Jestem logopedą. Przyjęłam na praktyki studentkę logopedii.
Jednym z moich klientów jest głuchy mężczyzna. Mówi pięknie, ale ciągle szlifujemy jego dykcję i poprawność gramatyczną. Pewnego razu, po sesji terapeutycznej ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. A pani praktykantka jak nie zacznie prawić, że oto mój pacjent MUSI znaleźć sobie dziewczynę, dziewczyna rozwiąże wszystkie jego problemy; natychmiast ma iść w teren i polować na jakąś dziewczynę. Klient zmieszany, ja zmieszana... Bałam się, że facet nie wróci do mnie po takich personalnych wycieczkach.
Bonus w wykonaniu praktykantki to wieczne podważanie moich kompetencji w obecności klientów (poślij to dziecko tam, zrób z nim to, przebadaj je tak, źle je diagnozujesz, ja wiem lepiej). Ponadto poleciła mój gabinet jakimś tam znajomym, co w jej mniemaniu czyni z niej praktycznie współwłaścicielkę.
Już rozumiem, dlaczego inni logopedzi tak niechętnie przyjmują praktykantów. Ciekawe, czy wystarczy mi cierpliwości na tych kilka godzin, które jeszcze musi u mnie wyrobić...
gabinet
Jesteś szefową i nie radzisz sobie z praktykantką. Gratuluję wiary w siebie. Daj znać kiedy odsprzedasz jej swój gabinet za symboliczną złotówkę - to dopiero będzie piekielne!
OdpowiedzWedług Ciebie radzenie sobie z praktykantką to: a) wywalenie za fraki w obecności rodziców z dziećmi b) robienie po swojemu, bo ta druga pani tu tylko obserwuje? Odsprzedać można akcje w wielkiej firmie. Jednoosobowe działalności się po prostu zamyka, co mi nie grozi, biorąc pod uwagę ilu mam klientów. Niemniej jednak rozumiem, że dobrze sobie zrekompensować brak własnej wiary w siebie.
Odpowiedz@stolami po jednej takiej akcji, już po wyjściu z gabinetu osób trzecich, poinformowałbym praktykantkę gdzie jest jej miejsce oraz o tym, że nie życzę sobie takiego zachowania w przyszłości jeśli nie chce w trybie natychmiastowym zakończyć praktyk. Czy to takie trudne? A tak na marginesie, Twoje propozycje działania przedstawione w komentarzu powyżej sugerują, że lubisz popadać w skrajności. Nie wróży to dobrze!
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 maja 2012 o 12:29
Z całym szacunkiem i całą życzliwością: chyba jednak nie radzisz sobie z praktykantką, skoro jedyne sposoby rozwiązania tej sytuacji, jaki widzisz przed sobą, to wyrzucenie jej lub ignorowanie. Radzenie sobie polegałoby na tym, że umiałabyś skłonić ją do postępowania w odpowiedni sposób, bez posuwania się do skrajności. IMO niewerbalnie dajesz jej sygnały, że może przejąć władzę, a ona to robi. Z pewnością możesz to jeszcze zmienić, ale zmieniając swój sposób bycia (na bardziej stanowczy i asertywny), a nie czekając, aż ona sama z siebie zacznie postępować tak, jak tobie by odpowiadało. Pamiętaj, że to Ty jesteś tu szefem, głowa do góry, i odzyskaj pozycje! ;) Edit: w międzyczasie wyświetlił mi się drugi wpis ross13 - wrażenie, że lubisz wpadać w skrajności, odnieśliśmy niezależnie.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 maja 2012 o 12:46
Wcale nie musi 'wyrobić'. Co najwyżej chce.
OdpowiedzOna musi, ja (jeszcze trochę) chcę :)
Odpowiedz@stolami Nikt nic w wolnym państwie nie musi, ona chce skończyć studia, a więc chce skończyć praktyki. Równie dobrze może chcieć mieć to w *** i nie skończyć praktyk, to też jej wybór.
OdpowiedzAle sama pozna z czasem, jak wygląda to od drugiej strony - gdy zacznie przyjmować na praktyki podobne sobie jednostki :D Co się odwlecze, to nie uciecze!
Odpowiedzjednostki studiujące często uważają się za nie wiadomo jak wybitne i wszechwiedzące. Może jednak warto by ją skutecznie i po wojskowemu opie*dolić - nawet przy ludziach (nauczy ją to czegoś) niż żeby pacjenci na podstawie praktykantki wyrobili sobie opinię o twoim gabinecie? Swoją drogą sam się strasznie zacinam, i gdyby mi praktykantka w gabinecie logopedy zaczęła robić takie przytyki, to usłyszałaby piękną wiązankę a la scatman john.
OdpowiedzGdybym uskuteczniał coś takiego w obecności pracodawcy, mógłbym nie pokazywać się na praktykach. Udzielenie zgody na odbywanie praktyk, to łaska sama w sobie. Nie rozumiem Twojej postawy. Jak już doradzali Ci inni użytkownicy, osobę taką opiernicza się z góry na dół, bez obecności klientów- niech zna swoje miejsce. Na koniec praktyk wystawia się przecież ocenę końcową, jeżeli nie chcesz z nią dyskutować wystarczy podarować jej odpowiednią cenzurkę. Praktykantka X nie stosuje się do moich poleceń, ignoruje hierarchię zawodową, zachowuje się w sposób familiarny, wykazuje brak podstawowej wiedzy i elementarnych zasad kultury.
OdpowiedzMocne. W ramach opieprzu można jej też taką cenzurkę pokazać i zapytać, czy taką ocenę chce dostać na koniec, czy jednak weźmie się za siebie.
OdpowiedzPraktyki są między innymi po to, żeby ustawić studenta do pionu. Niestety praktyki u Ciebie w tym aspekcie okazały się bezużyteczne. Mam nadzieję, że nauczysz się, jak sobie radzić z praktykantami, albo przestaniesz podejmować się nauczania.
OdpowiedzNie możesz jej normalnie powiedzieć, że w Twoim gabinecie obowiązuje zasada, że nikt się nie wtrąca w życie prywatne innych a zwłaszcza w życie klientów, bo nie każdemu to się podoba? Poza tym wymagasz, żeby wszelkie uwagi i wątpliwości dotyczące diagnozy i terapii były wyrażane w sposób dyskretny po wyjściu klienta. Liczyłaś na jej wrodzony takt, ale się przeliczyłaś. Dziewczyna nie zna zasad i traktuje Cię jak kumpelę. Twoja rola polega na nauczeniu jej również tego - dla Twojego własnego dobra.
OdpowiedzNa moim roczniku eksperymentowano i praktyki przyznano nam odgórnie według numerów indeksu (po klęsce tego systemu zarzucono go w cholerę i dobrze). Zmiany wchodziły w grę tylko wtedy, kiedy ktoś przekonał koordynatora praktyk, że musi robić je gdzieś indziej, bo inaczej świat się skończy, ale koordynator poradził sobie z tym w znany i lubiany sposób "od wczoraj jestem na urlopie". Razem z kumplem i koleżanką wylądowaliśmy w pewnym muzeum, na szczęście już nieistniejącym. Na szczęście dla eksponatów i zwiedzających. Muzeum małe, małomiasteczkowe z gatunku "szwarc, mydło i powidło". Załoga - 1 stary kawaler po pięćdziesiątce, szkła jak denka od butelek, sweter wydziergany sto lat temu przez babcię i włosy układane na słoninie. W czasie miesiąca praktyk robiliśmy wszyscy troje za: sprzątaczy, przewodników, rachmistrzów, magazynierów, konserwatorów, artystów malarzy, ślusarzy, kucharzy małej gastronomii ("Pani Weroniczko, ja wiem, że właśnie kazałem pani posprzątać w piwnicy, ale nie zrobiłaby mi pani kawki?"), poszukiwaczy zaginionej wazy (bo zginęła 30 lat temu i nie wiadomo, gdzie jest), dekoratorów wnętrz, portierów, nocnych stróży (nigdy wcześniej się tak nie bałam, jak zostawiona sama na noc w tej okropnej rupieciarni), hydraulików, elektryków, informatyków, archiwistów i przedstawicieli stu innych profesji. Stan budynku i wyposażenia opłakany, stan zbiorów jeszcze gorszy, księgi inwentarzowe niekompletne, eksponaty nieopisane, ekspozycja stała w większości rozebrana, wielkiej części zbiorów na pierwszy rzut oka brak, depozyty wymieszane ze zbiorami własnymi, wszystko rozpieprzone, uszkodzone i zarośnięte brudem. Niektóre okna myłam przy echu komentarzy, że ktoś już je mył... w 89... nie, jednak 88... I tak cały miesiąc. Gość był wiecznie niezadowolony. Bo my chcemy tylko odpoczywać i nic nie robić, tyko byśmy wcześniej wychodzili. A zasuwaliśmy po 11, 12 godzin na dobę, 60 godzin praktyk mieliśmy wyrobione po tygodniu, a ile nam wpisano w karty? Po 3 godziny pracy dziennie. Najgorsze, że trzeba było do niego odnosić się właśnie tak, jak praktykantka w historii powyżej. O każdą przerwę na skorzystanie z toalety, zjedzenie obiadu lub zwyczajnie umycie rąk po brudnej pracy musiałam warczeć. Wolne w święto ustawowo wolne od pracy? Tylko po soczystej awanturze. Koleżanka skaleczyła się rozbitą gablotą (paskudne, głębokie cięcie przez nadgarstek), do szpitala odprowadziliśmy ją dopiero wtedy, kiedy kumpel podsunął gościowi kułak pod nos i powiedział, że zaraz on też będzie krwawić. Bo to są praktyki i my mamy zapierd*lać, a nie się obijać. I on już nas zna. Gość był zagrożeniem dla zbiorów. Podejrzewam, że za braki co wartościowszych eksponatów odpowiada osobiście. Sama widziałam, jak stłukł filiżankę z serwisu (kompletowałam go przez 2 dni, najpierw szukając skorup, a potem je sklejając) i wywalił ją do śmieci. Przy zwiedzających opowiadał takie bzdury, że aż żal było słuchać. Mylił epoki literackie ze stylami architektonicznymi ("no to jest typowy obraz oświeceniowy"). W sprawozdaniu z praktyk mieliśmy wszyscy wpisane "nieobowiązkowi, chamscy, leniwi, z brakami w podstawowej wiedzy muzealniczej". I dziwicie się, że część praktykantów jest wredna dla, pożal się boże, "opiekunów"?
OdpowiedzWspaniały tekst, na plus, jednakże nie przystający do komentowanej historii. Doradzałbym użycie go jako samodzielną historię.
OdpowiedzMyślisz, że to taki przypadek jak Twój? Miałaś pecha, ale nie sądzę, że Stolami tak katuję tę dziewczynę. Wiesz, opiekunowie praktyk różnie podchodzą do sprawy. Miałam praktyki w kilku miejscach i zazwyczaj były to miłe osoby, które rzeczywiście chciały mnie czegoś nauczyć, ale były też i inne przypadki. Raz, jeszcze w szkole średniej, kazali nam nie przychodzić, bo będziemy przeszkadzać.:D W sumie to nam pasowało. Niby fajnie trafiłyśmy, luz, ale kiedy każdy (przymusowo) opowiadał i pokazywał potem czego się dowiedział, to dotarło do mnie i koleżanki, że straciłyśmy szansę i na dodatek musimy siedzieć w domu i uczyć się samodzielnie tego, co zademonstrowane przez doświadczonego pracownika nie sprawiałoby nam żadnych problemów. A takie to były jeszcze straszne czasy, że trzeba było uczyć się bez komputera, z książki, tylko teoretycznie (!), obsługi programu i wypełniania kwitków, których na oczy nie widziałyśmy. Gdyby pani z tamtej firmy nie była aż tak uczynna i nie wpisała nam tych wszystkich umiejętności do zeszytów praktyk...:D Potem miałam praktyki w szkołach. Prawie wszystkie były przyjemnością. Nauczyciele starali się pomóc studentom, dawali wolną rękę, ale udzielali wskazówek. O dziwo, pani o bardzo złej cenzurze wystawionej przez współpracowników okazała się najlepszym pedagogiem, co potem zostało omówione dokładnie na metodyce. Jednak trafiła się też belferka (o świetnej reputacji), która własne konspekty podyktowała w punktach i nie było od tego scenariusza odstępstw. Trzeba było to klepać z pamięci... Poza tym zlecała przeprowadzanie naprawdę trudnych prac klasowych i sprawdzianów. Chyba chciała nas nauczyć stania i gapienia się czy nikt nie ściąga... A może samej jej się sprawdzać nie chciało? Zabroniła stawiania pozytywnych ocen za pracę na lekcji. Zagroziła, że obniży nam za to oceny. Tylko niedostateczne były przez nią mile widziane. Do tego krytykowała studentów w obecności uczniów. Po kolegach z pracy też równo jechała (m.in. po wyżej wspomnianej nauczycielce) a o sobie opowiadała w samych superlatywach. I po co to? Żeby studentów wyedukować? Ależ skąd, żeby budować sobie wizerunek na zasadzie kontrastu. Doświadczona metodyczka uznała te praktyki nie tylko za stracony czas a za doświadczenie szkodliwe i dla praktykantów, i dla uczniów. Wniosek: trzeba zgłaszać na uczelni jak w rzeczywistości wyglądały praktyki, żeby następni się nie nacięli.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 maja 2012 o 16:05
Szkoda tej historii na komentarze...
OdpowiedzStolami, wysłałam Ci wiadomość na PW. Pozdrawiam.
OdpowiedzZawsze mnie ciekawiło jak to jest. Czy jak ktoś głuchnie to z automatu staje się niemową bo nie słyszy tego co mówi?
OdpowiedzPotrafisz mówić bezgłosnie? Jak nie, to zatkaj sobie uszy, albo idź gdzieś, gdzie jest bardzo glośno i zacnzij mówić. Nie będziesz siebie słyszeć, ale struny głosowe nie wyłaczą się nagle, prawda? Analogicznie działa to w przypadku tych, którzy głuchną w dalszym momencie życia - umieją już mówić od dawna, wiedzą jak formułować głoski, dlaczego nagle mieliby stracić tą zdolność?
OdpowiedzOch, wprost nie mogę się powstrzymać by zademonstrować moje cudowne umiejętności pedagogiczne. "Czy jak ktoś głuchnie to z automatu staje się niemową bo nie słyszy tego co mówi?" Proponuję sobie przeczytać to zadnie, cały mój post i jeszcze raz zdanie wyżej. Można robić notatki. Jakaś konkluzja? Może taka, że nie słyszysz jak się przejęzyczasz? Może taka, że przestajesz rozróżniać intonację? Może taka, że słuch kostny nie wystarczy? Może dlatego mieliby utracić tę zdolność. Jeśli nie czytasz lub nie jesteś wystarczająco profesjonalny by na pytanie odpowiedzieć bez czytania nie komentuj. A tak już poważnie. Czy takie osoby stają się nieme?
Odpowiedz