Ulewa. Leje tak, że się nie chce nawet myśleć. Na ulicach morze, wszystkie stacje radiowe i telewizyjne bombardują informacjami, żeby najlepiej nie wychodzić z domu, a jak trzeba to ostrożnie, wolno, nie spieszyć się bo ślisko, bo ograniczona widoczność, bo może być źle.
Z nie najlepszym przeczuciem siedzieliśmy z kolegami w stacji pogotowia. Byliśmy tak pewni swego, że zaczęliśmy obstawiać scenariusze wypadku.
Bach. Wezwanie.
Wypadek. droga dojezdna do miasta, gość "troszkę" przyspieszył, żeby szybko znaleźć się w bezpiecznym domku i jakimś cudem wypadł z drogi, dziwne... Żona się wykaraskała i zadzwoniła po pomoc, ale z gościem ponoć kiepsko. Z duszą na ramieniu wsiadamy do karetki. Odpalamy gwizdki i wyjeżdżamy z garażu na spotkanie z naturą. Co druga ulica ciemna bo prądu brak, na liczniku u nas ledwie 60 km/h - nie idzie jechać szybciej, ciemno, leje, nic nie widać, błyskawice szaleją, huki, stuki, krzyki. Horror. Przez radio informują, że niedaleko naszej stacji też wypadek, że wysyłają z innego końca miasta, że brak karetek.
Dojeżdżamy na miejsce, droga zajęła nam jakieś 17-18 minut. Długo, bardzo długo, ale mieliśmy zerowe szanse na dotarcie prędzej. Kolega wyciąga daszek, ja wyskakuję z plecakiem. Straży ani policji jeszcze nie ma, więc my próbujemy go wytargać ze środka błagając żeby nie trzeba było używać nożyc. Udało się. Kolega ustawił daszek żeby na nas nie padało, układamy klienta na noszach. Robimy swoje. Tylko...
Gdzie kobieta, która wezwała pogotowie??? Rozglądamy się - brak. Dzwonimy, dowiadujemy się, może to nie była żona tylko przejezdna kobieta, zatrzymała się, wezwała pomoc i odjechała (serio, bywa). Nie - pada odpowiedź - to na pewno żona, mówiła, że jest żoną i mąż jest nieprzytomny. No to... Gdzie jest???
Kolega załadował gościa do budy, ja jeszcze łażę i się rozglądam, próbuję użyć latarki, niestety jej światło niewiele daje w tym deszczu. Prosimy aby powiadomiono straż, że jeszcze gdzieś tu powinna być kobieta, ale musimy jak najszybciej dotransportować jej męża do szpitala, bo tu nie mamy szans nic z nim zrobić. Facet po drodze się krztusił, dusił, padał i wstawał, ale dał radę dojechać.
Kilka godzin później wezwanie do jakiejś pierdoły. No, ale trzeba odwieźć do szpitala. Tam znajoma pielęgniarka wyjaśniła nam już znaną im sprawę z zaginioną żoną.
Otóż żona poszkodowanego wcale nie zaginęła. Wezwała pogotowie, a kiedy chwilę później drogą jechał samochód, niewiele myśląc, złapała stopa mówiąc, że auto jej się "popsuło" i zostawiła umierającego męża bez pierwszej pomocy w tym deszczu, z nieoznakowanym samochodem i pojechała do domu.
Czego tu wymagać od kobiety... Żeby mokła???
Zakładu żaden z nas nie wygrał. Nikt nie przewidział takiego scenariusza. :)
Praca praca
Zachowanie żony poszkodowanego jest tak przerażające, że nawet nie wiem jak to skomentować, nie można tego chyba nawet tłumaczyć szokiem pourazowym. Po prostu straszne. Mam nadzieję, że jeszcze jej się za to dostanie. W końcu oliwa nierychliwa, ale zawsze sprawiedliwa.
Odpowiedzpodchodzi pod nieudzielenie pomocy ( niby wezwala pogotowie, ale miejsce nieoznaczone itp.) tudziez narazenie na utrate zdrowia lub zycia
Odpowiedz@bazienka; Nie podchodzi. Wystarczy wezwać pomoc i to jest już udzielenie pomocy. Nawet na kursach pierwszej pomocy mówią że jeżeli nie umie się pomóc/może się coś stać(np. zapalić się samochód) to nie należy podejmować próby. Gościówka była w szoku, jeżeli ktoś miał wypadek to wie co się wtedy z człowiekiem dzieje. Gdy mnie potrącił samochód, gdy jechałem rowerem, też nie czułem bólu i normalnie się czułem, ba nawet przepraszałem kierowcę za to że niby ja spowodowałem wypadek(wyjechał mi z lasu nie rozglądając się, tuż przed moimi kołami. Miałem wtedy 12 lat). Także nie mówcie odrazu jaka to zła baba.
OdpowiedzUwaga, samochody to nie seriale i filmy kriminalne - W RZECZYWISTOŚCI RZADKO SIĘ ZAPALAJĄ, A JESZCZE RZADZIEJ WYBUCHAJĄ! To tak na przyszłość. Kobieta nie była w szoku, tylko pojechała się przebrać w suche ciuchy. Widuję osobyb w szoku i co innego nie czuć bólu (wina adrenaliny) i panikować, a co innego zatrzymać stopa, zamiast krzyczeć o pomoc powiedzieć, że popsuło się auto i pojechać do domu się przebrać.
Odpowiedzzaszczurzony> "...i co innego nie czuć bólu (wina adrenaliny) i panikować..." dokladnie, ja po wypadku z utrata palca nie czulem bolu, po prostu sie o tym nie mysli
OdpowiedzA ja dobrze obstawiłam, zakład aktualny? :D Wiedziałam, że odjechała, a nie "zgubiła się".
Odpowiedzmoże w szoku była?
OdpowiedzKochająca żonka, nie ma co. Ale możliwe, że w szoku pourazowym była.
Odpowiedz"I że Cie nie opuszczę aż do śmierci" zaświtało w umyśle Krystyny gdy patrzyła na ciężko oddychającego Mariana. Jego twarz spływała krwią z rany na czole, a nienaturalnie wygięta ręka zwiastowała skomplikowane złamanie. Wtem, huk grzmotu rozświetlił okolicę, okazując olbrzymie kałuże i tony błota spływające do rowu w którym leżała ich skoda. Jakby tego było mało, z nieba nadal lały się hektolitry wody. Marian zakrztusił się krwią. - No, pewnie długo nie pociągnie, obowiązek odfajkowany. - t powiedziawszy wyszła na drogę, licząc, że ktoś ją zabierze do domu.
Odpowiedz@SecuritySoldier: rewelacja, świetnie się czyta twoje posty.
OdpowiedzHm, byłam pewna, że dręczyciele SecuritySoldiera juz dawno zniknęli! Teraz widzę, że ograniczyli sie jedynie do minusowania komentarzy nie tylko jego, ale także osób, które z nim "sympatyzują". Geniusze zbrodni!
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 czerwca 2012 o 18:00
O nie, zostałam zaatakowana! Nieeee!!!
Odpowiedz@Up - Odbiło ci?
Odpowiedzja na przysiędze powiedziałam "i, że Cię nie dopuszczę aż do śmierci" ;) stresik mnie zjadł, ale przynajmniej było zabawnie :P
Odpowiedzno to jak NIEDOPUSCISZ az do smierci to gratuluje meza i jego silnej woli :D a tak powaznie to fajny lapserdak jezykowy ci wyszedl :D Pozdrawiam
Odpowiedzwszyscy do tej pory mi to wytykają ;) ale szczerze, po tej "pomyłce" zszedł ze mnie cały stres związany ze ślubem :) także POLECAM ;)
OdpowiedzCóż za praktyczne myślenie - po karetkę zadzwoniłam, nic mężowi nie pomogę, to po co moknąć? Biedny facet...
OdpowiedzMnie się też wydaje, że mogła być w szoku.
OdpowiedzZ relacji pielęgniarki wynika, że była raczej w garderobie po nowe, suche ciuchy niż w szoku.
OdpowiedzCiekawa hierarchia wartości w takim razie... "Mąż mi umiera, to muszę wyglądać jak najlepiej";P
OdpowiedzMahon> no chyba kurde wypada wygladac schludnie na podgrzebie meza, tak? a ze maz jeszcze zyje? oj tam, czepiasz sie szczegolow... Pozdrawiam Mahon :D
OdpowiedzPytanie do autora, czy mąż dowiedział się o zachowaniu żony? Ciekaw jestem jego reakcji
OdpowiedzJeśli dowiedział się, to prawdopodobnie nie jest już mężem tej pani. Mam taką cichą nadzieję.
OdpowiedzMnie zastanawia tylko czy żonka nie powinna dostać zarzutu nieudzielenia pomocy na miejscu wypadku. @hungrymodel i TrissMerigold Jak na kogoś w szoku to ta kobieta zachowała się dość rozsądnie.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 czerwca 2012 o 13:37
To samo mi przyszlo do glowy. Zaszczurzony, czy w takim przypadku nie powinniscie powiadomic Policji o tym co sie wydarzylo?
OdpowiedzNaprawdę wierzycie, że to z powodu szoku? Są osoby, które tak po prostu mają. Ludzkie życie jest dla nich tyle warte ile zarabiają, a jak zdrowie się pogorszy to jeszcze trzeba chodzić koło chorego, a to uciążliwe jest. Jak zejdzie to jedna gęba mniej do michy. W mojej rodzinie jest taka osoba, nijak nie da się wytłumaczyć, że człowiek, że ludzkie życie droższe pieniędzy. Nie dociera i już. Więc tej pani dobrego zdrowia życzę, bo jak się pogorszy, to bliscy też mogą olać i zostawić na śmierć.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 8 czerwca 2012 o 14:10
to zadna pani... TO KAWAL KU*WY JEST!!!
OdpowiedzByła w szoku, czy nie była - nie wiem, wiem, że ja jestem w szoku. Ale może mąż bogaty był;P
Odpowiedz@smokk, a to nie jest tak, że samo zadzwonienie po pogotowie jest już udzieleniem pierwszej pomocy?
OdpowiedzTo tylko jeden z elementów. Pierwsza pomoc to najpierw zadbanie o bezpieczeństwo własne i poszkodowanych, sprawdzenie ilości i ich stanu, wtedy wezwanie pogotowia, opatrzenie w miarę możliwości, i jeśli trzeba, to prowadzenie resuscytacji, aż do przyjazdu ratowników...
OdpowiedzPS. O życiu decydują dosłownie minuty. Jeśli ktoś jest nieprzytomny i nie oddycha, trzeba jak najszybciej zacząć masaż serca i sztuczne oddychanie, a nie tylko wezwać pogotowie i czuć, że obowiązek wypełniony.
OdpowiedzMahon> chyba wlasnie robisz albo robilas prawko :D no definicja wyjeta z podrecznika do nauki jazdy :D
Odpowiedz@MojaMalaAmi: Obiecałam;) Niedługo będę robić. Ale minusy mam, chyba za użycie tak trudnych słów jak "resuscytacja";P
OdpowiedzCo się tu zastanawiać - widocznie miała już go dość i w cichej nadziei, że zejdzie pojechała do domu.
Odpowiedzgdyby liczyła na odszkodowanie z ubezpieczenia to chyba poczekalaby, jakby mąż wyzionął ducha i dopiero zadzwoniła...
OdpowiedzA mąż w końcu przeżył czy nie?
OdpowiedzMam nadzieje że mąż przeżył,wydobrzał, kopnął tą cholere w 4 litery i puścił nawet bez jednej torby:/
OdpowiedzWiadomo, mąż to nie rodzina ale ludzie dajcie spokój, by nie udzielić pomocy człowiekowi? Gdzie gra pozorów? On jeszcze żył!!!!
Odpowiedz"Zakładu żaden z nas nie wygrał. Nikt nie przewidział takiego scenariusza." Bo od pisania takich scenariuszy jest tylko jeden mistrz - Życie :)
Odpowiedzszok pourazowy nie tłumaczy takiego zachowania :/ człowiek w takich sytuacjach powinien ratować siebie i osoby z Nim związane ,w szoku to ja jestem po przeczytaniu tej historii...
OdpowiedzLaska chciała jego śmierci by przytulić spadek.
Odpowiedzpojechała do domu spisywać co tam jej zostawi po śmierci :)
OdpowiedzTak z ciekawości, jaki to "daszek" miałeś na myśli? Płachta czy może macie coś bardziej profesjonalnego?
OdpowiedzSpodziewałem się opowieści a la Creepypasta że kobieta martwa w samochodzie była albo że już wcześniej nie żyła alboco :D
Odpowiedz