gimnazjalistek, zapytana dlaczego znęcała się nad Anią, odpowiedziała tak: "Bo jest gruba, nie ma modnych ciuchów, sepleni i nie ma chłopaka". Cóż za szczerość...

Od tamtej pory klasa jest pod obserwacją wychowawczyni i innych nauczycieli. Nikt już nie dokucza Ani. Mało brakowało, a cała historia miałaby tragiczne zakończenie. Tylko dlatego, że grono pedagogiczne woli nie widzieć i uciekać od odpowiedzialności.

szkoła

by HerrAndreas
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar martka89
33 39

Piekielnie, fakt. Ale uważam, że trzeba przenieść dziecko do innej szkoły w takiej sytuacji. Bo nawet jeśli faktycznie przestaną dokuczać, to czy naprawdę będzie już wszystko w porządku? Otóż nie. Będzie całkowita obojętność - to tak na pokaz, jacy to są grzeczni, a po cichu pojawi się obmawianie, plotki i inne, w końcu dzisiejsza młodzież kreatywna jest. A więc zero szans na znalezienie przyjaciół, a nawet bliższych kolegów (nawet jeśli byliby jacyś potencjalni, to będą raczej woleli nie ryzykować). No a nowa szkoła daje szansę na zupełnie inny początek i poznanie fajnych ludzi.

Odpowiedz
avatar Nefariel
9 13

Nie. Sprawców trzeba przykładnie ukarać, ale ofiara nie powinna być narażona na przebywanie w towarzystwie tego małego, zdegenerowanego gówna.

Odpowiedz
avatar mazona
3 5

Dokładnie. Wolałabym wozić dziecko do innej szkoły niż żyć ze świadomością że do końca szkoły jest skazana na kontakt z ludźmi którzy ją terroryzowali i którzy z pewnością nigdy nie będą do niej pałać miłością. A nauczycieli nie rozumiem. Ta banda zła powinna być ukarana. Dość mam słuchania że ktoś jest niepełnoletni i nie odpowiada za swoje czyny. Doskonale wiedziałam co robię będąc w tym wieku. Gównarzeria się zabawia wykorzystując dziurawe prawo.

Odpowiedz
avatar clarissa
17 17

Czy tylko grono nauczycieli jest tutaj winne? A co z rodzicami? Skoro dostają sygnały od innych że ich dziecko może nie być takim aniołem jakim udaje być, to warto by zgłębić temat, nawet dla własnego czystego sumienia.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
13 21

Ale kiedy Karta Nauczyciela jest zagrożona to nagle w mgnieniu oka nauczyciele zamieniają się w wielkich pedagogów, wręcz drugich Korczaków poświęcających się dniami i nocami dla młodzieży, którzy nie robią nic innego tylko piszą konspekty, siedzą na dyżurach, poprawiają klasówki a w każdej wolnej chwili bez wytchnienia rozwiązują problemy młodzieży.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
14 14

Korczak był zwolenikiem eugeniki i pozwoleń na posiadanie dzieci, o czym mało kto wie.

Odpowiedz
avatar fatal_error
2 2

@Varyag: to był powszechny trend jeszcze wiele lat później, choćby w Szwecji. Do teraz przyznaje się nagrody darwina ;)

Odpowiedz
avatar konto usunięte
4 6

„na budkę z wodą sodową trzeba mieć koncesję. Legitymacje, kwalifikacje, kapitał zakładowy, kontrola”, a „rodzi każdy, kto chce i ile chce”. Kto to powiedział? Ano wielki pedagog, przyjaciel sierot itd. itp.

Odpowiedz
avatar bazienka
-1 5

@varayag może niektórym by się przydało...

Odpowiedz
avatar marlush
19 21

Szkoła już dawno przestała pełnić jedną ze swoich podstawowych funkcji- przestała wychowywać. Jak sama nazwa wskazuje wychowawca to ktoś więcej niż osoba, która zbiera fundusze na komitet rodzicielski, wspólną wycieczkę czy kwiaty dla nauczycieli na zakończenie roku. Nie twierdzę, że szkoła powinna całkowicie przejąć obowiązek wychowywania dzieci i młodzieży, a tym samym zwolnić z tej przykrej (dla niektórych) powinności rodziców. Ale patrząc realnie- uczeń spędza w szkole (także na zajęciach dodatkowych, w świetlicach itp) ponad 1/3 doby! Należy zapewnić mu odpowiednią opiekę, która nie będzie się tylko ograniczała do prowadzonej lekcji. Dzisiaj wychowawcą może być absolutnie każdy. Niestety w większości są to panienki, dla których pedagogika była jedynym wyjściem- za głupie na cokolwiek innego, pełne kompleksów, a przez to często okropnie mściwe. Ciepła państwowa posadka, stabilizacja no i tylko te cholerne dzieciaki przeszkadzają takiej w pracy...

Odpowiedz
avatar Bastet
-2 8

Bez przesady - od wychowywania są rodzice. A nauczyciele nie mają prawa wymagać od uczniów, bo się rodzice awanturować będą.

Odpowiedz
avatar chloem
4 4

większość wychowawców to panienki po pedagogice? chyba w klasach 1-3 szkoły podstawowej, bo żeby uczyć w starszych klasach trzeba skończyć jakiś inny kierunek ze specjalizacją nauczycielską. Nie możesz uczyć matmy/fizyki/angielskiego itd. po skończeniu samej pedagogiki. Masz rację, jakąś częścią wychowania dziecka powinna zająć się szkoła. Tylko niestety, często jest tak, że dziecko co innego słyszy w szkole, a co innego w domu - takie wychowywanie dziecka nie przynosi dobrych rezultatów. I winni tego stanu rzeczy są nie tylko nauczyciele, ale także rodzice, którzy nie potrafią współpracować ze szkołą i często wręcz uczą swoje dzieci lekceważenia nauczycieli.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
16 20

Muszę się tutaj zgodzić z marlush i amish. Szkoła przestała spełniać swoją funkcję w momencie, kiedy wprowadzono gimnazja i te durne przepisy, że dzieciak może zrobić wszystko (patrz- afera z wkładaniem kosza na śmiecia na głowę nauczyciela) i nawet nie można na niego krzywo popatrzeć, bo zaraz wielka granda się stanie. A kiedyś za takie zachowanie nie dość, że gówniarz jeden z drugim dostałby po dupie, to jeszcze rodzice z pewnością by się dowiedzieli i jeszcze by poprawili. Proste- dzieciak kilka razy coś przeskrobał, kilka razy dostał i się wreszcie nauczył (lub przynajmniej udawał). Dzisiaj- w dobie szeroko rozdmuchanego "bezstresowego wychowania" nic takiemu nie można zrobić. To co, że kłamie, kradnie, pije, ćpa, bije się ze wszystkimi, obraża kogo popadnie itd? Przecież młodzież musi się wyszaleć, to taki wiek, zignorujmy to, mówią wszyscy wielcy pedagogowie. No chyba, że zaczyna wojenki z nauczycielami- wtedy to rodzice, dyrektor, kurator i co tam jeszcze, bo tak być nie może! Taka jest prawda- szkoła od pewnego czasu jest tak skonstruowana, żeby zniszczyć lub chociaż zatrzeć jak najbardziej nasze więzy rodzinne i stworzyć w przyszłości robota bez uczuć zaprogramowanego do określonej pracy. Czemu? Bo taki pracownik jest bezwzględnie posłuszny i bardzo wydajny, bo da się nim manipulować i go 'programować'. Ogólnie mechanizm jest bardzo prosty- kończąc technikum siedziałem w 4. klasie po 9 godzin dziennie + jeszcze jakieś zajęcia dodatkowe przygotowujące do matury. Dodatkowe tylko z nazwy, bo była sprawdzania frekwencja i wystawiane oceny. No i jak nie chodziłeś, to zaraz nauczyciel to sobie na "normalnych" lekcjach odbijał. Siedzisz w tej szkole po 9-10 godzin dziennie z osobami, z którymi się widujesz, to nie możesz powiedzieć, że je bardzo dobrze znasz. Jesteś właściwie sam. Dzień w dzień. No i oczywiście w każdej klasie znajdzie się kilka grup "docelowych": ->frajerzy (z którymi nikt nie chce mieć do czynienia i wszystkie grupy ich dręczą), ->kujony (tak jak wyżej, tylko, że łagodniej, jeśli dają odpisać zadanie) ->puste laski (takie wzajemne kółko adoracji, wszystkim obsmarują dupę, one są święte, idealne, najpiękniejsze i nietykalne) ->"pakerzy" (wielcy pozerzy, silni w grupie, szukają okazji do zaczepki, prowokują wszystkich, ale sami to jedynie co powiedzą, to "wrócę tu z kumplami i wtedy zobaczysz!") ->outsiderzy/(mają jeszcze bardziej przesrane, niż frajerzy, bo dodatkowo przechodzą "chrzest bojowy") ->bezpartyjni (zwykle trzymają się na uboczu i są mądrzejsi niż kujony, bo nie dość, że wiedzą, żeby się z całą tą bandą ćwoków nie zadawać, to jeszcze się dobrze uczą). Czemu o tym piszę? Bo wszyscy nauczyciele, ci wielcy i nieomylni pedagodzy nie mają o tym zielonego pojęcia. Siedzi to-to w tym swoim gabineciku i jeśli nie prowadzi zajęć, to albo pije kawkę z panią z biblioteki, albo szuka kogoś do plotów. I zawsze znajdzie. Uważają się za takich wspaniałych, mówią "jak będziesz mieć jakiś kłopot, to przyjdź...", a jak już będziesz potrzebować tej pomocy, to się na ciebie wypną i powiedzą "młodość musi się wyszaleć, to tylko niewinne zabawy". Pójdziesz do rodziców, bo już nie wytrzymujesz? Nie dość, że w klasie na następny dzień będą cię przezywać "maminsynek", to rodziciel jedyne co usłyszy, to to samo co ty. Oczywiście kiedy cała sprawa się rypnie i wyjdzie na jaw dobrze bagatelizowana/wyciszana sprawa, to wtedy zaczyna się ta żałosna część- rodzice dręczących dzieciaków nigdy nie mieli pojęcia o sprawie, uważali swoje dziecię za chodzącego Jezusa, nauczyciele teraz dziwnym trafem chcą rozwiązać całą sprawę (przedtem, to mieli zarówno ciebie jak i twoje problemy najzwyczajniej w dupie). Kiedy rodzic jest zawzięty, to będzie chciał, żeby ktoś za ten stan rzeczy odpowiedział- zwykle wychowawca. I wtedy u belfra uruchamia się tryb "mam kartę nauczyciela, a poza tym to miejsce beze mnie się zawali, bo jestem tu niezbędnie potrzebny/a". Oczywiście wszystko jest do zrobienia, ale najpierw w

Odpowiedz
avatar crach
10 10

Taka jest właśnie obecna szkoła. Jak chodziłem do podstawówki był w mojej klasie taki Karolek. Szatan wcielony (jak widzieliście film Omen to było o nim). Wreszcie naszemu wychowawcy puściły nerwy. Wezwał rodziców i przedstawił sprawę. Ojciec Karolka obiecał że mu wybije głupotę z głowy ( i słowa dotrzymał ). Reszta trochę się stawiała ale tylko do pierwszej wywiadówki. Wychowawca (matematyk) tak przypiłował bandę łobuzów którą sterował piekielny Karolek że mieli same pały i groziła im odsiadka w tej samej klasie. Rodzice pojęli aluzję i problem po kilku pasach samoistnie się rozwiązał.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 12 lipca 2012 o 14:29

avatar HerrAndreas
8 8

To na podstawie historii Karolka powstała seria książeczek dla dzieci zatytułowana "Koszmarny Karolek". ;) A na serio: nie jestem zwolennikiem "pasów", ale czasem dochodzę do wniosku, że klaps działa lepiej niż obchodzenie się z dzieckiem jak z jajkiem. Byle nie za mocno. Jak rodzic bije tak, że dziecko chodzi później poranione i posiniaczone, to już znęcanie się.

Odpowiedz
avatar bazienka
-2 4

wychowywanie bez klapsa to niekoniecznie wychowywanie bezstresowe. są inne kary niż fizyczne. a to że rodzice nieumiejętnie je stosują to inna kwestia. rpzemoc rodzi przemoc.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
6 8

Skąd ja to znam... Nie byłam nowa, ale zdarzały się w mojej klasie przykre incydenty. Zdarzało się, że zachęcali mnie do zabawy w ich gronie, gdy to zrobiłam, rzucali naprawdę niefajnymi tekstami, jak "współczuję Ci, że musisz obok niej stać". Teraz bym to olała, wtedy - bolało. Ogryzek w moją stronę, uderzenie, gdy nie chciałam dać zadania... W końcu się zbuntowałam - o ile można nazwać to buntem przeciwko gnębieniu, o ile przeciwko ludzkości... Miałam czternaście lat i nie potrafiłam sobie poradzić bez otępiania się lekami. Myśli samobójcze. Mojej mamy nie zainteresował fakt że z uczennicy piątkowej zrobiłam się trójkową, nie zainteresowało ją to, że spędzałam godziny przed komputerem. Nauczycielka raz zapytała mamy, czy nic się w domu nie dzieje, raz mnie. I to był koniec interwencji. Co jest najlepsze - rok temu rozmawiałam z jedną z nauczycielek z gimnazjum o gnębieniu. Powiedziała, że nigdy nie zauważyła, nigdy nawet by nie pomyślała, że byłam gnębiona. Jak się to skończyło? Cóż, problemami psychicznymi, z którymi aktualnie muszę sobie radzić (; Jedno jest pewne - nigdy nie można czegoś takiego bagatelizować. Brawo dla rodziców Ani!

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

Niech nie wciska kitu - dobrze wiedziała, chociażby od swoich pupilków - każdy nauczyciel ma takich. ALe po co cokolwiek robić i swój urzędniczy święty spokój naruszać. A potem taki jeden z drugim dyrektorek : przemoc..eee... w mojej szkole? Narkotyki...eee... no co pan?

Odpowiedz
avatar secret
7 9

Miałam taką samą sytuację kiedy byłam w gimnazjum, z tą różnicą, że nikt nie interweniował. Jakoś sama to przetrwałam, ale skutki odczuwam do dziś, bo nie potrafię zawierać nowych znajomości, odpycham od siebie wszystkich. Skończyłam gimnazjum 4 lata temu...

Odpowiedz
avatar Damian00
0 0

Ja mam tak samo. Nawet gdy się mama dowiedziała to błagałem ją żeby nic z tym nie robiła (bałem się że będzie tylko gorzej). Mogłem się po prostu przepisać do innej szkoły ale bałem się że będzie to samo. W konsekwencji przeżyłem 3 lata piekła.

Odpowiedz
avatar Dama_Pik
10 10

Gimnazjum to najgorsza porażka reformy edukacji. Mnie kopnął zaszczyt bycia króliczkiem doświadczalnym i wraz z moim rocznikiem jako pierwsza skosztowałam uroków tego chorego pomysłu. A z tego co wiem z roku na rok w moim starym gimnazjum jest coraz gorzej, narkotyki, gnębienie innych , bójki, zastraszanie nauczycieli - żyć nie umierać :/ Ale tak to jest gdy się młodzież, która zaczyna wchodzić w okres dojrzewania i buntu, przenosi w nowe środowisko gdzie każdy musi walczyć o jak najlepszą pozycję "w stadzie".

Odpowiedz
avatar WysokaSkala
16 16

Moja chrześnica miała podobną sytuację - w wersji light - bo to podstawówka. Dzieciak zdolny i pracowity. Wrócili z zagranicy i dziecko poszło do drugiej klasy. Początkowo było niewinnie, ale zaczęło się nasilać. Na rok (w 3-ciej klasie) dzieci dały jej spokój, bo wrócił do szkoły chłopiec po chemioterapii - i padł ofiarą półmózgich dzieci - bo łysy. Ale w 4 klasie ponownie skupili się na mojej chrześnicy. Nauczyciele niby interweniowali... Ale bez przekonania. najgorzej było jak wracała ze szkoły - rzucali w nią kamieniami, podcinali nogi, żeby upadła. Poradziłam mojej siostrze coś niepedagogicznego - a że biedni nie są - kup jej tak zajebiste ciuchy, że dziewczynkom oczy wyjdą na wierzch. Kupiła. Zadziałało ... Na chłopców jednak to nie zrobiło wrażenia. Ale wrażenie zrobił na nich czający się w krzakach mój szwagier, który w stosownym momencie podszedł do grupy bachorów, podniósł jednego za wsiarz i dokładnie mu opowiedział co i z czego mu wyrwie, jeśli jeszcze raz zbliży się do jego córki. Zadziałało ... Teraz jest spokój.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
7 9

Pozostaje powiedzieć mi tylko jedno: co za durni rodzice, że od razu nie zmienili dzieciakowi szkoły. W moim mieście było trochę takich historii, no i niestety 3 dzieciaków popełniła samobójstwo (w różnym wieku, z różnych szkół, w różnym czasie). Gdyby moje dziecko nie chciało chodzić do szkoły i gdybym dowiedziała się, że ma to związek z wyśmiewaniem, szykanowaniem, biciem itd, to tego samego dnia przeniosłabym do innej szkoły.

Odpowiedz
avatar MaryAnnn
1 1

zmianą szkoły utwierdzasz też winnych w przekonaniu o słuszności ich postępowania; ale moment, w którym dostali nauczkę jest dobry, żeby w końcu ta szkołę zmienić...

Odpowiedz
avatar HerrAndreas
1 1

Nie mam dzieci - bardzo trudno mi wypowiadać się w tym temacie. Ale warto zauważyć, że Ania dopiero co zmieniała szkołę - a kończyć każdą klasę w innym otoczeniu też nieciekawie. Za rok dziewczyna pójdzie do liceum. Mam nadzieję, że znajdzie tam przyjaciół.

Odpowiedz
avatar TrissMerigold
8 8

Niestety dla wielu nauczycieli łatwiejsze jest udawanie, że się nie widzi problemu. Dokuczają nowemu/innemu? Zwalić na niego, co za problem. Nowy/inny się skarży? Twierdzić, że to jego wina, bo się alienuje. Znam to aż za dobrze. Niestety.

Odpowiedz
avatar HerrAndreas
4 4

Niestety. Znam tych ludzi i w moich oczach Ania to otwarta i chętna do nawiązywania kontaktów dziewczynka. Przy tym spokojna i bezkonfliktowa. Może po części dlatego się na niej uwzięli? Bo jest spokojna, bo nie lubi bezsensownej rywalizacji (tak, tak, na przykład kłótni z koleżankami o chłopaka), bo nie pcha się tam, gdzie jej nie chcą...

Odpowiedz
avatar nighty
0 0

Albo to rodzice twierdzą że dziecko czymś prowokuje otoczenie i powinno być dla nich milsze to problemy się skończą...

Odpowiedz
avatar Bryanka
14 14

Ja w gimnazjum miałam dziwną sytuację, 1 i 2 klasa - wszystko w absolutnym porządku. Za to 3 klasa...nagle większość zaczęła mnie gnoić, izolować, itp. Za to liceum...o tym można by było książkę napisać. Zanim zmieniłam szkołę na normalną to wujek, emerytowany wojskowy, duży facet, musiał mnie odprowadzać codziennie rano pod drzwi klasy, a po południu odbierał spod szkoły. Gromkim głosem zakrzykiwał "dzień dobry" kadrze nauczycielskiej. Było to konieczne, gdyż po kolejnych wybrykach moich kolegów i twierdzeniu dyrektora, że "to takie grzeczne i wrażliwe dzieci", moja mama uprzedziła, że w takim razie ja do szkoły będę chodzić z obstawą, żeby te "grzeczne i wrażliwe dzieci" znowu mnie nie zaatakowały. Problem widziała tylko moja wychowawczyni, ale nie dala rady przekonać innych nauczycieli i rodziców, że jest problem. Nie przyjmowali tego do wiadomości.

Odpowiedz
avatar Crow
4 6

Pierwszą połowę historii czytałam z szybko bijącym sercem - bo już myślałam, że to o mnie: praktycznie co do słowa się zgadzało. Reszta szczegółów już co prawda inna, no ale mimo wszystko - jakbym o sobie czytała i wspomnienia niestety wróciły :/ Na szczęście zmieniłam szkołę i wszystko było dobrze, ale gimnazjum nie wspominam z sentymentem.

Odpowiedz
avatar Alucard95
4 6

Co cię nie zabije to cię wzmocni. Nie wiem co zje*anie psychiki ma do jakiegokolwiek wzmacniania.

Odpowiedz
avatar nighty
7 9

"Oj bo oni się tylko tak droczą", "Oj bo on ją tak podrywa", "Chłopcy już tak mają", "To są dzieci, zaczepiają się bo tak okazują sympatię", "Nie ma się co przejmować, to tylko takie szczenięce zaloty" Czyli co mówiła moja wychowawczyni na skargi że chłopcy z klasy grozili kilku młodszym dziewczynkom pobiciem i "problemami jak będą wracać same do domu" jeśli nie dadzą im na piwo... Mój (możliwe że piekielny) sposób na cwaniaczków? Książka w twardej okładce (jestem molem książkowym) + twarz delikwenta x kilka razy = cwaniaczki mijały mnie szerokim łukiem. Oczywiście, pojawiły się skargi tych panów na to że się nad nimi znęcam, co zostało skomentowane "Było trzeba nie zaczepiać!"

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 25 lipca 2012 o 17:08

avatar Nefariel
5 9

Znęcanie się nad ludźmi jako metoda okazywania sympatii. Dokuro-chan istnieje naprawdę!

Odpowiedz
avatar KRK2
0 0

Jakim trzeba być idiotą, by tyle zwlekać jak własne dziecko ma problem ! Część historii pokazuje kretynizm nie tylko jednej strony, ale obydwu - jak ta.

Odpowiedz
avatar Marcia
2 4

Widzę, że nauczyciele popadają w skrajności w skrajność. Tutaj wychowawczyni nie zareagowała gdy jej klasa dokuczała dziewczynie zwalając to na trudny wiek. U mnie było wręcz odwrotnie - w gimnazjum nigdy mi nie dokuczali, nie byłam tzw. kozłem ofiarnym. Miałam swoją kilkuosobową grupkę i się trzymaliśmy razem. Z resztą klasy jakoś specjalnie się nie lubiliśmy, ale bez przesady - kiedy trzeba było coś załatwić to obywało się bez większych kłótni. Ot, po prostu nie rozmawialiśmy na przerwach. Jednak moja wychowawczyni stwierdziła, że jak to tak - 14letnia (wtedy) dziewczyna i tylko 2koleżanki w klasie i 2kolegów?! No nie może być! Więc co pani zrobiła? Postanowiła na siłę zaprzyjaźnić mnie z resztą. Na lekcjach rozsadzała mnie z moją przyjaciółką i kazała siadać z kimś innym spoza mojej grupki. Nie narzekałam specjalnie, ale strasznie mnie to irytowało. Na przerwie, gdy mojej "paczki" akurat nie było ze mną bo mieli zwolnienie do domu (dziwnie się złożyło, że cała 4), pani przez cały Boży dzień wysyłała do mnie dziewczyny żeby ze mną porozmawiały bo ja taka sama, smutna, pewnie mi przykro. Pogadałyśmy zawsze, ale po chwili rozchodziłyśmy się, bo ile można rozmawiać z kimś za kim się nie przepada? Czytałam książki, słuchałam muzyki. A gdy jednego dnia pokłóciłam się o jakąś tam błahostkę z moimi koleżankami i rozmawiałam z kolegami, co zrobiła moja wychowawczyni? Kazała (!) koleżankom pogodzić się ze mną. Nic nie przyniosło spodziewanego rezultatu, pani przestała potajemnie wysyłać dziewczyny żeby ze mną porozmawiały (potajemnie? Cała klasa o tym wiedziała, a ona gdy próbowałam z nią porozmawiać nic nie wiedziała). Jednak gdy tylko przestała je wysyłać do mnie, zrobiła na godzinie wychowawczą pogadankę o mnie, że ja taka sama. Nie jestem kłótliwa (chyba, że ktoś porządnie mnie wkurzy, ale jakoś nie mam w zwyczaju kłócić się z nauczycielami - nawet gdy ci nie mają racji; taka już jestem), więc darowałam sobie jakiekolwiek przedstawienia i po prostu słuchałam co też pani wie o moim życiu prywatnym. Gdy następnego dnia przyszłam na drzwi otwarte szkoły otoczona około 10osobową grupką przyjaciół (nie tylko z klasy, ale także z podwórka, odprowadzili mnie pod szkołę, a znajomi z klasy poszli ze mną), aż z zaskoczenia zapytała się mnie - Marciu, a to ty oprócz S., A., K. i Ł. to masz jakichś przyjaciół? No po prostu ręce i nogi opadają... Dziwi mnie tylko czemu akurat ja? Moja "paczka" również specjalnie nie przyjaźniła się z resztą klasy, więc mogłaby "pomagać" komukolwiek innemu... No ale cóż - akurat ja na pewno nie mam przyjaciół.

Odpowiedz
avatar Ollie
-2 2

Skąd ja to znam. Tylko, że ja miałam problemy w liceum. No i na szczęście nie aż tak makabryczne, bardziej słownie mnie nękano, niż fizycznie. Strasznie nie lubiłam swojej klasy, w której 70 % to były same dziewczyny, obgadywanie za plecami, wywyższanie się, gnojenie za różne rzeczy, typu niemodny ciuch, czy inna bzdeta. Oprócz tego porobiły się już na początku kliki, do której oczywiście takim szaraczkom nie było wstępu. Chłopcy, choć tylko w liczbie 7, nie zostawali w tyle, wyzwiska i wyśmiewanie było na porządku dziennym. Z uczennicy piątkowej w gimnazjum spadłam na poziom 3 i czasem nawet 2, i to nie przez trudny materiał, co pogarszało tylko sytuację:/ Przez oceny dostawało mi się od nauczycieli, a najgorszy był facet od matmy i baba z angielskiego, bożesz, jak ja tej baby nienawidziłam. Matematyk za to nienawidził dziewczyn, a jeszcze takiej, która miała problemy, to pozostaje tylko traktować jak ułomną i ofiarę losu. Przez to wszystko nabawiłam się depresji i fobii szkolnej. Jak tylko myślałam o szkole to zaraz wymioty, bóle brzucha, omdlenia, itp. Na szczęście moja wychowawczyni nie robiła problemów z nieobecnościami, a miałam zapewne tylko z 50 % frekwencję. Gdy poszłam na studia przeszło jak ręką odjął. A zobaczyć minę mojej anglistki przy oddawaniu wyników z matury bezcenne. Bo dla niej byłam nieukiem i niedorozwojem, a maturę zdałam na 95%.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 26 lipca 2012 o 0:05

avatar konto usunięte
3 3

ja nie mam żadnego zaufania do nauczycieli w gimnazjach, pewnie tak samo najgorsi tylko uczą w gimnazjach, jak najgorsza młodzież tam uczęszcza. jak sie poskarżyłam mojemu wychowawcy (cuchnącemu codziennie wódą) to tylko usłyszałam żebym to samo robiła "kolegom"

Odpowiedz
Udostępnij