Mam znajomego. Znajomy ma mamę - lekarkę. I jakąś bardzo dziwną, mega rzadką chorobę, której nazwa składa się ze słowa "zespół" i kilku nazwisk. Przynajmniej tak twierdzi jego mamusia.
Choroba ta ma się objawiać między innymi niekontrolowanym tyciem, problemami z koncentracją i milionem innych rzeczy, ale przede wszystkim ogólną życiową niezaradnością (w stylu niezdolność do samodzielnego zaparzenia herbaty - serio!). Jakbym ja miał stawiać diagnozę to powiedziałbym, że koleś jest nieziemsko rozpuszczony przez matkę - ale na szczęście nie jestem lekarzem.
Spędzałem z omawianym przypadkiem wakacje w domku w górach - mimo wszystko dość dobrze się dogadywaliśmy. Pod nieobecność mamusi chłopak zaczął próbować wykonywać różne codzienne czynności (zmywanie garów, zamiatanie podłogi, przynoszenie zakupów ze sklepu) których normalnie ze względu na chorobę nie wolno mu było nawet spróbować, a o dziwo lepiej lub (zwykle) gorzej dawał radę. Miał z tego radochę taką, że w końcu postanowił spróbować porąbać drzewo na ognisko. Machnął parę razy siekierą, rozłupał parę pniaków.
Na drugi dzień na jego nieprzyzwyczajonych do pracy fizycznej dłoniach pojawiły się bolesne odciski. Dowiedziałem się o tym słysząc (mimo woli) paniczną rozmowę kolegi z matką - o tym, że zauważył nowy objaw choroby. Tak, chodziło o pęcherze na dłoniach... Nie dawał sobie wmówić, że to od rąbania drewna. Cały dzień spędził szukając w internecie jaka choroba daje takie objawy, każdy trop konsultując telefonicznie z mamą.
Kolega ma 22 lata. Nie pracuje, nie studiuje, bo stan jego zdrowia na to nie pozwala... zdaniem matki.
Żyje w przekonaniu, że jest wyjątkowym przypadkiem medycznym, którego badanie posunie naukę do przodu.
Ty tak na serio i on tak na serio?! Aż ciężko uwierzyć.
OdpowiedzI najgorsze że ta matka tak na serio! Przerabiałem to samo, na szczęście nie dałem się stłamsić. Są niestety rodzice, którzy widzą w dziecku wszelkie możliwe choroby tylko po to, żeby dziecko nie miało możliwości zajmowania się tym co by chciało, ale tym czego chcą rodzice.
OdpowiedzDajcie go w prezencie studentom medycyny. Ładnie prosimy. Obiecujemy zdiagnozować co najmniej pięć chorób z długą i skomplikowaną nazwą.
OdpowiedzDajcie go w prezencie studentom archeologii. Ładnie prosimy. Obiecujemy wdrożyć najnowocześniejszą terapię która wyleczy go z choroby w dwa tygodnie.
OdpowiedzDajcie go w prezencie studentom geofizyki. Ładnie prosimy. Obiecujemy wdrożyć terapię wstrząsową - falami sejsmicznymi i metodami geoelektrycznymi.
OdpowiedzDajcie go studentom to go zjedzą
OdpowiedzDajcie go komukolwiek, byle znalazł się poza zasięgiem matki - póki nie jest za stary, żeby nauczyć się mniej więcej normalnie funkcjonować.
Odpowiedz@mrreska: Gratulacje, wygrałaś internet.
Odpowiedz@mrreska http://media.tumblr.com/tumblr_m57tlok7eW1r7gqw1.gif
Odpowiedz@mrreska: jestem twoją fanką :)
Odpowiedzhttp://mistrzowie.org/444861/Studenci
Odpowiedz@Wysh nie ma sensu, i tak dzieciaki zminusują. Nie ma cycków, żadnej urwy, uja, ja pier ani dzieciaka piszącego o wyimaginowanych problemach seksualnych na popularnym forum, tak więc nie przebijesz się z tym ;) Już jest 30 na minusie. Wejdź na pierwszą stronę. Widzisz screen, gdzie ktoś napisał "wódka" wielką literą, "z szacunku"? Nadal myślisz, że mistrzowie.pl ma jeszcze jakąś nadzieję? :D
OdpowiedzCzytalem kiedys historie o dziewczynie ktora wynajmowala z kolezankami mieszkanie. Jedna z kolezanek opisywala swoja kolezanke. Nawet nie wiedziala ze jest takie cos jak mydlo w plynie.
OdpowiedzAż mi żal chłopaka... Z jednym takim mieszkałam paręnaście lat [inni twierdzą, że to mój brat, ale ja się tych genów w rodzinie wypieram], dopiero pójście na studia [głodu wiedzy nie możnamu odmówić], a następnie mieszkanie ze mną pół roku BEZ MATKI nauczyło go gotować wode na herbatę... Za to mamusia dłuuugo miała pretensje, że pracując, studiując i wychowując 3-letnie wówczas dziecko nie miałam siły dorosłego chłopa obsługiwać.
OdpowiedzNo jak to tak? Jestem pewien, że marnowałaś całe pokłady siły na ćwiczenie stania na rękach albo żonglowania piętami zamiast brata wychowywać.
OdpowiedzNo i już wiesz, czemu znajomi mnie Złą Kobietą nazywają. Skubani, potrafią to nawet z dużych liter wymówić...
OdpowiedzHmmm... ja to mam tak długą listę potwierdzonych schorzeń że mogłabym ją zwinąć w rolkę jak papier toaletowy. I jakoś się ogarniam. Co prawda wielu rzeczy w domu NIE robię, np. nie koszę trawy czy nie myję okien - ale od czegoś mam braci. Jeżdżąc po szpitalach łatwo zauważyć że matki często wykorzystują chorobę dzieci żeby zrobić z nich wieczne niemowlaki. Takie przypadki jak opisany to bardzo częsty widok :(
OdpowiedzJa wiem, co to jest. Zespol Niezaradnosci Zyciowej Mamusi Kowalskiej-Jakiejstam. Leczenie jest ryzykowne, bo polega na odcieciu rzeczonej mamusi od synka. Skutkuje albo calkowita poprawa, albo zgonem. A tak na serio, to na wycieczce nalezalo schowac mu telefon. Albo chociaz rozladowac i wyrzucic ladowarke.
OdpowiedzZnam dzieciaka, który cierpi na podobną "rzadką i nieuleczalną chorobę". Pomagam w gromadzie zuchowej, do której ten chłopiec (10 lat) należy. Na zbiórkach nic nie robi, albo robi to czego nie powinien (odchodzi gdzieś daleko, bawi się sam ze sobą i wydaje mu się, że jest władcą Bakuganów). Parokrotnie zdarzyło się, że się po prostu wkurzył i pobił inne dzieciaki. Nic nie pomogło, żadne rozmowy, kary, groźby. Parę razy musieliśmy wzywać rodziców. Mama oburzona, twierdzi, że my i inne dzieci dyskryminujemy jej syna ze względu na chorobę, przyniosła nam listę przypadłości, na które cierpi jej ukochany synek. Tyle, że żadna z tych chorób nie upoważnia go do agresji, albo nie wyjaśnia faktu, że dziecku się wydaje, że musi ratować świat przed najeźdźcami z kosmosu. Jak się okazuje synek w domu cały dzień gra w strzelaninki na komputerze, albo ogląda telewizję, a mamusia tylko donosi mu jedzonko... Ale nie, jego zachowanie to tylko skutek choroby.
OdpowiedzNie ważne co nie tak z dzieckiem: zwal na gry.
OdpowiedzNapisałam, że widziałam listę chorób dziecka, mogę dodać, że to były np. problemy z oddychanie i tego typu rzeczy, nic co byłoby usprawiedliwieniem dla agresji czy walki z wymyślonymi potworami. Nie powiedziałam też, że widzę coś złego w grach, bo sama lubię od czasu do czasu w coś pograć, ale 10-letni chłopiec spędzający cały dzień przy komputerze - to na pewno nie jest wskazane. Poza tym podałam to jako jeden z czynników, bo głównie chodzi o to, że rodzice w ogóle nic nie każą mu robić, dzieciak robi co chce. Należy dodać, że chłopiec jest bezczelny, chamski i używa chyba wszystkich możliwych przekleństw rozmawiając ze mną - osobą starszą o ładne kilka lat. Dobrze znam jego rodziców i z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że to jest po prostu klasyczny przykład rozpieszczonego dzieciaka.
OdpowiedzNiektórzy rodzice robią, co mogą, żeby dziecko się nie usamodzielniło, i stosują w tym celu najróżniejsze metody. Wmawianie choroby lub wykorzystanie istniejącej to tylko jedna z nich. Znałam kobietę, której szesnastoletnia córka nigdy nie miała kieszonkowego - jeśli czegoś chciała, zgłaszała to mamie. Wymagania rosły; dziewczyna domagała się markowych ubrań, najnowszych kosmetyków, gadżetów, perfum - a matka stawała na głowie, żeby zarobić pieniądze, sama rezygnowała ze wszystkiego, i czym prędzej kupowała. Można by powiedzieć "rozwydrzona smarkula" - ale ona po prostu nie miała pojęcia o wartości pieniądza: czy pięć złotych, czy 5 000, znaczyło tyle samo: "powiedzieć mamie, mama kupi". Spytałam ją kiedyś, jak dziewczyna jej zdaniem poradzi sobie z gospodarowaniem pieniędzmi, gdy dorośnie, czy choćby pójdzie na studia - odpowiedziała, że córka nie uczy się nadzwyczajnie, raczej się nie dostanie... A na studia może się i nie dostała, jednak do pełnoletności brakowało jej raptem dwóch lat, i jej nadejścia uniknąć nie sposób. Wiecie, co jest najdziwniejsze? Poza tym jednym, takie osoby wydają się być bardzo sympatyczne, rozsądne, ogarnięte, tylko jakby nie zauważały, jak bardzo krzywdzą swoje dzieci. Nie potrafię pojąć: naprawdę myślą, że robią dobrze, czy tak przekonująco udają?
OdpowiedzZmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 21 czerwca 2012 o 14:19
Zmartwię Cię - bardzo często naprawdę myślą że robią dobrze. Na tym polega problem i dlatego tak ciężko z tym walczyć.
Odpowiedz@up - Na terapię to trzeba dać nie jego, ale mamusię! No, ewentualnie oboje. Samego chłopaka nie ma co leczyć
OdpowiedzA ja się zastanawiam PO CO? Po co robić z człowieka wieczne dziecko?
OdpowiedzRodziców napędza wiara, że takie dziecko zostanie z nimi na zawsze. Że nigdy ich nie opuści, przez co nie grozi im syndrom "pustego gniazda", gdy dzieci wyprowadzają się i zakładają własne rodziny.
OdpowiedzDokładnie. Z reguły albo jest to rodzic samotny (częściej spotykam matki, ale nie wiem, czy to reguła), albo ma małżeństwo nieudane, bez kontaktu psychicznego z drugą osobą. Ma jedno dziecko, nie ma bliskich przyjaciół - i odejście jedynaka odbiera jako katastrofę, więc robi do może, żeby jej zapobiec. Oczywiście krzywda dziecka jest bezsporna, wychowanie to nie tylko zapewnienie jedzenia i ubrania, ale przede wszystkim nauczenie, jak funkcjonować jako dorosły człowiek. Sensu też w tym nie ma za grosz. Ale wydają się na to kompletnie ślepi.
OdpowiedzByłam, przeżyłam - w dzieciństwie moja mama próbowała zaserwować mi podobną terapię. W domu nie mogłam robić NIC, bezwzględnie. Wszelkie domowe obowiązki były absolutnie zakazane. Wszystko sprzątało i gotowało się samo, a przede mną lądowało gotowe za pomocą magicznego zaklęcia. Nie dostawałam też kieszonkowego, bo po co, skoro mogę poprosić. Mama też upierała się, że co rano musi mnie sama budzić do szkoły. Zazwyczaj słowami: "A może jednak nie chcesz iść? Napisać ci usprawiedliwienie". A od czasu do czasu marudziła, jaką to jestem niedojdą i że sama nic wokół siebie nie zrobię... W sumie do tej pory, chociaż jestem po studiach i mieszkam w innym mieście, mama dzwoni do mnie co rano, żeby mnie obudzić, bo przecież sama w życiu nie wstanę do pracy. A ja - grzeczne dziecko - dawno samodzielnie umyte i nakarmione, konformistycznie udaję, że ziewam do słuchawki i kiwam głową: "Tak, mamo, dzięki za pobudkę, bo na pewno bym zaspała". Niektóre matki są nadopiekuńcze i tyle. Ale jak to potrafi wyrzeźbić charakter :)
OdpowiedzNie miałam aż tak, ale...bardzo długo nie wolno mi było dorabiać sobie, a potem iść do pracy. Wielka afera była jak osiągnąwszy pełnoletność alimenty od taty zaczęły przychodzić na moje konto - "no bo przecież ja się lepiej zaopiekuję i zawsze ci dam jak poprosisz!". O mój wyjazd do pracy za granicę też były wielkie awantury, a teraz codziennie odbieram po 3 maile od troskliwej mamusi. Podczas sesji na studiach też dawała mi się we znaki - "A może ja pójdę do twojego dziekana i załatwię". A oczywiście swoim psiapsiółkom mówiła - "Nie wiem co mam robić, moja córka jest taka niesamodzielna!". A no i to charakter rzeźbi, ale czasami ogromnym kosztem :]
OdpowiedzGratuluję wobec tego, że się nie ugięłaś. Bo jednak chyba częściej się zdarza, że jak mama zabrania, a dziecku się nie chce, to uzna, że super, niech "robi się samo" ;)
OdpowiedzChodziło mi o komentarz Liny, ale Bryanki też dotyczy :)
OdpowiedzCóż, moja Mama też była nadopiekuńcza (choć co do samodzielności to mnie świetnie z Ojcem wychowali), odkąd wyjechałem na studia do innego miasta dostawałem po kilka telefonów dziennie... Wystarczyło Mamie kupić psa. Takiego małego, pieszczocha kanapowego. Działa rewelacyjnie, czasami przez 2 tygodnie nikt z domu nie zadzwoni :D
OdpowiedzMoi rodzice zostali z moim psem...teraz w tych mailach dostaję również info jakiego koloru pies zrobił kupę, co zjadł i gdzie się wysikał :] A userka Lina miała zdecydowanie gorzej, chociaż muszę przyznać, że borykałam się z kłopotami typu depresja, stany lękowe, itp. Terapia rodzinna nic nie dała, moja matka wpadła w szał u psycholożki i zaczęła wrzaskliwie mnie oczerniać jaka to ja nie jestem. Za granicę wyciągnął mnie mój obecny narzeczony bo u mnie w domu było coraz gorzej. Na porządku dziennym było wydzwanianie do mnie i żądanie meldowania gdzie idę, po co, z kim, dlaczego i kim są rodzice tego kogoś :]
OdpowiedzEch, nie powiedziałabym, że moja sytuacja była specjalnie zła, bo nadopiekuńczość ma dobre strony: śniadanka, obiadki i ogólnie życie w puchu :) Moja mama jest ogólnie kochana, tylko strasznie szurnięta na punkcie swoich dzieci, a taki klosz trochę działa na nerwy. Zawsze mnie irytowało, jak mama opowiadała wszystkim sąsiadkom, koleżankom etc. jaka to jestem niesamodzielna, a tak naprawdę nie pozwoliła mi nigdy nic zrobić. Prowadziło to do różnych śmiesznych sytuacji, z powodu których czułam się jak przybysz z kosmosu, np. włączać kuchenkę i zapalać gaz nauczyłam się dopiero gdzieś na trzecim roku studiów. Dużo takich banalnych rzeczy uczyłam się potem sama i przypadkiem. Zawsze jednak miałam pewien dystans do mojej nadopiekuńczej mamusi, więc dzięki temu sytuacja nigdy się nie zaostrzyła. Ot, ja wiem swoje, ona swoje i jakoś to się kręci :) Bryanka, moja mama też zazwyczaj stała nade mną, jak wypełniałam różne papierzyska na studia (podania o akademik, stypendia i tak dalej), potem mi je zabierała i wypełniała sama, a na koniec twierdziła, że ja to nic nie umiem załatwić i wszystko trzeba za mnie :) Chociaż to fakt, że językiem biurokratyczno-urzędowym jednak operuje lepiej...
OdpowiedzZmodyfikowano 4 razy. Ostatnia modyfikacja: 22 czerwca 2012 o 12:41
Bryanka, a jak ją przekonałaś by pozwoliła ci pójść do pracy? Ja mojej przekonać nie mogę : w marketach dręczą ludzi, w księgarniach kradną, do sklepu z ubraniami lub kosmetykami jestem za brzydka a poza tym tam kradną, na kelnerkę jestem "zbyt niesamodzielna" a roznoszenie ulotek nie przynosi żadnych korzyści...
OdpowiedzNawet nie wiecie jak mieliście fajnie... Mój dzień w dzieciństwie: wstać, zrobić śniadanie, posprzątać pokój, zrobić obiad, pozmywać, skosić trawnik, posprzątać garaż, zrobić kolacje, spać. I wy ku*wa narzekacie.
OdpowiedzGorn221, przesłodzony tort wcale smaczny nie jest i gdyby Cię ktoś zmuszał do zjedzenia go w całości, to wcale nie byłbyś szczęśliwy.
OdpowiedzWolę przesłodzony tort niż przesoloną słoninę.
OdpowiedzStawiam, że matka cierpi na zastępczy zespół Munchhausena (MSBP) - http://www.medicinenet.com/munchausen_syndrome_by_proxy/article.htm Albo coś w tym typie. Powinna się leczyć...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 21 czerwca 2012 o 14:48
Mnie to wygląda na pasożytnictwo emocjonalne i próbę zatrzymania synka przy sobie na zawsze. Z historii nie wynika, żeby mamusia podtruwała synka, ona go tylko przekarmia i rozpieszcza. Odstawić chłopaka od cyca i toksycznej mamuśki, a gwarantję, że wszystkie "zespoły - kogośtam - czegośtam" przejdą jak ręką odjął.
OdpowiedzNie musi go podtruwać. Wmawianie choroby też mieści się w granicach objawów tego zespołu. Niektóre matki nie trują dzieci, ale uczą je kłamać o swojej chorobie, by wydać się troskliwą mamunią, taka wspaniałą bohaterką opiekującą się ciężko chorym dzieckiem.
OdpowiedzOn i jego mamusia to są chyba naprawdę wyjątkowe przypadki. Życiowego spierdzielenia.
OdpowiedzSkąd ja to znam, moja mamuśka też przegina z nadopiekuńczością. Przez podstawówkę i gimnazjum nie było problemów, chodziłam do szkoły obok domu. Problem się zaczął jak zamiast do znajomego liceum kilka metrów od domu wymyśliłam sobie liceum w środku miasta. - Przez miesiąc (!!) mamuśka mnie uczyła jak jeździć autobusem. Bo mogą mnie okraść, napaść, autobus może pomylić trasę (?!), ja mogę pomylić trasę, autobus może mieć wypadek, może się zepsuć... - Dostałam 1 telefon komórkowy, wyłącznie po to by by dzwonić do mamy że dojechałam do szkoły i że wracam do domu. W razie gdy sygnału nie było, mama wpadała w totalną panikę że wpadłam pod samochód...i np. przyjeżdżała do szkoły by zobaczyć że siedzę spokojnie na swoim miejscu w klasie. I potem mnie ochrzanić że przeze mnie mało zawału nie dostała. Ale nauczyłam się dwóch rzeczy : "zapominania" o tym że mam odwołany wykład/ćwiczenia na studiach by sobie spokojnie iść ze znajomymi do Pubu (bez smsów "gdzie ty jesteś??" "Długo jeszcze planujesz tam siedzieć" "Wracaj do domu" etc) i nie wspominania o tym że byłam w Multipleksie w centrum miasta (bo tam są złodzieje i menele którzy tylko czekają by mnie okraść) tylko byłam w Bibliotece... Znajomy psycholog stwierdził że to jest nienormalne zachowanie i moja mamuśka kwalifikuje się na terapię psychologiczną. Mamuśka natomiast twierdzi że on nie wie o czym mówi bo nie ma dzieci...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 3 lipca 2012 o 16:02
Ciekawe co zrobi jak mamuśka kopyrtnie.
OdpowiedzNauczy się żyć samodzielnie, o ile spotka na swej drodze porządnych ludzi.
OdpowiedzCiekawe, że on ma do tego cierpliwość. Ja jestem leniem do kwadratu, ale ostatnio jak w szpitalu byłam, to szlag mnie trafiał, gdy mama podawała mi wodę w połowie sięgania po butelkę -.- Mogłam sobie sama wziąć, ale nie! Musi mi podać. Koleś jest jakiś dziwny.
OdpowiedzMi jest osobiście żal takich ludzi. Przez całą podstawówkę, a później gimnazjum miałam w klasie kolegę z 'mamuśką' o podobnych zapędach - czyli cały świat nie jest dość dobry dla jej 'synusia'. Historii z nimi było mnóstwo, łącznie z robieniem awantury i grożeniem odwołaniem się o egzamin komisyjny z plastyki (sic!), bo synuś miał proponowane 5, a nie 6. W efekcie chłopak miał straszne życie, przyjął typową rolę kozła ofiarnego, na którym odgrywały się szkolne trolle i nie potrafił sobie radzić w najprostszych kontaktach z innymi dzieciakami (w opinii mamuśki kolegów trzeba było synusiowi selekcjonować pod jej kryterium, więc tych kolegów nie miał). A dzieciaki wiadomo, jak to głupie dzieciaki - mało kto mądry w takim wieku, potrafią być okrutne, kiedy ktoś odstaje od 'społeczności'. Takie były efekty izolowania dziecka, chuchania na nie i trzymania pod kloszem. Bohaterowi historii tylko życzyć wyrwania się w końcu spod takiego klosza, bo szkoda pod nim życie marnować.
OdpowiedzZnałam kiedyś taka dziewczynę, ale raczej zamiast ja wam opisywać tutaj opisie ja w kolejnej historii.
OdpowiedzMamusia tego chłopaka jest osobą najzupełniej potworną. Brrr.
OdpowiedzSwoją drogą, ciekawie by było, gdyby się okazało, że to prawdziwa choroba :D
Odpowiedz