Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Studia skończyłam, ale nie skończyłam ze studyjnymi zainteresowaniami, więc wybrałam się przedwczoraj…

Studia skończyłam, ale nie skończyłam ze studyjnymi zainteresowaniami, więc wybrałam się przedwczoraj na konferencję. Ludzi zainteresowanych jej tematem nie przybywa w Polsce w zastraszającym tempie, w większości znamy się z innych konferencji i sympozjów, a przynajmniej publikacji, więc stwierdziłam, że skoro będzie okazja do spotkania, to dlaczego nie. Pieniędzy zbyt strasznych to nie kosztowało, a udział zawsze dobrze wypadnie w dossier.
Konferencja w większości udana, może bez specjalnych rewelacji, ale też nie była mówieniem o niczym do ludzi, których to kompletnie nie interesowało, ot, wydarzenie, żeby pokazać, nad czym kto pracuje, co jest już zrobione i czym wypadałoby się zająć w następnych latach ku chwale nauki i ojczyzny (zrobiono wcale dużo i pieniądze podatników się nie zmarnowały). Zgrzyt był tylko jeden, w postaci dwojga profesorów instytucji organizatorskiej.
W cateringu niefortunnie znalazło się wino, w zamierzeniu po kieliszku na głowę, ale dwoje staruszków (po tej gorszej stronie siedemdziesiątki) stwierdziło, że proporcje powinny być inne i dla nich przypada całość. Którą popijali nawet w trakcie obrad.

Na początku były chichoty i coraz głośniejsze szepty (a zapewniam, że wystąpień można było słuchać na trzeźwo, bardzo sensowne rzeczy były prezentowane), które wszyscy starali się ignorować. Z upływem godzin szepty przeszły w półgłos, a ten w pełnogłos, którym toczono rozmowy o tym, jak to się w latach osiemdziesiątych profesor taki urżnął i puścił w Poznaniu z docent owaką i jak na to zareagowała profesorowa i równie wesołe tematy. Przeczuwając pod skórą (w końcu zawód zobowiązuje), że największego pecha będę mieć ja (pierwsze wystąpienie po ostatniej i najdłuższej, bo obiadowej przerwie), modliłam się o to, żeby uniknąć kompromitującej konfrontacji. A przynajmniej móc się wtedy opanować i nie powiedzieć za dużo.

Niestety, bogowie niebios i ziemi nie byli litościwi, ponieważ w dwie minuty po tym, jak zaczęłam swoje wywody, z ostatniego rzędu (najbliższego bufetowi) dobiegła mnie... piosenka o dzieweczce, co szła do laseczka. W pijackim kanonie gardeł zużytych latami dydaktyki. Starałam się nie zwracać uwagi ("zaraz rzucę w nich projektorem, a potem wdepczę w ziemię, napluję, wbiję butelki w dupy i posypię tłuczonym szkłem, zaraz rzucę w nich projektorem..."), potem rzucałam żenująco komiczne komentarze ("udawajmy wszyscy, że nic się nie dzieje i to codzienność, przecież znamy realia"), ale w pewnym momencie straciłam słyszalność. I się wku*wiłam, więc wlałam w głos cały jad, jaki zdołałam naprędce zgromadzić.
[Ja] Rozumiem, że mówię o skomplikowanych sprawach, ale naprawdę nie ma potrzeby słuchania - zawsze można wyjść, jeżeli nie potrafi się zrozumieć.

Dotknęłam czułej struny. Pani [p]rofesor, widać nie tak pijana, jak kumpel od katedry i kieliszka, chyba poczuła się dotknięta, bo wstała i krzyknęła:
[P] Jestem tu profesorem, gówniaro! Profesorem! I nie będziesz mnie pouczać!

I zapadła martwa cisza na sali. Autorytet przemówił. W końcu pani profesor to czyjaś znajoma, szefowa, recenzentka, promotorka i tak dalej. A uczelnie, zwłaszcza te trochę mniejsze, potrzebują profesorów jak Grecja forsy. Poza tym, czytałam jej książki i artykuły i nie były najgorsze. Dlatego - przyznam się bez bicia - z 15 sekund stałam i zastanawiałam się, co zrobić, opanować się czy nie.

Każdy, kto mnie zna, domyśli się od razu, że za żadne skarby świata nie mogłabym utrzymać języka za zębami.
[Ja] A ja jestem trzeźwa w pracy.

Cisza zrobiła się jeszcze bardziej martwa. Po dłuższej chwili ktoś wyprowadził oboje, a ja wróciłam do przerwanego wywodu. Oczywiście, nie zdziwiłam się tym, że ludzie myśleli o czymś innym. A w trakcie bankietu po wszystkim, jakoś nikt nie kwapił się do rozmowy ze mną.

Wiem, że picie w pracy to codzienność na wielu uczelniach, sama holowałam kiedyś na wykopkach panią doktor zbyt pijaną, żeby samodzielnie iść. Wiem, że zamyka się oczy, żeby nie stracić posady/koneksji/uczestnika grantu/recenzenta. Wiem, że alkoholizm to choroba, a ludzką psychikę poznałam w pracy i na studiach tak doskonale, żeby na poczekaniu ułożyć listę powodów, dla których ona w pracy pije tak otwarcie i dlaczego niczego z tym nie robi. Ale ludzie... czasami po prostu brakuje słów.

by Werbena
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Shadow85
5 7

Pewnych rzeczy na trzeźwo zrozumieć nie sposób, każdy kto poznał dogłębnie np metody numeryczne i borykał się w praktyce chociażby z metodą symulowanego wyżarzania potwierdzi to co mówię :) Jednak jakiś umiar znać trzeba, i tytuły naukowe z tego nie zwalniają.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 6 listopada 2011 o 11:39

avatar konto usunięte
13 13

Ludzie nie lubią słyszeć prawdy. Zwłaszcza jeśli to jest prawda o nich samych. Gratuluje odwagi, trafnej riposty jednocześnie współczuje. Ludzie władzy potrafią być okrutnie mściwi.

Odpowiedz
avatar Pinezka
11 13

Mam nadzieję, że Twoja szczerość się na Tobie nie zemściła. Niestety, tego typu zachowania są tolerowane na wielu uczelniach, w tym mojej. Profesor jako osoba święta ma prawo do wszystkiego, a inni tylko przyklaskują, bo nie można go "ruszyć". Jeden ze znanych mi (zbyt dobrze) badaczy, prace studentów udostępniał w Internecie czerpiąc z tego zyski materialne. Więkość profesorów to oczywiście wspaniali naukowcy, ale takie "kwiatki" mogą zepsuć opinię całej grupie. Szkoda, że część z nich zapomina, że nie tytuł świadczy o człowieku.

Odpowiedz
avatar SaszaGrigoriewna
5 5

u nas pani doktor, piszaca rozprawe hab., rozdala swojej grupie zajeciowej tematy prac zaliczeniowych. potem, po zebraniu, najzwyczajniej w swiecie poprzepisywala sobie cale fragmenty prac studentow na uzytek rzeczonej rozprawy. sprawa wyszla na jaw bardzo przez przypadek i okazalo sie, ze dzialanie pani doktor bylo rozmyslne i w pelni zaplanowane (dokladnie obmyslila sobie tematy, ktore musi rozdac studentom, zeby dobrze na tym wyjsc). dziekan wezwal ja na rozmowe i...zamieciono sprawe pod dywan. takie sa polskie uczenie, niestety. i to nie sa jakies nic nieznaczace trupki w szafie, ale grube sprawy, ktore przysypuje sie byle szybko.

Odpowiedz
avatar konto usunięte
5 7

Shadow, nie przesadzaj, alkoholu w ogóle nie piję a wyżarzaniem i algorytmami genetycznymi się na poważnie zajmowałem. Po prostu zdarzają się ludzie i zdarzają się alkoholicy, wykształcenie nie ma nic do tego.

Odpowiedz
avatar szypty
13 17

W smutnych czasach żyjemy, skoro, tak na oko, półtora strony A4 to długi elaborat...

Odpowiedz
avatar auristel
6 8

Aviehotels, to zapraszamy na demoty, tam masz max półtora linijki tekstu, poziomem dopasowane do Twoich zdolności percepcji. A jeśli to dla Ciebie tl;dr, to po co w ogóle czytałeś/aś?

Odpowiedz
avatar Aviehotels
-2 6

Chyba ani jeden ani drugi nie zrozumiał. Mogę czytać nawet 10 stron, jeśli jest w tym jakaś treść. Tutaj całą treścią są trzy zdania, za to opisane w pięćdziesięciu. PO CO autorka pisze o pieniądzach jakie musiała zapłacić za konferencję, o tym czy była ona interesująca itp. itd.? Co to ma wspólnego z tym co chciała tą historią przekazać? Poza tym gratuluję oceniania zdolności percepcji na postawie JEDNEGO komentarza.

Odpowiedz
avatar biednybelfer
-3 5

A ja czasem zastanawiam się czy warto..? Czy warto w młodym wieku (bez znajomości i układów) iść na wojnę z głęboko zakorzenionym betonem?

Odpowiedz
avatar Gorn221
0 0

Rozumiem, że mówię o skomplikowanych sprawach, ale naprawdę nie ma potrzeby słuchania - zawsze można wyjść, jeżeli nie potrafi się zrozumieć. ile jadu......... wy chyba w gimnazjum nie byliście

Odpowiedz
Udostępnij