Dla ludzi o "mocnych" nerwach... ;)
W życiorysie trafił mi się punkt pt. "Pracownik Regionalnego Centrum Operacyjnego w Banku X". Praca jak praca, ale miejsce było "wyjątkowe". A dlaczego?
Oddział banku (czyli RCO, sala obsługi i sala kredytów) mieścił się na parterze kilkunastopiętrowego budynku w którym (podobno) wcześniej mieściła się restauracja - bywalcy centrum Gdyni będą wiedzieli o które miejsce chodzi... Niestety, oba te fakty przyczyniły się do tego, iż pomieszczenia zajmował ktoś jeszcze - karaluchy.
Standardem było wytrząsanie segregatorów przed ich otwarciem, bo inaczej "cyferki spierniczały". Włączenie klimatyzacji wymagało albo wyjścia z pomieszczenia, albo wręcz otworzenia parasola, bo z kratki sypało "groszkami" aż miło. Po pierwszym takim razie pamiętaliśmy też, żeby zakrywać kubki z kawą czy herbatą podkładkami z baru...
Zanim ruszyło się do domu, wszyscy wytrząsali torby i torebki, płaszcze i kurtki, żeby nie zanieść tego ustrojstwa do domu.
Gdzie piekielność?
Kierownictwo ograniczało się do kupna i polecenia wystawienia małych pułapek (do których zmieściłaby się LEDWO "populacja" jednego segregatora, a nie całego pokoju) więc "goście" żyli sobie w najlepsze - do czasu...
Dwa epizody zmieniły nastawienie "kierownictwa" - oto one:
#1
Przechodzę przez salę operacyjną na "kredyty" z jakimiś papierami. Pod oknami, przy stoliku siedzi młoda mama, a jej berbeć niepewnym krokiem łazi po sali i co chwilę kuca jakby coś chciał sięgnąć z podłogi - okazało się, że goni dość pokaźnego karaluszka (tak na 1,5 punkta w skali Ezechiela*). Już widziałem jaki raban by był, gdyby Szanowna Mama wypisująca przelew zobaczyła co goni jej pociecha więc podjąłem kroki. Starając się, żeby nie nadepnąć maluszka, starałem się zadeptać "obiekt" - co wyglądało dość komicznie. Koleżanka zza lady też zauważyła sytuację i przerażenie odmalowało się na jej twarzy. Ja twardo dalej poluję na to zwrotne bydlę, aż w końcu - SUKCES! Problem zadeptany, że tak powiem. W tym momencie Mały w ryk - Mama niczym lwica patrzy co się dzieje i co zrobiłem jej maleństwu... Udało mi się na szczęście nie spanikować i szybko zareagowałem dając małemu kolorową ulotkę (co na szczęście go skutecznie zajęło)...
#2
Sytuacja znów z sali obsługi. Jestem na zapleczu kas - koleżanka prosi następną osobę do okna i z pięknym uśmiechem:
- W czym mogę pomóc?
W tym samym momencie po przekątnej szyby, którą oddzielona była od klienta, pogina mały wycieczkowiec nic nie robiąc sobie z godzin porannych... Klient i kasjerka śledzą go wzrokiem, aż karaluszek dociera do krawędzi szyby i znika z pola widzenia. Klient blady mówi do kasjerki:
- Czy widziała Pani... To był karaluch?
- Tak, ale już został obsłużony. W czym mogę Panu pomóc? (Uśmiech nr 3)
Klient jak stał - odwrócił się na pięcie i wyszedł (nie, żebym mu się dziwił)...
Dopiero po tych sytuacjach kierownictwo sięgnęło po broń chemiczną - w piątek wieczorem panowie w strojach jak z "Epidemii" wnosili do środka jakieś pojemniki (sarin albo coś). Nawet ochrona wysłana została do domu bo i tak - jak ktoś by się włamał, to go wyniosą w worku.
*Prowadziłem klasyfikację - 1 pkt to standardowy (ok 3 cm). Mniejsze były po 0,5 pkt, a większe po 1,5 a nawet 2 pkt. Dzienny limit utłuczonych oscylował w okolicach 25-30 pkt. :)
bank / była gastronomia
No no, podziwiam za kreatywną reakcję w historii z dzieckiem. Drugi klient trochę nadęty, że nie docenił żartu koleżanki, ale dobrze że wywołał przynajmniej reakcję kierownictwa.
Odpowiedz"- Czy widziała Pani... To był karaluch? - Tak, ale już został obsłużony. W czym mogę Panu pomóc? " Śliczne! :D Ale robali w budynkach nie znoszę (w lesie czy polu są u siebie, tam się nie wtrącam), i ja bym przy najbliższej okazji pokazała je "niechcący" klientom, żeby mieć argument w rozmowie z kierownictwem na temat jak najszybszej dezynsekcji...
OdpowiedzMało ze stołka nie zleciałam przeczytawszy tę genialną anegdotkę :D Do kabaretu się nadaje! A obojgu gratulacje za przytomność, kreatywność i refleks!
OdpowiedzOj tak. Padłam.:) a tak a'propos skali ezechiela... 1.5 punkta? to ile mial 5 cm? próbowałam to sobie wyobrazić i wiesz co... chyba zaraz zobacze po raz drugi sniadanie....
OdpowiedzNo tak na oko był mierzony ;) Z reguły po trafieniu były większe niż przed :D
OdpowiedzTo się nazywa pracować w trudnych warunkach.. Włączanie klimatyzacji z parasolką mnie zupełnie rozwaliło!
OdpowiedzTo już wiadomo czemu "BYŁA gastronomia".
OdpowiedzMoja mama przebywała za granicą służbowo przez 2 lata. Jako że w mieszkaniu które tam dostała na ten okres mieszkały też karaluchy szczoteczkę do zębów trzymała... w lodówce :-)
Odpowiedzno my kawy, herbaty i inne takie trzymaliśmy w sejfie ogniotrwałym ;)
OdpowiedzBrawa dla koleżanki za zachowanie zimnej krwi. :)
Odpowiedz"Skala Ezechiela" mnie rozłożyła:) Zasłużony plus
OdpowiedzPrzed takimi historiami powinno być ostrzeżenie « nie czytać w pracy », bo się udusić można tłumiąc śmiech. Plus.
OdpowiedzMieszkam w Gdyni :) Ale tego bym się nie spodziewała. Skala Ezechiela mnie po prostu rozłożyła :D
OdpowiedzNo to jak byłaś na Skwerze, wo wiesz o które miejsce chodzi ;) BTW - co tam teraz jest? Mam nadzieję, że nie restauracja ;D
Odpowiedz"tak, ale został już obsłużony" W tym momencie oplułam monitor kawą
OdpowiedzMogę się tylko cieszyć, że nie trafiłam do tego banku. Jakbym zobaczyła robala z bliska, to bym takiego krzyku narobiła, że już dawno by Wam ten problem załatwili :) Nienawidzę robali, brrr...
OdpowiedzPO pierwsze jest to owad nie robal- robala można mieć w dupie, ewentualnie brzuchu (obleńce, płazińce...) Po drugie- owady są wszędzie (do domu też co chwila coś wlezie/wleci przez okno, tego się nie powstrzyma), więc nie zazdroszczę takiej fobii...
OdpowiedzA co robił obsłużony karaluch? Brał kredyt na nowe lokum, bo wyczuł nadciągającą zagładę? :P
OdpowiedzNo z perspektywy czasu to jest zabawne, ale pamietam, ze jedną koleżankę to trzeba było jakimiś kroplami ratować jak maly karaluch spadł jej we włosy... Miałem tam szefową, której nieznosiłem i żeby wymóc na niej jakieś działania w sprawie karaluchów wkurzałem ją tak: cisza w pokoju... Wszyscy pracują i nagle trzask linijki uderzającej o blat stołu i mój głos: Mały, tylko pół punkta...
OdpowiedzDałabym drugie "mocne" za styl :D Pięknie!
OdpowiedzJa też!
OdpowiedzBrrr, zwiałabym z takiego banku, gdybym zobaczyła karalucha czy innego robala. Od czasu przygody z robactwem w poprzednim akademiku panikuję na widok większości owadów. Cud, że wytrzymałam aż tydzień w pokoju pełnym pluskiew. A co zrobiła administracja? Dała nam puszkę najtańszego "muchozola", który pluskwy tylko wkurzył. na szczęście przeniesiono nas do innego akademika, gdzie chyba nic nie ma (prawie na pewno, bo przy moim przewrażliwieniu już dawno bym to zobaczyła).
OdpowiedzZ tymi rozmiarami to bzdura prawdopodobnie. Przecież nie były to karaczany madagaskarskie tylko pewnie prusaki? A one mają do 16mm. Racja, że to raczej niedobrze, jak w budynku są tacy lokatorzy :), ale jednak nie ma co panikować za bardzo- przecież nie odgryzł by ręki temu dziecku. W tedy wyjście na łąkę, gdzie owadów są miliony byłoby samobójstwem :d
OdpowiedzPowiedz prusakom u mnie w domu, że mogą być do 16 mm! Chyba lekko się zdziwią! O rzesz w mordę! Sprawdziłam w Wikipedii... mam karaluchy ;(
OdpowiedzUkhm, tylko żeby ktoś nie pomyślał, że nie dbam o porządek w domu, tylko sąsiadka z parteru jest śmieciarą, zbiera namiętnie śmieci, wyhodowała już pluton szczurów i trylion jakichś biegających paskudztw, które rozłażą się po całej kamienicy a administracja g*wno robi. Do tej pory myślałam, że mam prusaki, a okazało się, że to karaluchy, masakra :(
Odpowiedzrl27 - nie tylko Ty w tym momencie odczuwasz niepokój. I nie tłumacz się, robactwo ludzka rzecz, zwłaszcza w blokach...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 16 czerwca 2012 o 22:38
Trzyszcz - ale takie karaczany wschodnie to już trochę większe mogą być:P Miałam takie w akademiku:) Edit - rl27 - prusaki to też karaluchy(potoczna nazwa karaczanów). W Polsce w mieszkaniach występują najczęściej trzy gatunki - Prusak, Przybyszka amerykańska i Karaczan wschodni.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 17 czerwca 2012 o 0:52
Zwracam honor :), te wschodnie mają do 3cm, choć to też troszkę mniej niż podane, ale to normalne, że trochę się zawyża. Teraz pomyślałem, choć to może mało prawdopodobne, że mogło zjeść takiego karaluszka to dziecko.... W tedy rzeczywiście byłoby to niefajne, ze względu na pasożyty, choć nie wiem jaki odsetek to nosiciele?
Odpowiedz"jednak nie ma co panikować za bardzo- przecież nie odgryzł by ręki temu dziecku" Trzyszcz, mój Ty entomologu - mam tu coś dla Ciebie: "Dość powiedzieć, że na każdym karaczanie przebywa średnio 80 bakterii chorobotwórczych. Większość z nich jest odporna na tradycyjnie stosowane antybiotyki, a także na środki dezynfekcyjne, nawet te używane w szpitalach. (...) Najbardziej znane choroby, które przenoszą te niemiłe insekty to czerwonka, nieżyt żołądka i jelit, gruźlica, dur brzuszny, choroba Heinego-Mediny, żółtaczka itp. Owady te, jak i ich odchody nierzadko powodują reakcje alergiczne, które w przypadku astmatyków mogą nawet prowadzić do zgonu." (wg http://polishexpress.polacy.co.uk/art,niechciany_wspollokator,3106.html) Chyba jednak jest co panikować... rl27 - spoko, każdy kto mieszkał w bloku zrozumie, że Ty możesz mieć mieszkanie na glanc i sprzątać nawet trzy razy dziennie - ale i tak znajdzie się ktoś wśród lokatorów ok 30 mieszkań w tej samej klatce, kto uzna porządek za zbędny luksus. Gdy mieszkałem w bloku, regularnie odwiedzały mnie karaluchy, prusaki, mrówki faraona, mole, myszy, a raz nawet szczur (bynajmniej nie biały). Od kiedy przeprowadziłem się do domku jednorodzinnego, powoli zapominam nawet, jak mucha wygląda...
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 18 czerwca 2012 o 9:04
To że są na nich bakterie o niczym nie świadczy. Bakterie są wszędzie- przeczytaj ile jest w gramie gleby to ci szczęka opadnie. Pomyśl ile bakterii jest na jednej muszcze, które odwiedza śmietniki i kupy a potem siądzie np. na drożdżówce a mimo to nikt nie choruje po jej zjedzeniu (pamiętaj że mucha wymiotuje bardzo często).
OdpowiedzA z tą śmiercią alergików to totalna głupota. Niestety ludzie piszący takie artykuły mają naprawdę g*** wiedzę, a nawet jak opierają się na opinii specjalisty to piąte przez dziesiąte i bardzo wybiórczo przepisują do artykułu jego wypowiedź. To tak jak z tymi biedronkami z Azji- są tak groźne jak każda inna a w TV postępowali z nimi jakby miały im odgryzać palce (grube rękawice). Albo mówili, że ugryzienie może powodować jakieś duże stany zapalne- w tedy zwykła pszczoła była by ponurym żniwiarzem.
OdpowiedzJak przeczytałam "berbeć niepewnym krokiem łazi po sali i co chwilę kuca jakby coś chciał sięgnąć z podłogi" momentalnie mi się skojarzyło: - Dziecko, a co ty jesz? - Mięsko! - A skąd masz? - Przypełzło! ;)
OdpowiedzTeż się przestraszyłam, że mały to zje... Fu!
OdpowiedzHmm, dobrze że to nie były jakieś karaluchy z Amazonii czy innej podejrzanej lokacji, bo te to chyba mogą więcej jak 3 cm mieć, i to porządnie więcej... Ale skala Ezechiela wymiata :D. Btw. Nie wiedziałem że biblijni prorocy pracowali w banku i opracowywali skalę tępienia karaluchów :>
OdpowiedzEzechiel to nick autora.
Odpowiedzcake - http://pl.wikipedia.org/wiki/Ezechiel
Odpowiedzcake: Z tym prorokiem to żart przecie był, aż tak trudno wychwycić?
OdpowiedzTekst z obsłużonym karaluchem boski - 2 podwójne mocne jak nic:-))
OdpowiedzA czy najlepszy łowca dostawał premię za efekty?
OdpowiedzZa skuteczność egzekucji ;)
OdpowiedzCzy to ze mna jest coś nie tak, czy tylko ja myślałem, że ten mały będzie te karaluchy zjadał ? :D
Odpowiedz"skala ezechiela' powala:) pracowalam niedawno w wiezowcu w gdyni z bankiem na miejscu restauracji,ale zamiast karaluchow mielismy szczury... na slaskiej, gdynianie beda kojarzyc. czy w historii chodzi o budynek na skwerze zaraz przy swietojanskiej?
Odpowiedzodsłużony karaluch - wymiata pewnie tylko lokatę przedłużał? btw. takie pytanie, czym się to robactwo żywiło? gastronomi tam już nie było, ale czy pozostał jakiś ukryty składzik odpadków? np. pod windą towarową?
OdpowiedzJak już karaluchy w lokalu SĄ, to już one się pożywią. Wystarczy, że ktoś raz na jakiś czas zostawił odpakowane drugie śniadanie na biurku (albo nieodpakowane - poradzą sobie). Albo strzepnął okruchy na podłogę...
OdpowiedzPewnie duży wpływ na to miał zsyp budynku, którego ujście było - z tego co pamiętam - niezbyt daleko od klimatyzatorów...
OdpowiedzTekst z otwieraniem parasolki przy włączaniu klimy i z obsłużonym karaluchem... myślałem że z krzesła spadnę ze śmiechu. :) Duże mocne
OdpowiedzNa te spadające wołaliśmy "popcorn leci" (bardzo podobnie spadały - zwłaszcza po jakieś przerwie typu weekend)
OdpowiedzNie rozumiem tej skali. 1 pkt to 3 cm? Ergo tamten z 1,5p to 4,5 cm skut wiel? I mowisz, ze byly 6cm skurczygnaty? O cie pier dole :/
OdpowiedzNo rozumiesz doskonale :) Najczęściej były takie "połówki" czyli ok 1,5 cm. Te naprawdę duże (czyli 4,5 cm i więcej) to pewnie te najsprytniejsze ;)
Odpowiedz