Trochę w opozycji do większości historii dotyczących Kościoła, które go potępiają, opiszę pewną raczej zabawną, niż piekielną. Wydarzenie miało miejsce w latach 80-tych i opowiedziane zostało mi przez mamę – ówcześnie uczennicę mojego liceum.
Moja mama religię miała z księdzem, którego wspomina do dziś. Zupełne przeciwieństwo stereotypu, jaki zaczyna się klarować ostatnimi laty. Doskonale rozumiał młodzież, nie potępiał żadnego człowieka. Można by wymieniać dalej, nieważne.
W trakcie pewnej lekcji – miało to miejsce zimą – do sali weszła zakonnica, która miała jakąś bardzo ważną sprawę do księdza. W tym momencie odezwał się [K]olega mamy.
[K]: A ja myślałem, że jaskółki już odleciały…
[K]siądz tekst usłyszał, kąciki jego ust zadrżały, [Z]akonnica najwidoczniej nie. Klasa, oczywiście, wybuchnęła śmiechem.
[Z] : Proszę księdza, oni się śmieją ze mnie, czy do mnie?...
[K]: Do siostry, ależ oczywiście, że do siostry! To taka cudowna młodzież!
Oczywiście to, co dobre, szybko się kończy. Po roku nauki ksiądz jako wikariusz przeniesiony został na inną parafię.
moje liceum