Mama jest lekarzem, ma dyżur w przychodni, bo zastępuje kolegę na urlopie. Po kilku godzinach pracy wchodzi ostatnia pacjentka i od drzwi ani żadnego dzień dobry, ani nic, tylko pakuje się na kozetkę i zaczyna trajkotać. Po minucie albo i więcej (mama zdążyła już przejrzeć jej kartę) patrzy na mamę nieco zdziwiona.
- O, to pani nie jest doktorem X?
- No jak widać nie jestem, ale mam nadzieję, że też pani w czymś pomogę - tu służbowy uśmiech, chociaż dochodziła 16, mama od 7 w pracy, a przepisowo miała być do 14.
-To ja krótko pani doktór wyjaśnię, bo ja jestem chora na to, na to, na to, na tamto, i na tamto, i jeszcze na tamto również, a boli mnie tutaj, tutaj, tam i jeszcze o w tym miejscu. A, no i od tygodnia nic nie jem (w tym miejscu muszą nadmienić, że wedle słów mamy pacjentka wyglądała jakby od tygodnia tylko jadła:P) i bym prosiła o te same lekarstwa, co pan doktór mi ostatnio zrobił.
Objawy dość nietypowe :-) Mama zagląda w kartę, ostatnia wizyta cztery dni temu, nie stwierdzono żadnych chorób i nieprawidłowości, pacjentka jest po prostu zdrowa jak karp przez wigilią. Dla świętego spokoju wypisała jej skierowanie na USG jamy brzusznej, a nóż może coś przeoczono? Ale pacjentka dalej się upiera, że ona chce lekarstwa, że jej doktór je zrobił, wyszedł na chwilę do pielęgniarek i wrócił z lekarstwami.
Mama już zdziwiona, bo pierwszy raz słyszy, żeby w tej przychodni lekarze sami lekarstwa robili, no ale nic, dzwoni do kolegi, a ten ze śmiechem jej przerywa i mówi:
-Słuchaj, wlej jej do fiolki przegotowanej wody i wsyp trochę soli, i powiedz, że jak wrócę i nie będzie efektów, to zmienimy kurację.
Pacjentka okazała się starą bywalczynią przychodni, która wiecznie na coś umierała i wiecznie jej coś dolegało. Fakt faktem - nie przychodziła na 7 rano i nie blokowała kolejki, ale zwykle wchodziła jako ostatnia. Tylko tak się zastanawiam - a jak kiedy faktycznie zachoruje, a lekarz zignoruje ten problem?
Przychodnia, Kraków
Ona już jest chora. Hipochondrię na szczęście da się leczyć, ale nie u rodzinnego. Ciekawe, czemu nie dostała skierowania na badania psychiatryczne tylko marnuje publiczne pieniądze w przychodni?
OdpowiedzDokładnie, babka jest hipochondryczką... niestety, w każdej przychodni 60% pacjentów to właśnie tacy ludzie, którzy tylko blokują miejsca.
OdpowiedzJak faktycznie zachoruje będzie jak z "Dziecko, które krzyczało WILK". Stara bajka, szkoda że do niektórych morał nie dociera.
OdpowiedzO hipochondrii już przedmówcy napisali, mnie zostaje jedynie skomentować "a nóż może coś przeoczono": to się pisze "a nuż".
OdpowiedzAutorka zapomniała o słowie "widelec" ;)
OdpowiedzJak karp przed Wigilią? To chyba długo nie pożyje... :-)
OdpowiedzPójde BOSO !
OdpowiedzHistoria niezła, ale chciałam tylko napomknąć, że większość karpi przed wigilią wcale nie jest zdrowa (a tym bardziej szczęśliwa!)
OdpowiedzZdrowe to są, szczęśliwe rzeczywiście nie bardzo
OdpowiedzCzesi niedawno osiągnęli sukces w leczeniu hipochondrii poprzez wprowadzenie symbolicznej opłaty za wizyty w przychodni. Nagle zaczęli przychodzić tylko ci naprawdę chorzy. A państwo doktorzy też piekielni - zamiast babę pogonić, to ją utwierdzali w przekonaniu, że jest chora i w ten sposób zachęcali do dalszych wizyt opłacanych z NFZ, a potem płacz, że pieniędzy na leczenie brakuje.
Odpowiedz@Jorn: No wiesz jak babka przychodzi do przychodni i dostaje wodę z solą to żadnych pieniędzy z NFZ nie idzie na to leczenie, a przychodnia zarobi na tym bo otrzymuje pieniądze za każdego przyjętego pacjenta a nie tylko za leczenie.
Odpowiedz@grympis: a ta przychodnia to zarobi skąd za wizytę?
Odpowiedz