Historia Alive2011 przypomniała mi jeszcze jedno niemiłe zdarzenie z babcią w roli głównej...
Zdarzyło się to 30 kwietnia 2008r. Pamiętam tak dobrze, bo kilka dni później, zaraz po majowym weekendzie, miałam matury. Posiadałam wtedy 3 koty - jedną starszą kotkę, drugą - tą, której kotki zostały uśpione po urodzeniu (już wysterylizowana) oraz 2-letniego kocura imieniem Gucio, bardzo ze mną związanego.
Miesiąc wcześniej Gucio zachorował na grzybicę skóry - wygląda to tak, że w pewnych miejscach robią się na kocie łyse plamy, mogą pojawiać się strupy (bo kot się drapie). Młodsza kotka zaraziła się od niego, więc oba zabierałam do weterynarza. O ile kocica wyszła z tego bardzo szybko, to kuracja Gucia trwała dłużej i była dość kosztowna. Wtedy miałam już trochę swojego grosza (ale i tak za mało), a dodatkowo wspomagał mnie chłopak i razem opiekowaliśmy się kotem.
Pamiętnego 30 kwietnia pojechałam z rodzicami na zakupy. Wróciliśmy po jakichś 2 godzinkach i zaczęłam szukać Gucia, żeby go wysmarować maściami od weterynarza (trzeba to było robić systematycznie). Najpierw się nie przejęłam, że go nie ma, bo był to kot domowo-wychodzący, więc czasem zapuszczał się gdzieś dalej, ale tylko w okolice, które znał. Kiedy po paru godzinach nadal go nie było, zaczęliśmy się martwić, bo na tak długo nie znikał. Zapytałam babci czy go nie widziała i okazało się, że owszem... Jak wyszłam z domu, to zadzwoniła do mojej ciotki i powiedziała, żeby wywiozła Gucia na działki za miastem! Ciotka niewiele myśląc przyjechała, wpakowała kota w samochód i wywiozła.
Szlag mnie jasny trafił. Natychmiast wsiadłam w samochód i pojechałam go szukać - wołałam, szukałam - nic...
Po powrocie do domu (zapłakana) zrobiłam taką awanturę, że chyba cała dzielnica musiała mnie słyszeć. Okazało się, że babcia stwierdziła, że to bez sensu wydawać tyle pieniędzy na leczenie kota (zaznaczam, że ona grosza na to nie dała). Ponadto sądziła, że on nas wszystkich jeszcze pozaraża (g*wno prawda), a pewnie i tak niedługo zdechnie, więc po co w ogóle leczyć. Nie liczył się fakt, że to już końcówka terapii, kilka stów zostawionych u weterynarza i więcej wydatków by nie było (miał tylko dokończyć opakowanie maści).
Tak oto straciłam kolejnego kota. Można by powiedzieć, że babcia nieco się "poprawiła", bo topić i uśmiercać go już nie chciała (może dlatego, że był dorosły). Tak czy inaczej bardzo to przeżyłam, bo byłam do niego przywiązana i się nim opiekowałam od małego kociaka. W końcu cały weekend majowy przepłakałam, a do matur nie uczyłam się nic. W ogóle mi nie zależało. Babcia i tym razem stwierdziła, że o co ten problem - w końcu "nic się nie stało"...
Na pewno odezwą się zwolennicy teorii, że "wypuszczenie" (och, nazwijmy rzecz po imieniu: wyrzucenie) kota gdzieś za miastem nie jest niczym złym i że sobie poradzi "bo to kot". Dziwnym trafem porzucenie psa w lesie jest bez wyjątku krytykowane i tacy ludzie są niemal linczowani. A w czym ten kot taki lepszy, że sobie poradzi? Całe życie nie polował, dostawał jedzenie, spał z ludźmi w ciepłym łóżku i przywiązał się zarówno do tych ludzi, jak i do miejsca, w którym mieszkał (ponoć pies przywiązuje się do człowieka, a kot do miejsca - nie wiem ile w tym prawdy, ale tak się mówi). Taki kot na pewno przeżywa szok i cierpi, a ludzie wmawiając sobie, że na pewno będzie z nim dobrze, po prostu zagłuszają swoje sumienie i zrzucają z siebie poczucie winy.
rodzinny dom, niestety...
Ja dawno już tą babcię wywiózłbym za działki i zostawił...
OdpowiedzJa bym nawet za granicę wywiózł. Tak na wszelki wypadek.
OdpowiedzProponowałam jej pielgrzymkę...do Chin, ale się obraziła.
OdpowiedzTrzeba było jej święte obrazki wyrzucić i stwierdzić, że przecież nic się nie stało - porządek jest.
Odpowiedzmam podłą sugestię, żeby jej powiedzieć, że przecież i tak jest stara, to po co ją leczyć, lepiej żywcem pochować...
OdpowiedzUdusiłabym starą prukwę na miejscu, możecie mnie za to zminusować, ale babsko by nie dożyło kolacji gdybym była na miejscu Crow. Trzeba było wysłać babsko na Syberię żeby karmiła białe niedźwiedzie
OdpowiedzJa bym jej powiedziała, że nie będziemy jej od tej pory dawać jeść, bo po co wydawać pieniądze, jak jest już stara to i tak niedługo umrze. Zatłukłabym gołymi rękami.
OdpowiedzNie lubię kotów, ale tę babcię to bym wywiózł do lasu. Niech spróbuje wrócić, albo się sama pożywić.
Odpowiedzja za kotami nie jestem też, ale duzo znajomych ma koty więc zawsze się takiego pogłaska pobawi z nimi, ale w życiu bym nie dała zabić kota. A babci bym jedzenie odcieła jak to napisała Piekielnaaaaa. Co ci ludzie w głowach maja?;/
OdpowiedzChodziłaś go jeszcze szukać? Ja bym na pewno codziennie przez kilka dni chodziła, znajomych bym wyciągnęła, także mam nadzieję, że nie skończyłaś na jednym poszukiwaniu.
OdpowiedzI owszem, jednak bez rezultatu. Ciotka mówiła miesiąc później, że go raz widziała niedaleko swojej działki (ja się tylko niepotrzebnie nakręcałam), że dobrze wygląda, przytył i takie tam...ale sądzę, że to nieprawda.
OdpowiedzPopieram komentarze Triss i Piekielneeeeej. Babcia, nie babcia, ale wypłaciłbym chyba w furii takiego liścia, że poleciałaby do krainy wiecznych łowów >:[ Indywidua wykazujące podobną bezduszność w stosunku do zwierząt to dla mnie potwory w ludzkiej skórze, które powinno się bezlitośnie tępić na każdym kroku :((( Nie jestem nawiedzonym wegetarianinem, ani ekologiem, natomiast uważam, że domowe pupile są w 100% zależne od człowieka (jak dzieci) i to człowiek ponosi odpowiedzialność za ich los, natomiast zwierzęta hodowlane również zasługują na w-miarę-humanitarne warunki i godną śmierć (bez męczarni).
OdpowiedzZadne "w miare". Powinny miec warunki, w ktorych beda mogly normalnie zyc, po prostu. Co prawda do czasu ubicia, ale lepsze to niz nic.
OdpowiedzMoja babcia kiedyś moją kotkę wyrzuciła przez okno. Ot, siedziała na parapecie, na którym babcia chciała się oprzeć - więc trzeba było kota zrzucić. Na moje protesty (wówczas sześcioletniej dziewczynki) odpowiedziała: "sama spadła". Dobrze, że był to parter więc w zasadzie nic się kotce nie stało.
OdpowiedzBabci bym nie tknął, nie zniżyłbym się do użycia przemocy, ale: 1) zgłosiłbym sprawę na policji, jest chyba na to paragraf, 2) postawiłbym rodzicom ultimatum: albo babcia się wyprowadza, albo ja. Zero tolerancji dla okrucieństwa.
OdpowiedzEch, nie "zwolennicy wyrzucania kotów" tylko ludzie, którzy mówią, że lepiej jest wyrzucić niż zabijać. Nie popieram, ale ciesze się, że nie doszło do czegoś gorszego.
OdpowiedzKoty nie są do końca udomowione, więc sobie bardziej radzą w życiu niż psy. A tak przy okazji, ile tych matur masz, bo w dwóch miejscach pisałaś o maturach w liczbie mnogiej. Podejrzewam, że wszyscy do tej pory zdawali tylko jedną maturę...
Odpowiedz"Matury" to określenie egzaminów maturalnych (kilku), które składają się na pojęcie "matury".
OdpowiedzDoktor wyrzuć na dwór kota, który od małego żył w domu, miał podawane jedzenie i spał na pościeli, a jego instynkt łowiecki ograniczał się do łapania długopisu albo sznurka, to zobaczysz jak sobie poradzi, zdechnie dość szybko. Kot, który spędził prawie całe dotychczasowe życie w domu nie poradzi sobie na wolności bez człowieka. Koty mam od dawna i trochę się na nich znam. Czego się znowu czepiasz Security'ego? Masz jakiś uraz do ochroniarzy czy problem z mową potoczną? Bo zauważyłam jedno i drugie. A taki był spokój bez twojego zielonego chirurgicznego kitla.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 7 października 2011 o 19:08
Oddaj ją do domu opieki, przecież "nic się nie stanie".
OdpowiedzCrow, nie obraź się, ale powiem Ci: podłą babcię masz. Unikaj kontaktów z nią, bo to może zaraźliwe jest a szkoda by Cie było.
OdpowiedzWystawił bym jej rachunek(ba! nawet fakturę) za leczenie kota. Nie zwróci pieniędzy? Sprawa na policję. Może chociaż trochę rozumu by nabrała.
OdpowiedzBardzo mi przykro, że po kilku godzinach kot zdążył już odejść z działek - może próbował wrócić... :-( My (mój narzeczony i ja) mieliśmy Peterbalda (dla nie znających się na rasach - jest to tzw. "łysy kot"). Po kilku miesiącach wyprowadziliśmy się z miasta na wieś do rodziców narzeczonego. U nich panuje zasada "zwierzę niepotrzebne = wywozi się je gdzieś daleko". No i kotek jego matce nie przypasował. Gdy usłyszałam tekst "Albo go oddacie, albo go wywiozę" dostałam takiej piany na pysku, że lepiej nie mówić :-/ Kota oddaliśmy ostatecznie do jednej hodowli, bo akurat brakowało im reproduktora, a że był bardzo ładny i z dobrym rodowodem, to teraz pewnie ma tam sielankę. I tak to ludzie, którzy nie potrafią przywiązać się do zwierzęcia i traktują je przedmiotowo wywierają taką presję na innych, że człowiek zgrzytając zębami z powodu płaczu oddaje swojego kochanego zwierzęcego członka rodziny :-( Nigdy tego wspaniałego kota nie zapomnę ;-(
OdpowiedzMoja ciotka parę razy usiłowała przekonać moich rodziców by pozbyli się naszej kotki, bo śpiąc ze mną może zaatakować i poszarpać mi gardło lub wyssać duszę mojego brata gdy leży mu na klacie (autentyk). Moja mama w krótkich i dosadnych słowach poradziła ciotce co ma ze sobą zrobić i zabroniła jej zjawiać się u nas w domu, po tym jak "niechcący" kopnęła naszą kotkę.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 11 października 2011 o 12:26
Brawa dla mamy! :)
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 14 października 2011 o 1:55
Zgadzam się z moimi poprzednikami- też bym chcętnie wywiozła taką babcię.Biedny kotek...A wracając do babci to bym chyba udusiła gołymi rękami.
Odpowiedz