Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Sporo się tu czyta o piekielności zarówno pacjentów, jak i pracowników służby…

Sporo się tu czyta o piekielności zarówno pacjentów, jak i pracowników służby zdrowia, więc dorzucę w temacie trzy grosze od siebie.

Sytuacja miała miejsce w 2009 roku, kiedy miałam zostać matką. Środa robię apteczny test ciążowy, wynik pozytywny. W tym samym dniu wizyta u ginekologa, dostaję skierowanie na badania krwi. Beta HCG aby mieć pewność co do ciąży plus cały zestaw badań ciążowych (np. toksoplazmoza). W piątek stawiam się na pobór krwi, potem biegiem do pracy. Wszystko pięknie, ładnie, aż do wieczora kiedy, to zaczynam krwawić, brzuch nie tylko boli jak diabli, ale i jest znacznie powiększony. W obwodzie o jakieś 10-15 cm. Jako, że jednocześnie korespondowałam mailowo z przyjaciółką, która drugiego dziecka oczekiwała, dostałam od niej prikaz "jedź do szpitala". Tak też zrobiłam, ale zamiast durna wezwać karetki, zadzwoniłam do rodziców, aby ci po mnie przyjechali. Stres plus moje podejście, że przecież na pewno nie dzieje mi się nic, co by wymagało pogotowia, spowodował taką decyzję. A szkoda, bo gdybym karetkę wezwała, to przejść by nie było. Na SOR weszłam zataczając się, niemal wyjąc z bólu, a z oczu łzy leciały mi ciurkiem. Wszystko poszła załatwiać za mnie matka, a ja starałam się nie spłynąć z krzesła. Dodam, że na ból jestem bardzo wytrzymała, ale to zaczynało powoli przekraczać nawet moje granice. Jest! Udało się! Po 5 minutach wchodzę do gabinetu gdzie czeka na mnie pielęgniarka. Tłumaczę co i jak, na co ona podaje mi kawałek ręcznika papierowego i lekceważąco stwierdza:

- No co płaczesz? Nie maż się, wstawaj idziemy na oddział.

No co miałam zrobić? Wstałam i polazłam za nią. Pokonałyśmy przełączkę między budynkami i w gabinecie na oddziale "Patologia ciąży" resztkami sił wdrapałam się na fotel. Przyszła położna, aby mnie obejrzeć jeszcze przed lekarzami, ogląda, bada i naciska mina brzuch, a mi ciemnieje przed oczami. Wrzasnęłam niczym zwierzak obdzierany ze skóry na co, kobieta podskoczyła robiąc wielkie oczy i komentując:

- No... to nie jest normalne... idziemy na USG. Da radę Pani wstać?

Wow, pierwszy przejaw ludzkiego zachowania w tym miejscu. Ta odrobina troski czy sobie poradzę, jakoś pomogła powlec się dalej. A w gabinecie czekał lekarz. Rozbieram się kładę, lekarz przechodzi do badania. Co chwila dialogi w stylu:

- Boli?
- Nie.
- A teraz (dociśnięcie głowicy czy jak się to to zwie, w konkretne miejsce)
-Tak, bardzo.
- A nie powinno, ja tu nic nie widzę.

Od dialogu do dialogu lekarz stwierdził:

- Ja żadnej ciąży nie widzę, może ten test apteczny co pani robiła podał błędny wynik. Ciąży nie ma i już, pani mi głowę niepotrzebnie zawraca.

Wtem wtrąca się położna:

- Zróbmy badanie na Beta HCG, to szósty tydzień w końcu

Lekarz niechętnie, ale na to przystał. Ułożono mnie na korytarzu na krześle i każą czekać 2 godziny aż wyniki przyjdą z laboratorium. A ze mną coraz to gorzej, bo zaczynam mieć dreszcze, zalewa mnie pot, raz zimny raz ciepły, mam chwilowe utraty świadomości i nie mam nawet siły jęczeć z bólu. Matka wpadła do lekarza, żeby mi jakieś znieczulenie dać. Dowiedziała się, że nie jestem wpisana na stan szpitala i nic nie dostanę. Doszłoby do rękoczynów, gdyby nie owa położna, która wyciągnęła moją matkę za rękaw i powiedziała, że z tym lekarzem nie warto rozmawiać, ona sama coś załatwi. No i załatwiła, dostałam jakiś zastrzyk, po którym odpłynęłam na 3 godziny, bo po takim czasie mnie obudzono.
Przyszły wyniki z laboratorium. Ciąża, a jak, jest! Tylko najpewniej pozamaciczna, na oddziale zostaję, a jutro czeka mnie operacja. Wszystko na trzeźwo wytłumaczył mi dzień później inny lekarz, bardzo rozgarnięty i sympatyczny człowiek.

Okazało się, że ciąża ulokowana była w jajowodzie, który najzwyczajniej nie wytrzymał i pękł zalewając mi jamę brzuszną krwią. Nie ma to jak pacjent z wylewem wewnętrznym, u którego występują niemal wszystkie książkowe objawy wstrząsu, owym krwotokiem spowodowane, który wegetuje na szpitalnym korytarzu.

A piekielny lekarz? Chyba mu głupio było, bo dzień po operacji, a właściwie zabiegu laparoskopii dołapał mnie na korytarzu wypytując jak się czuję i mówiąc, że dobrze, że przyjechałam, bo teraz z tymi ciążami to nic nie wiadomo...

PS.
Jedynym akcentem humorystycznym, jest fakt, że dzięki swojemu słusznemu wzrostowi wystawałam ze stołu operacyjnego tak bardzo, że trzeba było wózeczek z narzędziami odsuwać, bo inaczej bym ręką zawadziła. Czemu ręką? A no, z powodu konstrukcji stołu stosowanego przy takich zabiegach. Stół miał oddzielne części na ręce, które były rozłożone na boki i oczywiście stopy też wesoło dyndały w powietrzu.

służba_zdrowia

by Viki
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Nefariel
10 10

Ach, aż mnie coś zabolało w środku... Zarówno z żalu, że spotkała Cię taka historia, jak i... No, w brzuchu.

Odpowiedz
avatar gateway
13 15

Dobrze, że chociaż położna okazała się człowiekiem.

Odpowiedz
avatar Palring
7 23

No tak... teraz te ciąże jakieś innne. Dawniej nie było takich dziwactw, a teraz to sobie nawymyślają te pozamaciczne, aborcje, eutanazje, acta, azbest itepe itede....

Odpowiedz
avatar edyciurek
12 14

Oj, tak. Dawniej nie było, bo kobiety umierały i nawet nie było wiadomo dlaczego.

Odpowiedz
Udostępnij