Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Nie tak dawno jedna z uzytkowniczek portalu dodała historię, gdzie opisała, jak…

nie tak dawno jedna z uzytkowniczek portalu dodała historię, gdzie opisała, jak nakrzyczała na człowieka („Pan to chyba w łeb oberwie za zachodzenie mi drogi”), który spytał ja przed blokiem, czy nie kupi ziemniaków, a jej reakcja spotkala się z aprobata czytelnikow.

Historia ta przypomniała mi się wczoraj, kiedy dawałam korepetycje dziecku mieszkającemu w podlubelskiej wsi.

Po skonczonej lekcji weszłam do kuchni, gdzie z okna widac było załadowany wóz.
- O, widzę, że przebiera pan ziemniaki na sadzenie – powiedziałam
- nie, nie – odpowiedział mężczyzna – jutro jadę do Lublina, może coś sprzedam, wiesz, wczesna wiosna, teraz najciezsza pora roku
- Ale chyba cięzko coś sprzedać teraz, prawda? - spytałam ostrożnie, przypominając sobie wyżej wspomniana historie

Zrobiło mi się strasznie smutno, kiedy mężczyzna zaczął o tym sprzedawaniu opowiadać... to, że zarobi dziennie jakieś 60 zł, to nic – tam, na wsi, to dużo. To, że przez domofon wyzywany jest od wieśniaków, który porzadnego człowieka odrywa od czegoś tam, nawet nie robi na nim wrazenia – w koncu jest wieśniakiem, więc o co się obrazac? To, że słyszy za sobą smiechy, kiedy niesie worek, tez nie. Ale czemu niektorzy twierdza, ze jest „brudnym nierobem”? Albo czemu, kiedy ostatnio niósł ziemniaki do bloku, grupa chlopakow wyszarpnęła mu te kilka kilogramow i rozrzuciła dla żartu przed blokiem? A inna pani, kiedy wnosil na gorę ziemniaki, potracila go i zaczęła krzyczec, ze „panosza się tu jakieś brudasy i na pewno chcą coś ukraść”? Albo jakaś staruszka, która, kiedy stał przed blokiem, chowając pieniądze, wylała na niego z pierwszego pietra jakąś wodę, krzycząc, że „do roboty by się wziął, a nie żebrać u porządnych ludzi”

Ale najsmutniejsze było zakonczenie tej rozmowy. Pan powiedzial:

- wiesz, Ewciu, ilekroc ja stamtad wracam wieczorem, umordowany, zmeczony, ze smiesznym zarobkiem, to sobie przysiegam: nigdy więcej. A potem przychodzi następny dzien i mowie sobie: czy to moja duma więcej warta, czy dzieciak, ktoremu trzeba zapewnic to, co najlepsze? I jade znow.

by Goszka
Dodaj nowy komentarz
avatar MalaZlosnica
16 16

Każdy medal ma dwie strony - ja osobiście kupuję "wsiowe" jajeczka, kurczaczki, mleczko itd. Panowie przyjeżdżają o 9 rano w sobotę, po 10-10.30 nawet nie ma co schodzić bo już nic się nie kupi. Przyzwyczaili klientów przez kilka miesięcy, że tego samego dnia o tej samej porze zawsze są i nie ważne śnieg czy deszcz - przyjeżdżają... A dla wielu osób sam fakt, że Pan wniesie zakupy na górę to też ogromny plus bo sąsiadki w większości starsze, schorowane...

Odpowiedz
avatar Goszka
16 16

kazdy medal ma dwie strony - sama wiem, ze dzwonienie po pare razy dziennie jest uciazliwe, zwlaszcza, ze autora historii, do ktorej nawiazuje, byla w ciazy. Ale najbardziej w tamtej historii zabolalo mnie upokorzenie czlowieka. I komentarz czytelnika "dobrze, bo przeciez mogl ci cos zrobic". I ten mezczyzna z wczoraj, kiedy go widzialam... po prostu serce sie kraje.

Odpowiedz
avatar seera
-4 6

Goszka zamiast się nad nim litować mogłabyś mu pomóc.Poinformować znajomych,że znasz kogoś kto domowe ziemniaki sprzedaje i na pewno sprzedałby nieco więcej bez łaski od obcych,tylko komuś kto chce,zapłaci i jeszcze podziękuje że mu ziemniaki same do domu przyjechały.Rozreklamuj go trochę dziewczyno!A co do kupnych ziemniaków to to g**** to chyba tylko miastowi jedzą.Połowa każdego ziemniaka zgniła i sparszywiała.Bleeee....

Odpowiedz
avatar KakarottoYo
0 2

Moja babcia mieszka na wsi. Ma swoje ziemniaki na działce, ale i tak kupuje spod bloku od pewnego pana. Jeśli sprzedajesz na wsi to licz się z tym że popyt będzie. W mieście przecież do sklepu idziesz i masz a 'szlachta' nie jest przyzwyczajona do ludzi którzy mają więcej honoru od nich, więc uważają ich za niższą formę życia. Smutne to, ale to prawda. Na debilizm nie ma lekarstwa, chyba że byśmy ludziom jakieś testy robili i tych ze złymi wynikami izoliwali od innych. Sami by się powybijali i byłby spokój.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 2 kwietnia 2012 o 16:12

avatar MalaZlosnica
5 5

Chodziło mi też o to, że taka nachalność jest uciążliwa... Ale sam fakt, że zamiast narzekać i marudzić to człowiek stara się utrzymać rodzinę zasługuje na pochwałę. Za dużo dziś patologii i liczenia na kogoś. Żadna praca nie hańbi - a w tym wypadku upór i cel do jakiego dąży ten Pan jest wart znoszenia takich upokorzeń. W przypadku poprzedniej historii to może nie tyle sam fakt sprzedaży był tak irytujący jak sposób w jaki owy Pan to robił.

Odpowiedz
avatar Goszka
11 11

Autorka tamtej historii twierdzi, że Pan zaszedl jej droge - to wystarczylo, zeby na niego nakrzyczala. Bo przeciez ona jest w ciazy i nie spala w nocy. A tamten czlowiek z pewnoscia byl temu winny. Kiedy zas wyciagnal do niej rece (ona twierdzi, ze po to, zeby jej dotknac, ale moze po prostu zrobil to odruchowo), uderzyla go. Nie twierdze, ze musial zachodzic droge i wyciagac rece, choc reakcja jest nieadekwatna do czynu. Uwazam po prostu, ze zwykle: nie, dziekuje, przepraszam, spiesze sie - byloby o wiele grzeczniejsze i oszczedziloby obu stronom tej niesmacznej sytuacji.

Odpowiedz
avatar Goszka
5 7

nie jestem pewna, czy wtedy to nie jest regulowane odrebnymi przepisami... zakladam, ze gdyby to bylo tak proste, ten czlowiek juz by na to wpadl

Odpowiedz
avatar MalaZlosnica
10 12

Znasz ceny skupu przez przetwórnie i hurtownie??? Facet by musiał mieć ze 200ha żeby rodzinę wyżywić

Odpowiedz
avatar Izura
4 6

Raczej nie może zakatrupionego kuraka sprzedać, bo sanepid czy inne licho nie pozwoli. Do tego tak jak pisała MalaZlosnica- ceny. Mojemu wujkowi bardziej opłaciło się sprzedać krowy dwie niż doić- droższe paliwo do ciągnika przy koszeniu trawy niż cena mleka (w pięknych czasach kiedy to mleczarnia jeszcze przyjmowała mleko od rolników). Tez jem wsiowe jajka i piję krowie mleko- ser biały i śmietanę też ze wsi mam, są smaczniejsze.

Odpowiedz
avatar Izura
6 8

Kura ubita na pieńku prawdopodobnie nie przejdzie a jak byłam mała to na takich obiadki mi gotowali. Jajka w domach również- kto z nas ma sprzęt do odkażenia przed salmonellą?

Odpowiedz
avatar Dussiolek
2 2

ta w hurtowni sprzeda za 10 groszy na kilogramie, a indywidualnie za złotówkę. Widzisz różnicę? Pewnie że łatwiej i godniej tylko przy niewielkim gospodarstwie- a takich jest większość- po prostu na taką sprzedaż rolnik nie może sobie pozwolić

Odpowiedz
avatar noir
5 5

hmm... wspomnieć tu i ówdzie, że pan ma ziemniaki do sprzedania. na pewno ktoś chętny się znajdzie :-) a jak pan ma jeszcze kury, krowy itp. to już w ogóle chętnych powinno być sporo.

Odpowiedz
avatar Marr
3 3

dokładnie, należy popytać znajomych mieszkających w mieście i poprosić, żeby oni popytali swoich znajomych. Jest prawie pewne że znajdzie się sporo osób które będą zainteresowane wiejskimi produktami w dobrej cenie z bezpośrednim dowozem do domu

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
-4 4

"tylko czemu sposób dystrybucji jest taki upierdliwy dla pozostałych ludzi?" jak jesienią mamy na osiedlu kilku takich dostawców ziemniaków, marchwi, cebuli, jabłek i jajek to jest to upierdliwe a na dokładkę, że ulotek, "sześć różnych poczt" i tapicerów to już nie wspomnę

Odpowiedz
avatar PiekielnyDiablik
-1 1

tylko czemu sposób dystrybucji jest taki upierdliwy dla pozostałych ludzi?

Odpowiedz
avatar Mementomoris
2 2

Sprzedaż tak zwanych płodów rolnych można powiedzieć, że znam od środka. Wujek ma gospodarstwo. W dawniejszych czasach, w wakacje i na jesieni pomagaliśmy w zbieraniu ziemniaków/ogórków/kapusty, a później z dziadkiem jeździłem to upłynnić. Zazwyczaj nie było problemu z pozbyciem się towaru (jedna partia - kilkanaście skrzynek ogórków, albo kilkanaście worków ziemniaków, zależnie na co był sezon). Część (około połowy) handlarze brali, a resztę zazwyczaj udawało się na targowisku sprzedać. Nie wiem jak z zyskiem, ale obrót to było jakieś kilkaset złotych za jeden raz. A późną jesienią zazwyczaj znajdowało się sporo osób, które brały ziemniaki albo kapustę na zimę większymi partiami. Jak się raz klienta zadowoli, to wróci i jeszcze rodzinę/znajomych przyprowadzi, a wtedy trzeba tylko podaż zapewnić. ;) Nie powinno się tylko potencjalnych klientów wkurzać.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 2 kwietnia 2012 o 9:14

avatar jyyli
1 1

Ale niestety coraz więcej jest klientów z podejściem "a w Biedronce to sprzedają umyte ziemniaki" :D Albo "w Biedronce jajka są po 3 złote" - szkoda, że tyle kosztują jajka tak podłej jakości, że głodny pies by tego nie zjadł, ale ludzie wcinają, bo tanie ;)

Odpowiedz
avatar Chrupki
2 2

W sumie czekałam na taką historię - każdy kij ma dwa końce. Wkurza mnie namolne wciskanie mi towaru, ale chyba mimo wszystko wolę to niż żebraczą przedsiębiorczość.

Odpowiedz
avatar carollline
3 3

Zależy co dla Ciebie znaczy słowo namolne. Bo niektórzy rozumieją to w sposób: człowiek zapyta czy nie chcę kupić, a niektórzy, że będzie drążył tak długo aż się ugniesz... U mnie też dwaj mężczyźni czasami sprzedają mleko, jajka, ziemniaki, a ludzie jakoś nie ciskają się. Każdy zarabia na życie jak może...

Odpowiedz
avatar Chrupki
19 21

@bloodcarver: a ja całymi latami łaziłam z psem po mleko "od chłopa", bo to była jedyna szansa na zsiadłe mleko, śmietanę, porządny tłusty twaróg... Drażni mnie to chore sterylizowanie wszystkiego wokół, mam wrażenie, że jesteśmy wszyscy coraz bardziej chorzy od tych super czystych serów, mleka, soków i unijnie zakrzywionych ogórków..

Odpowiedz
avatar jyyli
2 2

Od tej wszechobecnej sterylizacji niestety też mogą brać się alergie :/ Kiedyś na pewno też były, ale mało kto o tym słyszał, a teraz każdy jest na coś uczulony, a na dodatek coraz więcej ludzi ma astmę. Cóż, małe strusie jedzą odchody, żeby się uodpornić, więc my moglibyśmy przynajmniej nie przesadzać ze sterylnym życiem :P (oczywiście pomijam miejsca typu szpitale, tam musi być sterylnie).

Odpowiedz
avatar Trinidad
-1 3

Chrupki - zgadzam się przecież kiedyś nie było tyle chorób a nawet jeśli do sporadycznie szło się do lekarza, a jak nie to i tak samo przeszło. Nie chodzi mi o jakieś ciężkie, długotrwałe choroby tylko np. przeziębienie. Kiedyś nikt nie słyszał o Raku itp. ludzie jedli warzywa w polu prosto w ziemi i nikomu nic nie było... Znam osoby mieszkające na wsi ich dzieci całe lato biegają na boso (bo tak lubią) obojętnie od pogody i jeszcze nigdy nie były chore... Ewentualnie lekki katar który po 2-3 dniach przechodził...

Odpowiedz
avatar nisza
4 4

Na wstepie zaznaczyc chciałam, ze z Twoja wypowiedzia zgadzam się w 100%., w tez zadnym wypadku nie twierdze,ze to, co sie teraz dzieje, jest wlasciwe, bo rowniez uwazam za chore takie nadmierne czyszczenie wszystkiego.. Aaaaaaale - to, ze o raku nie slyszeli, nie znaczy, ze nowotwory nie występowały, a jedynie - ze dawniej diagnostyka i cala medycyna byly mniej rozwiniete, a ludzie tez umierali na rozne choroby, pasozyty (takie prosto z ziemi :D) tez mieli. Bo nie czarujmy sie - tak prosto z ziemi tez nie jest najzdrowiej :) Zgodze sie,ze zbytnia aseptyka to glupota i rzeczywiscie prowadzi tak naprawde do alergii i braku odpornosci, niemniej – z wprowadzaniem nadmiaru bakterii do organzmu tez bym nie szalala.. :) Swemu dziecku jablka odkażać nie będę, ale nie umytego, z piachu i pylu pod drzewem zjesc nie dam. Samo przetarcie reka nie wystarczy (chyba,ze to prosto z galezi :P).

Odpowiedz
avatar melmire
6 6

U mnie we Francji istnieje cos takiego jak siec AMAP-ow, czyli Stowarzyszen Podtrzymania Rolnikow. Sprawa jest prosta - potrzeba kilkanascie/kilkadziesiat osob plus rolnik. Ludzie zobowiazuja sie ze przez rok co tydzien beda odbierac "koszyk" lub "pol koszyka" rozmaitych plodow rolnych - warzyw, owocow, nabialu, drobiu za naprawde rozsadna cene. Tym bardziej ze najczesciej sa to produkty bio albo zblizone. A rolnik ma gwarancje zbytu, zachete do zroznicowania produkcji i satysfakcje jesli klienci sa zadowoleni i chca zostac u niego na nastepny rok. Moze w Polsce tez daloby sie cos takiego zorganizowac?

Odpowiedz
avatar crach
3 3

Idea godna polecenia ale znając realia to biurwy nie pozwolą. Myślę że bardziej sprawdziły by się ryneczki dla producentów.

Odpowiedz
avatar korbalodz
0 0

Przypomniało mi się jak kilkanaście lat temu jakiś rolnik rozwiązał sprawę z nadmiarem kapusty. Najprawdopodobniej stracił nadzieję na sprzedanie jej i całą przyczepę zostawił na osiedlu. Przyczepa stała około półtora miesiąca.

Odpowiedz
avatar Naa
1 3

Każdy chce się utrzymać, ale sprzedawać po osiedlach można inteligentnie i bez dobijania się - lub nie. Na moim osiedlu w pewnym momencie pojawiły się kartki, że w tym miejscu, o tej godzinie, będą sprzedawane świeże jajka. Były, i są sprzedawane, już od paru lat. Ludzie je kupują, bo rzeczywiście świeże, a sprzedający zawsze jest zgodnie z zapowiedzią. Raz w tygodniu mu wystarcza, na pewno zarabia więcej, niż 50 złotych. A jest jeszcze kwestia tego, czemu ludzie wolą nieraz kupić jarzyny w supermarkecie - nie tylko z powodu ceny. Ile ja się nasłuchałam historii o rolnikach, produkujących żywność osobno "do jedzenia" i "na sprzedaż", przy czym przy tej drugiej na porządku dziennym było pryskanie pestycydami dzień przed zbiorem, bo się jedna liszka pojawiła... Ile razy zatrułam się pięknie wyglądającymi owocami, kupionymi od nieznajomych hodowców na targu... W supermarkecie mam przynajmniej szansę, że przy jakiejś mniej lub bardziej wyrywkowej kontroli ktoś takie "smakołyki" wykryje i odrzuci. Chociaż wolałabym świeże, "prosto z pola", bezpieczeństwo to trzecia strona medalu w tej historii. Poza tym zamiast sprzedawania mleka w mleczarni i owoców w skupie rolnicy mogliby się pokusić o produkcję własnych serów czy przetworów. Kiedyś przecież tak robiono, jeszcze przed mechanizacją, i dawało się. Na zachodzie Europy takie domowe wytwórnie funkcjonują, przy czym jest dokładnie podpisane, z jakiej wsi, z jakiego gospodarstwa pochodzi określona rzecz. No, ale to by wymagało nie tylko przestawienia się na inny rodzaj pracy, także wzięcia odpowiedzialności właśnie za jakość tego, co się sprzedaje. A z tym bywa bardzo różnie.

Odpowiedz
avatar wojtas103
4 4

A zrób przy dzisiejszych przepisach cokolwiek na sprzedaż. Będzie drożej niż w Biedronce i mało kto kupi. Takie realia. A robiąc coś nielegalnie, mimo, że lepsze, zdrowsze i chętni będą, to tylko proszenie się, aby ktoś Cię podkablował. Dobry sąsiad zawsze się znajdzie.

Odpowiedz
avatar Naa
0 0

Powiem wprost: produkcja i przetwórstwo żywności to nie moja branża. Ale wiem, że rolnik może przetwarzać wyprodukowaną przez siebie żywność, bez specjalnych zezwoleń. Że jeśli sprzeda ją sam, ewentualnie za pośrednictwem jakiegoś zaprzyjaźnionego sklepiku, to odpadnie cała seria pośredników, którzy przecież muszą zarobić - co powinno mieć korzystny wpływ na cenę. Że rolnik może poszukać produktów mniej oklepanych (przykład: choćby jajka - mnóstwo ludzi jest na uczulonych na kurze, a spróbuj kupić w sklepie kacze, gęsie, perlicze...), za które klient jest gotów zapłacić więcej. Są nowości (kupiłabym choć na spróbowanie topinamburu, podobno pyszny, a nigdzie nie ma). Trzeba jednak wykazać trochę elastyczności, mieć odwagę przełamać schematy. Chyba właśnie z tym jest najgorzej.

Odpowiedz
avatar wojtas103
0 0

Taaa.. widać to szczególnie przy produkcji oscypka, gdzie mieszkając po złej stronie miedzy nie możesz nazywać produktu, który robiłeś od zawsze oscypiem, a jak nie to kary płacisz.

Odpowiedz
avatar Naa
1 1

Ale co to ma wspólnego z elastycznością, przełamywaniem schematów czy proponowaniem czegoś nowego? Elastycznie zareagowałbyś, gdybyś, nie mogąc nazwać swojego produktu "oscypek", użył nazwy "oscypinka", "oscypecek", czy (mniej elastycznie, ale skutecznie)""ser owczy typu oscypek". Jeszcze elastyczniej, gdybyś wymyślił np. nowy, smaczny i oryginalny zestaw przypraw, które byś do tego sera dodawał, i wymyślił dla niego własną nazwę (po czym ją zastrzegł, żeby jej nie skopiowali...).

Odpowiedz
avatar Mystery
1 1

Niestety niektórzy nie mają ani trochę empatii... Jednak kultura jest wymagana, ale to świadczy tylko o tych ludziach...

Odpowiedz
avatar Arielka
9 9

Mieszkam na wsi w domku. Nie raz zdarzyło się, że przyjeżdżał ktoś , dzwonkiem budził mi malutkie dzieci śpiące po południu, oferował ziemniaki czy inne warzywa. I owszem , klęłam pod nosem, ale w życiu nie przyszło mi do głowy obwiniać gościa o coś , o czym nie miał pojęcia... może jakbym wywiesiła tabliczkę: Uwaga, małe dzieci- nie budzić!!! I często gęsto brałam u takiego Pana piękne , zdrowe warzywa, oszczędzał mi wydatków (połowę tańsze niż w sklepie) i dźwigania ( zaniósł na werandę) i mimo ryczącej z przebudzenia progenitury, byłam zadowolona z zakupów. Ja się nie nadźwigałam, a i człowiek zarobił za swoją ciężką pracę.

Odpowiedz
avatar jyyli
3 9

No tak, nierób pracuje tylko po 16-20h dziennie! Jak on tak może się lenić, cały dzień wykonywać pracę fizyczną. Nie mieć dnia urlopu czy świąt. Nierób. Nie to co panowie w garniturkach wypruwający sobie żyły przez 8h za biurkiem, którym pracodawca zapewnia wszystkie świadczenia.

Odpowiedz
avatar Naa
0 0

Jyyli, ale to Ty pierwsza użyłaś słowa "nierób". Nikt tu wcześniej nie twierdził, że rolnicy się lenią czy mają za łatwe życie. Przyznam jednak: wyżej cenię tego sprzedawcę jajek, który zdobył sobie stałych klientów, niż nieznajomych, wydzwaniających na oślep. Zaczął od obwieszenia całego osiedla ogłoszeniami, i pewnie trochę go kosztowały, ale teraz wszyscy wiedzą, że gdy w (przykładowo) czwartek o 13:30 przyjdą na określony parking na osiedlu, to kupią tam jajka dobrej jakości w cenie, która zadowala obie strony, bardzo blisko domu. Wszyscy też wiedzą, kto te jajka produkuje. Efekt: gdy podjeżdża, klienci już czekają. Sprzedaż trwa z 15 minut. Pewnie ma takich miejsc w mieście kilka - kilkanaście, i nie musi codziennie od rana do wieczora wydzwaniać po obcych mieszkaniach. Czemu mam bardziej szanować kogoś, kto pracuje dużo, bo nie umie zorganizować sobie działań tak, żeby tej pracy było mniej?

Odpowiedz
avatar Dussiolek
2 2

bez urazy, ale podejście miastowych do rolników jest okropne. Stały tekst to: przecież nic tu robić nie trzeba, no bo to samo rośnie, ty to chyba najwyżej popatrzysz czy równo... Drugi, prezentowany przez dalsza rodzinę, znajomych i ich znajomych: a dalibyście trochę marchewki, sałaty, tak z meterek ziemniaków, po co wam tyle kur ja bym rosół zjadł z wiejskiej kury wy to przecież za darmo macie O.o. trzeci: wy to macie dobrze wsiejecie i macie tylko na ogródek wyjść a my to nie dość, że płacić trzeba to jeszcze biegać za tym pół dnia po mieście... Na dodatek każdy, ale to każdy chce mieć jabłuszka wielkie piękne, okrąglutkie kolorowe i każdy równocześnie oburzony no jak to nawóz i opryski a tak w ogóle czemu to takie drogie, powinno 50 groszy kosztować, a nie złotówkę! Najchętniej za darmo by wszystko brali wybrzydzając na dodatek i każąc się po rękach całować, iż raczyli zechcieć... Ps. nie, ja nie jestem rolnikiem, ale jak widzę takie zachowania to mi się nóż w kieszeni otwiera, zero szacunku dla ciężkiej pracy.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 2 razy. Ostatnia modyfikacja: 2 kwietnia 2012 o 15:39

avatar VelmaKelly
3 3

Jestem z Krakowa, a jakoś nigdy się z takim podejściem nie spotkałam. Co prawda ludzi spotkanych nie wypytuję szczególnie i może wynika to z tego, że moja rodzina ponad 20 lat rok w rok na wieś w wakacje jeździła do tych samych "rolników" (oj, kupno sera białego i mleka prosto od krowy to był obowiązek!), ale nie wyobrażam sobie czegoś takiego jak to, co przedstawiasz. Ani wśród rodziny, z którą mam kontakt, ani wśród bliższych znajomych. Nie generalizujmy więc - "podejście *niektórych* miastowych", ok? ;)

Odpowiedz
avatar yazir
1 1

Ja też nie jestem rolnikiem, ale pochodzę ze wsi i tam nauczyłem się co to jest praca. Oraz czym są naprawdę ciężko zarobione pieniądze. Wiadomo, niektórzy "miastowi" uważają że życie i praca na wsi to nonstop wakacje, i pieniądze z unii płynące wartkim potokiem... Jak ktoś chce poczuć co to praca na wsi, to zapraszam do gospodarstwa mojego taty. Robota znajdzie się na pewno (mniej lub bardziej brudna). :P

Odpowiedz
avatar crach
2 2

@VelmaKelly a ja wręcz przeciwnie. I to od własnej rodziny (w czasach jak jeszcze rodzina parała się gospodarką). Odpust był to wiadomo że przyjadą i oczywiście że i kurki i jaja , ziemniaczki itp do miasta za darmochę jechały. Świniobicie ? Za góra dwa dni telepatycznie szynki wyczuli. Ale pomóc to już nie. Za duże państwo. Całe szczęście że ojciec dał sobie spokój.

Odpowiedz
avatar sla
1 1

Całe życie mieszkam w mieście, ostatni raz prawdziwe gospodarstwo widziałam jak miałam jakieś 6 lat a nigdy takiego podejścia nie widziałam. Dobrze wiem, że teraz bez oprysków mało co wyrośnie, widzę różnicę pomiędzy tanimi warzywami i owocami ze sklepów a tymi kupionymi od zaufanych sprzedawców na targu (chociaż ostatnio zasmakował mi jeden gatunek sklepowych jabłek ale są strasznie drogie) tak więc śmiem twierdzić, że to nie kwestia miejsca zamieszkania a po prostu ilości oleju w głowie powoduje takie a nie inne myślenie. Chociaż sprzedać także powinno się umieć, sama nie przepadam za zbyt nachalnym reklamowaniem swych produktów - nie znaczy nie i wypada to uszanować.

Odpowiedz
Udostępnij