Było o piekielnych kasjerach, kurierach, współlokatorach, moherowych babciach, a niniejszym chciałabym zainicjować wątek piekielnych szefów/kierowników/dyrektorów, słowem – przełożonych wszelkiego rodzaju i szczebla. Pracowałam w wielu miejscach i wśród moich szefów przewinęła się grupa bardzo fajnych osób, z którymi dało się dobrze współpracować, ale zdarzały się też osoby mało rozgarnięte, ciepłe kluchy, krętacze, a nawet jedna pospolita szuja.
Historia, którą chciałabym opisać, dotyczyła okresu, gdy pracowałam w niedużej firemce jako specjalista ds. promocji. Byłam wtedy na tzw. życiowym zakręcie, chciałam zmienić pracę i środowisko. Nie miało dla mnie większego znaczenia, że pracę zmieniam na gorszą, mniej płatną i w dodatku na drugim końcu miasta – to miał być nowy rozdział w życiu. Ale jak to w życiu, szybko okazało się, że desperacja i pośpiech to najgorsi doradcy.
Rozmowa kwalifikacyjna poszła gładko, przeprowadzał ją ze mną szef firmy – sympatyczny pan w średnim wieku, wyluzowany, z poczuciem humoru. Szef rozpływał się nad zawartością mojego CV i właściwie już podczas rozmowy stwierdził, że zatrudnia mnie od zaraz. Byłam pełna pozytywnych wrażeń. Na koniec pan Jurek napomknął, że formalnie właścicielem firmy jest on, ale z uwagi na to, że całymi dniami spotyka się z kontrahentami w ich siedzibach, jego prawą ręką jest jego małżonka, pani Viola i jej polecenia również mam wykonywać.
Viola okazała się być o dwadzieścia lat młodszą od męża rozwydrzoną gówniarą, absolwentką policealnej szkoły o kierunku: kosmetologia i wizaż. Nadmienię tylko, że firemka zajmowała się wydawaniem i dystrybucją kalendarzy książkowych, więc kompetencje pani Violi miały się do jej pracy jak kwiatek do kożucha. Jej samej jednak to nie przeszkadzało.
Viola nie znała się dosłownie na niczym. Rzeczy, które POTRAFIŁA robić, można by wyliczyć na palcach jednej ręki. Viola nie wiedziała, jak ponumerować strony w Wordzie, jak wysłać faks, co to jest podatek VAT, papier kredowy, prawa autorskie. Nie potrafiła policzyć średniej arytmetycznej z liczb całkowitych. Nie wiedziała, gdzie w Windowsie znajduje się kalkulator. Nie umiała wypełnić papierowego druku przelewu. Była zdziwiona, że kolor, który widzi na monitorze komputera, wygląda inaczej po wydrukowaniu na papierze. W stosunku do pracowników (a zwłaszcza pod nieobecność męża, który zazwyczaj załatwiał sprawy w terenie) kreowała się jednak na profesjonalistkę w każdym calu. Jej pobyt w firmie sprowadzał się na ogół do spędzania kilku godzin przed laptopem, przeglądaniu serwisów plotkarskich i allegro. Gdy szef był nieobecny, a pojawiał się jakiś kontrahent lub kluczowy klient, Viola znikała bez słowa wyjaśnienia i wszystko spadało na nas. Pół biedy, gdyby tylko znikała, gorzej, że razem z nią znikały klucze do szaf z dokumentami, katalogami, fakturami i wychodziliśmy wtedy wszyscy na idiotów.
O wyglądzie Violi nie będę pisać, napomknę tylko, że pod tym względem Viola lubiła trzy rzeczy: wzorek w cętki, kolor różowy i złote pasemka.
Wszystkich pracowników traktowała jak ludzi gorszej kategorii. Najbardziej pamiętne „wejścia” Violi:
- wysłanie jedynego w danej chwili zmotoryzowanego kolegi do jej domu, po dodatkowy komplet bielizny, gdyż postanowiła zrobić Jureczkowi niespodziankę i spontanicznie wymyśliła romantyczny wypad do Zakopanego,
- wezwanie „na dywanik” koleżanki i zażądanie od niej, aby nie nosiła do pracy długich, dyndających kolczyków, gdyż Viola ma migrenę i dźwięk jaki wydają kolczyki, sprawia, że jest bliska zgonu,
- notoryczne posyłanie pracowników do sklepu po hamburgery, jogurty, żelki, tampony,
- zarzucenie jednej z koleżanek chamstwa i braku kultury, ponieważ podając Violi segregator, nie spojrzała jej w oczy,
- wydanie zakazu picia kawy w pracy (ze względu na jej intensywny aromat), uzasadniony znowu migreną i podejrzeniem ciąży – zakaz odwołano po karczemnej awanturze, jaką jeden jedyny raz urządził pan Jurek. Nadmienię w tym miejscu, że Viola przynajmniej raz dziennie podejrzewała u siebie ciążę. Niezliczoną ilość razy wykonywała w pracy test ciążowy. Apteka za rogiem miała dzięki niej stałe dochody. Mogłaby usunąć cały swój asortyment i pozostawić tylko testy ciążowe. I tak by przetrwała.
Najbardziej irytującym przejawem obecności Violi w firmie był jej zgubny wpływ na męża. W pierwszym okresie mojej pracy w tej firmie byłam przekonana, że pan Jurek stracił dla niej głowę i ustępuje jej na każdym kroku, bo kocha ją szaloną, ślepą miłością. Stopniowo jednak zdawałam sobie sprawę, że on się zwyczajnie jej boi, daje za wygraną dla świętego spokoju. Nie zliczę, ile razy pod jej wpływem zmieniał dobrą biznesowo decyzję i ulegał jej pomysłom, które w krótkim czasie okazywały się katastrofą. Nie zliczę też, ile razy pokłócili się o coś w naszej obecności. Każda podjęta przez pana Jurka próba przeforsowania swojego zdania kończyła się tak samo: Viola z płaczem wybiegała z biura, trzaskając drzwiami i wołając „Ty mnie już nie kochasz!!”. Po każdej takiej scenie powtarzał się ten sam scenariusz. Przez parę dni Viola nie pojawiała się w pracy, a potem wracała w dobrym humorze, obwieszona jakąś nową kosztowną błyskotką. Jeżeli ktoś z personelu był zwalniany, to zazwyczaj za sprawą Violi, która potrafiła wmówić mężowi, że osoba X kserowała potajemnie jakieś firmowe dokumenty, a dajmy na to osoba Y nie szanuje jej (tzn. Violi) i sugeruje uśmieszkami, że jest głupia.
Najbardziej jednak oczywiście w pamięci utkwiło mi zdarzenie, po którym odeszłam z pracy.
Do naszego zespołu dołączyła Gosia – dziewczyna cicha i niepozorna, nie umiejąca totalnie walczyć o swoje, samotna matka. Pracowała solidnie, miała dużą wiedzę i wszyscy ceniliśmy sobie współpracę z nią. Gosia pracowała na umowę zlecenie, nie przysługiwał jej więc urlop. Zdarzyło się nieszczęście, jej synek poważnie zachorował, zapowiadało się długie leczenie szpitalne. Pan Jurek wyszedł z propozycją, aby Gosia podpisała umowę o pracę, co dawałoby jej i dziecku pewne zabezpieczenie. Umowa została podpisana, ku radości Gosi. Niestety, wieczorem Gosia odebrała telefon od skruszonego pana Jurka, który przepraszając ją raz po raz wyjaśnił, że niestety, żona się nie zgodziła itp. itd. i Gosia musi odejść. Uzasadnienie? Viola jej nie ufa.
Razem z Gosią odeszło wtedy sześć innych osób. Ja również. Jednocześnie obiecałam sobie, że nigdy więcej nie zatrudnię się w firmie, zarządzanej przez małżeństwo lub jego odpowiednik.
usługi
Aż dziwne, że z taką Violą ta firma przetrwała tyle czasu i szlag jej nie trafił od tych pomysłów "prawej ręki szefa".
OdpowiedzMy mieliśmy dwie kierowniczki dwóch działów - Izę i Kasię. Iza była blond tips róż plusz, Kasia była ubrana raczej biurowo. Dostawaliśmy maile od jednej i od drugiej z poleceniami (bo pracowały w budynku obok) i klęliśmy, jaka ta Iza głupia ciupa. Po miesiącu już się z niej śmialiśmy, jednego dnia plotki przeciekły i przychodzi Iza czemu takie plotki powstały... Okazuje się, że oceniliśmy po wyglądzie i pomyliliśmy imiona. Ta konkretna, miła i z pomysłami Kasia to jest ta blondyna o.O Ależ nam było głupio!!
OdpowiedzCzy przez "odpowiednik" rozumiesz np duet samotny facet i kot?
OdpowiedzEwentualnie pseudoarcheolog i jego teorie o całym terenie Polski należącym do celtów
OdpowiedzEwentualnie pseudoarcheolog i jego teorie o całym terenie Polski należącym do celtów
OdpowiedzNikt nie mówił o całym. :-) Widzę, że nie umiesz sobie mnie odpuścić, co? Mam sie teraz spodziewać Twoich bardzo-sensownych-kometarzy wszędzie gdzie sie wypowiem? :-) Masz już odpowiedzi na moje pytania? Chodzi o te które skwitowałeś czymś w rodzaju 'nie gadam z tobą!'.
OdpowiedzHehe, chyba miłośnicy pewnego właściciela kota Cię minusują :P
Odpowiedz@AlexaDelPiero: Ten kot musi być biedny, skoro jego właściciel to kawaler i prawowity katolik :)
OdpowiedzJeżeli ktoś pisze że jakiś teren był zamieszkiwany przez jakiś lud to w domyśle jest cały teren. Kiedy pokazałem ten komentarz mojemu profesorowi od epoki żelaza i kilku znajomym to myślałem że poumierają ze śmiechu (znajomi) bądź zgrozy (profesor).
OdpowiedzBardzo fajnie, ale co nas do cholery obchodzi wasza dyskusja, którą w dodatku ty sprowokowałeś? Jak się chcecie kłócić o Celtów to się umówcie na piwo...
OdpowiedzNaturalnie. Gdy ktoś mówi, że zepsuł mu sie samochód, oznacza to, że wszystko, od elektroniki, przez silnik, po klamki jest do wymiany. Inna rzecz, że jakoś nie wierzę w tego profesora, bo sam niedawno miałem wykład (jako wolny słuchacz) na którym była mowa o znaleziskach celtyckich na terenie Polski.
OdpowiedzPo pierwsze nie celtyckich tylko należących do kultur kręgu lateńskiego. To olbrzymia różnica. Skąd dokładnie były te znaleziska bo poza Dolnym Śląskiem i Lubuskiem nie ma stanowisk z artefaktami kultur kręgu lateńskiego
OdpowiedzPo pierwsze nie celtyckich tylko należących do kultur kręgu lateńskiego. To olbrzymia różnica. Skąd dokładnie były te znaleziska bo poza Dolnym Śląskiem i Lubuskiem nie ma stanowisk z artefaktami kultur kręgu lateńskiego
OdpowiedzJestem w pracy więc moge pisać tylko ogólnikami, ale mowa była o tym w kontekście niedawnego odkrycia w lesie kolo Beszowej. Aż dziw, że znając profesorów i tak wesołych znajomych 'z branży kopaczy' nic o nim nie wiesz...
OdpowiedzHalo, to chyba kiepskie miejsce na Waszą dyskusję?
OdpowiedzMusisz go zrozumieć, jemu tak zależy na udowodnieniu swoich racji, chce by wszyscy widzieli jego tryumf... Przynajmniej ja tak odbieram fakt takich zaczepek w komentarzach zamiast na pw, zwłaszcza tyle czasu po poprzedniej rozmowie.
Odpowiedzale mimo wszystko miejsce jest nie odpowiednie..zaczepia ,nie reaguj.Komentarze mają być o historii. Najbardziej mi ciśnienie podniósł fragment o Gosii.Mam nadzieje ,że sumienie mu żyć nie daje : /
OdpowiedzPan Jurek to powinien ją ostro zjechać i wyrzucić żonkę z firmy. Sądzę, że o wiele lepszym rozwiązaniem by było, by któryś z pracowników, dobrze obeznanych wykwalifikowanych był tą "prawą" ręką szefa. Często jest tak, że lepiej zapłacić, zlecić coś obcemu niż żeby to robił jakiś "znajomy" czy rodzinka ze free, często odwalając fuszerkę :) A co do firm prowadzonych przez małżeństwo to sądzę, że jest OK pod warunkiem, że oboje mąż i żona są normalnymi ludźmi i szanują innych.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 października 2011 o 16:48
Pozycja "prawej ręki szefa" była z definicji i nieodwołalnie zarezerwowana dla Violi, która - co może warto zaznaczyć - była drugą żoną Jureczka i miała na tym tle pewien kompleks. Odnosiliśmy (pracownicy) wrażenie, że pan Jurek chciał ją w ten sposób jakoś uhonorować, dowartościować. Do osoby, która zastanawiała się, jak to możliwe, że firma przetrwała - pan Jurek prowadził dwie firmy, ale w tamtej drugiej jego "prawą ręką" był syn z pierwszego małżeństwa i tamten biznes funkcjonował świetnie. Nasza firma mogła więc w razie potrzeby liczyć na zastrzyk finansowy. Poza tym pan Jurek był osobą ogólnie majętną, prawie całe lata 80. i 90. pracował w Niemczech i zdążył co nieco odłożyć.
OdpowiedzViola masakra. Odwaznie zrobilas rezygnujac. Chociaz w sumie predzej czy pozniej tez bys musiala odejsc.
Odpowiedzto chyba jakas stala kosmiczna, jest sobie szef, powiedzmy nowobogacki, zachowuje się rożnie, raz jest ok, a czasem świniowato. Ale w 90 % ma żonę ze słomą w butach, ktora uważa sie za wielka panią i dyryguje innymi. a robi to w tak bezczelny, chamski i arogancki sposób, że ręce opadają.
OdpowiedzPracuję ze swoją Ciotką u mojej Mamy. Tak, fatalne połączenie. O ile Mama-Szefowa traktuje wszystkich równo, to Ciotka (choć pracujemy na równorzędnych stanowiskach) wiecznie się do mnie zwraca jak do pięciolatki. Czuję się przy niej jak matoł, choć dobrze wiem co robię. Ocenia głośno mój wygląd (tak, przy klientach również), komentuje pracę, za którą odpowiadam, choć sama o tym nie ma zielonego pojęcia. Męczy do bólu, więc zgadzam się z autorką historii, że z rodziną pracować się nie powinno. A Mama? Miewa dziwne pomysły i nie zawsze wie, czego w danym momencie ode mnie chce, ale jest super szefem. Nawet gdybyśmy miały współdzielić zarządzające stanowisko, to i tak ona by rządziła, bo jest najzwyczajniej w świecie ode mnie mądrzejsza. Ciotka tylko przemądrzała :(
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 23 października 2011 o 23:55
To rób to samo ciotce.
OdpowiedzSS kiedyś próbowałam, ale niestety za każdym razem leciała z płaczem (no ze szklistymi oczkami) do Mamy się pożalić, na co ja słyszałam, że ona jest starsza i mi nie wypada jej robić takich uwag o.O Na chwilę obecną unikam jej ze wszystkich sił. I już nauczyłam się odróżniać zaczepki "jesteś głupia a ja jestem mądrzejsza" - te po prostu olewam, od "jesteś głupia, ale i tak możesz załatwić coś za mnie" - z tymi mam problem, bo jak odmówię, to znów poleci z jęzorem. No i po latach użerania się z nią wynikł jeden pozytyw - wracam na studia, tam jej przynajmniej nie będzie... jeszcze tylko niecały rok, dam radę :)
OdpowiedzPracowałem w swoim życiu dwóch firmach zarządzanych przez duet mężczyzna+kobieta i w obu wytrzymałem tylko około roku. W pierwszej firmie, działającej w branży archiwistycznej, szefami byli starszy facet i jego córka o urodzie i usposobieniu charakterystycznym dla górali zamieszkujących Wzgórza Golan. Córeczka skończyła zdaje się studia MBA, ale o prowadzeniu własnego biznesu nie miała zielonego pojęcia. Jeżeli jej ojciec był akurat na miejscu, to firma pracowała w miarę sprawnie. Jeśli na miejscu była ona, to zaraz odkręcała decyzje ojca i wprowadzała swoje porządki. A jeśli nie daj Boże na miejscu byli oboje, to firma zamieniała się w jeden wielki kocioł z balią. Odszedłem stamtąd po niecałym roku, jak jednego z handlowców (który był z wykształcenia lekarzem) "awansowali" na personalnego. Druga firma była zarządzana przez małżeństwo: facet po 50 i jakieś 20 lat młodsza, szykowna babeczka, która skończyła jakąś policealną szkołę psychologii i o dziedzinie działalności firmy nie miała zielonego pojęcia. Taka typowa "trophy wife". Nie będę pisał, co to za firma, bo właściciel jest paranoikiem i swego czasu był odpowiedzialny za zamknięcie strony, na której ludzie mogli wpisywać swoje opinie o pracodawcach. Tam z kolei nagroda "Inwestor w kapitał ludzki" była najzwyklejszą w świecie kpiną, bo polityka wewnętrzna firmy postulowała, że ludzi się zatrudnia, wykręca z radości życia, kreatywności, chęci do pracy i sił witalnych, a następnie jeszcze dodaje obowiązków. Dość rzec, że przynajmniej trzy osoby przeszły załamanie nerwowe. Szkolenia (obowiązkowe dla wszystkich, bez względu na dział) wyglądały tak, że przez 3 godziny po zakończeniu dnia pracy albo w weekend, szefu albo jego żona produkowali się na temat marketingu opisywanego w książkach sprzed dobrych 15 lat, co oczywiście dotyczyło nawet zaopatrzeniowca i chłopaków od wsparcia technicznego. Ot taka średniej wielkości firma, której kierownictwu się zdawało, że jest korporacją. Stamtąd odszedłem, jak szefostwo przedstawiło mi nowy model wynagrodzenia, na podstawie którego im więcej pracowałem, tym mniej zarabiałem. Wtedy stwierdziłem, że nigdy więcej nie zatrudnię się w firmie prowadzonej przez małżeństwo albo rodzinę.
Odpowiedzhttp://i54.tinypic.com/2rcsr2o.jpg
OdpowiedzSytuacja odwrotna: odszedłem z firmy po tym, jak jej szef "przyłapał" mnie na ulicy z moją dziewczyną. Porozmawialiśmy sobie chwilę itp, do widzenia do widzenia. Na drugi dzień słyszę, że lepiej bym ją zostawił bo jest wredna, brzydka (!!!) i źle jej z oczu patrzy. Pierwszy szok jakoś wytrzymałem i z trudem się powstrzymałem żeby nie wypłacić szefowi lewego sierpowego. W ciągu następnego tygodnia codziennie, kilka razy dziennie słuchałem, że lepiej by było mi bez niej. Odszedłem z firmy z zapowiedzią, że więcej nie wrócę i żeby gościu nie dzwonił. Ofkors dzwonił i próbował mnie namówić, żebym wrócić (ale nie przeprosił). Zmieniłem nr telefonu. Spokój. Dopiero po 2 latach się dowiedziałem, że szefu po cichu planował zeswatanie mnie ze swoją nierozgarniętą córcią (zostawiło ją już 8 chłopkaów), która była totalnym dnem intelektualnym, emocjonalnym i estetycznym, rozpieszczonym przez tatulka i jego forsę. Nawet ładna buźka nie pomagała. A ja? Nadal jestem ze swoją teraz już narzeczoną, jesteśmy szczęśliwi i planujemy ślub. Życie.
OdpowiedzWchodzę w komentarze pod historią, a tam więcej historii i komentarzy do nich. Incepcja :P
OdpowiedzCzytam piekielnych i powiem tak, jeszcze nigdy nie napotkałem jakiejś analogicznej sytuacji z piekielni.pl o.O
OdpowiedzPracowałem w pizzerii, po trzech miesiącach zmienił się właściciel. Konkretnie właścicielem został mąż, współwłaścicielami jego żona oraz siostra żony. W miarę upływu czasu i uwidaczniania się braku pojęcia o zarządzaniu dobytkiem zwalniali się kolejni pracownicy. Po roku zatrudniają tylko rodzinę i znajomych, gdyż nie ma chętnych do pracy o tych nieporadnych wdupowłazów. :)
Odpowiedz