Historia może wydać się nieco przesadzona, ale pisana jest z pozycji 7-10-o letniego dziecka.
Do podstawówki chodziła ze mną dziewczynka, nazwijmy ją Kasia. Rodzice po rozwodzie, ojciec alimentów podobno nie płacił, dzieci piątka. Powszechnie było wiadomo, że w domu się nie przelewa, pomagała opieka społeczna, znajomi, ogólnie kto mógł.
Tymczasem
Kasia i jej siostra chodziły wystrojone jak lalki. Mówiły, że dostawały ciuchy po kuzynce. Tylko dziwnym trafem miały wiele ubrań natychmiast po wprowadzeniu do sklepów.
W pierwszej klasie szkoła organizowała zbiórkę artykułów szkolnych, które miały być później wysłane bodajże do Afryki. Kasia przyniosła długopis i ołówek (ok, trudno mieć pretensje, jeśli kogoś nie stać). Wychowawczyni wyśpiewała na jej cześć hymn pochwalny, że Kasiunia właściwie sama potrzebuje pomocy, a jeszcze dzieli się z innymi itd. Tymczasem oddany przez inna dziewczynkę zeszyt został przyjęty z łaski i skrytykowany, że powinna przynieść ładniejszy, bo to dla dzieci. Na okładce miał jakiś wzór z kropeczek. (Lata 90-te, nie było takich cudów jak teraz)
Kilka razy w roku organizowane były wycieczki autokarowe. Zawsze zebrała się grupka dzieci, których rodzice nie mogli sobie pozwolić na taki wydatek, Kasia jechała zawsze. A że miała wyjątkowo ostrą formę choroby lokomocyjnej każdy wyjazd miał co najmniej dwa nieplanowane przystanki.
Ktoś kiedyś delikatnie zasugerował matce, że może nie wysyłać małej gdzie sie tylko da, skoro tak choruje. Odpowiedź: Ale ona chce.
Koło 4 klasy weszły w modę takie małe piłeczki z gumowych nitek (coś podobnego do pomponików przy czapkach babcinej roboty). Szał, szpan i hit. Część dzieciaków miała, część nie, od razu Kasia przynosi modyfikację: do piłeczki przyklejona mordka, łapki, ogólnie stworek z okrągłym brzuszkiem, na dodatek po naciśnięciu jakiegoś guziczka świecił oczkami. Cudeńko, widać, że tanie nie było. Wszyscy oglądają, zachwycają się, ja powiedziałam coś w stylu: fajne, chciała bym takie mieć.
Na co Kaśka zdziwionym tonem jakby chodziło o 10dkg cukierków: To sobie kup.
Większość dzieciaków była wściekła na taką sytuację, tym bardziej, że dziewuszysko pod słodką minką okazywało się wredne i fałszywe. Ale nie, Kasiuni trzeba było pomagać w zdobyciu tego, czego nie mieli inni.
szkoła
No jakże ona śmiała chodzić dobrze ubrana i jeździć na wycieczki ?! Ona miała przecież obowiązek chodzić w łachmanach i przymierać z głodu.
OdpowiedzA co w tym piekielnego?
Odpowiedz"Powszechnie było wiadomo, że w domu się nie przelewa, pomagała opieka społeczna, znajomi, ogólnie kto mógł." ... "Na co Kaśka zdziwionym tonem jakby chodziło o 10dkg cukierków: To sobie kup." Nie stać na podstawowe rzeczy, ale stać na najnowsze trendy?
OdpowiedzRaczej to chyba było fałszywie rozgłaszane jacy oni biedni, a tłuszcza słuchała ploteczek. Nikła piekielność.
OdpowiedzCo w tym piekielnego że matka mimo trudnej sytuacji starała się aby dzieci miały wszystko co najlepsze?? Skąd wiesz? Może bidula nie dojadała? Moja babka taka była. Potrafiła nie jeść po kilka dni byle odłożyć i kupić coś córkom. Postawa raczej wspaniała, niż piekielna
OdpowiedzChyba źle się wyraziłam pisząc historię, chodziło mi raczej o fałszywe rozgłaszanie, jacy to oni biedni i że innym powodziło się zdecydowanie gorzej, a nikt wokół nich wielkiego halo nie robił. Co do matki - nie sądzę. Kobieta zadbana (choć nie lalka barbie jak córki), włosy ufryzowane itd. No i ile trzeba by nie jeść, żeby dwie córki ubrać w najnowsze krzyki mody, czy posłać na kilkudniową wycieczkę
Odpowiedzpoza tym owszem, rodzice powinni dbać, żeby dziecko miało wszystko co niezbędne, ale głodzenie się, żeby kupić mega zabawkę, jakiej nikt nie ma już uczy dziecko egoizmu i postawy roszczeniowej
Odpowiedz