Do tej pory żerowałem tylko na Waszych opowieściach ale przyszedł czas co by zapodać coś od siebie. Opowieść będzie nieco długa ale postaram się napisać ją tak abyście doczytali ją do końca.
Połowa lat ′90 (dokładnie rok 1995). Wśród mojego rocznika była wtedy bardzo popularna marka sprzętu Audio Video o nazwie P...-T.... Również i ja miałem sprzęt grający tejże firmy. Oprócz wieży kupiłem również słuchawki, które niestety po 2 miesiącach użytkowania uległy uszkodzeniu z powodu wady fabrycznej. Tak więc wziąłem kartę gwarancyjną i znalazłem punkt naprawy, przepraszam "Autoryzowany Serwis" tejże firmy na ul. Piekielnej, sprzęt do pudełka, gwarancja w kieszeń i jedziemy.
Dotarłszy na miejsce zastałem wielce znudzonego Jaśnie Pana Serwisanta [JPS] grającego w jakąś grę.
[Ja] Dzień dobry.
[JPS] (po kilkunastu sekundach) - słucham
[J] - przyniosłem słuchawki do naprawy gwarancyjnej
[JPS] - pokaż
Położyłem sprzęt na ladzie, JPS ogląda po czym pyta:
[JPS] - a gdzie paragon?
[J] (z oczami jak stare pięciozłotówki) - jaki paragon?
[JPS] - muszę mieć paragon z ceną zakupu, inaczej nie przyjmę.
[J] - nie mam paragonu, myśli Pan, że trzymam coś takiego?
[JPS] - może być zaświadczenie ze sklepu (WTF!?!)
No cóż, nie będę się kłócić, sprzęt pod pachę i jedziemy do sklepu. Na miejscu wyjaśniłem co i jak a Ekspedientka pyta - przypadkiem nie dla serwisu P.T. na ul. Piekielnej?
[J] (zaskoczony) - owszem, a skąd Pani wie?
[E] - nie jest Pan pierwszy...
No nic, dostałem zaświadczenie ze sklepu (z pieczątką, a jakże) i jedziemy z powrotem do "Autoryzowanego Serwisu".
[J] - przyniosłem sprzęt i zaświadczenie ze sklepu
[JPS] popatrzył, usiadł do komputera i zaczął stukać w klawisze. Po 10 minutach podaje mi potwierdzenie przyjęcia sprzętu do serwisu. Patrzę i widzę "wyposażenie dodatkowe: brak" a w pudełku oprócz słuchawek leży jeszcze przejściówka 3,5 - 7 mm, następnie "wartość sprzętu: X zł" gdzie X wynosiło ok. 20% ceny widniejącej na zaświadczeniu ze sklepu. Pokazuję to [JPS] i pytam skąd taka wartość i gdzie się niby podziała przejściówka? Ten patrzy na mnie i nie wie co powiedzieć, no nic..
[J] - to kiedy mogę się zgłosić po nowe słuchawki ?
[JPS] - SŁUCHAM ????
[J] - To jest naprawa gwarancyjna, sprzęt uległ uszkodzeniu w wyniku wady fabrycznej (pękł pałąk w skutek wadliwego odlania go w formie wtryskowej - zdarza się) tak więc zgodnie z gwarancją przysługuje mi nowy sprzęt.
[JPS] - Nic podobnego, my to odsyłamy do Niemiec do naprawy.
[J] - To proszę obejrzeć kartę gwarancyjną.
[JPS] otwiera kartę, a tam na pierwszej stronie wstemplowane wielkimi wołami "W RAMACH NAPRAWY GWARANCYJNEJ WYMIANA NA NOWY EGZEMPLARZ"
[J] - to kiedy mogę się zgłosić ?
[JPS] - proszę przyjść za tydzień.
No i się zaczęło...
1 wizyta (po tygodniu a jakże) - "nie mamy, proszę przyjść za tydzień"
2 wizyta (kolejny tydzień) - "nic nie wiemy, proszę przyjść za tydzień"
3, 4, 5 wizyta - jak wyżej - Sprzętu nie ma, nic nie wiedzą i krótko mówiąc "Nie zawracaj mi Pan d..."
W międzyczasie podczas kolejnej wizyty byłem świadkiem jak mój JPS zbierał joby od pewnego małżeństwa, które przyniosło kamerę. Z tego co zdążyłem się zorientować owa kamera wpadła do wody (na szczęście ostatniego dnia urlopu) i owi ludzie chcieli tylko aby jak najszybciej wyjąć z niej kasetę co by ocalić film. Jak się okazało JPS przyjął sprzęt po czym wrzucił go na półkę, na której owa kamera przeleżała 3 tygodnie z kasetą w środku, oczywiście filmu już nie udało się ocalić bo taka czynność jak wyjęcie kasety przerastała możliwości JPS.
Ale wróćmy do mojej historii. Kiedy po raz siódmy (!) zawitałem do serwisu i znowu usłyszałem starą śpiewkę, stwierdziłem, że czas już zakończyć ten żałosny spektakl. Po wyjściu pojechałem na uczelnię, na której wówczas pracowałem, po czym usiadłem do komputera i napisałem długiego maila opisującego całą sytuację (po angielsku rzecz jasna), dołączyłem skany karty, zaświadczenia ze sklepu i zapytałem, czy tak pracuje Autoryzowany Serwis, po czym wysłałem wszystko do siedziby centrali firmy w Kraju Kwitnącego Drzewa. Dla przypomnienia - był rok 1995 - o Internecie słyszało baaardzo niewielu ludzi, a z tych co słyszeli, jeszcze mniej miało do niego dostęp. Traktowałem to wszystko bardziej jako upust mojej frustracji ale efekt tego maila przerósł wszystkie moje oczekiwania.
Przyszedł dzień kolejnej wizyty w Serwisie. Wchodzę i widzę swojego JPS, któremu na mój widok wyraz twarzy z "Czego tu szukasz gówniarzu" zmienił się na "Błagam tylko mnie nie bij". Nie zdążyłem nawet niczego powiedzieć jak JPS zaczął trajkotać, że słuchawki już są do odbioru tylko trzeba się udać do centrali firmy na ul. Anielską.
[J] - Przyszedłem po odbiór sprzętu i nie zamierzać nigdzie jechać. Tu go oddałem i tu go chcę odebrać.
[JPS] - Tak, tak, oczywiście, kolego Pana tam zawiezie - po czym woła jakiegoś innego gościa, który podwiózł mnie służbowym samochodem do centrali po czym powiedział abym skontaktował się z dyr. X
Ja w lekkim szoku myślę sobie WTF!??, ale nic idę tak jak mi powiedział. Wchodzę do Centrali a tu szmery, gajery, sekretarki, telefony, faxy, sraxy itp.. Stoję jak wryty aż jakaś sekretarka [S] spytała w jakiej sprawie do nich zawitałem.
[J] - Ja do dyr. X
[S] - A w jakiej sprawie ?
[J] - W sprawie słuchawek
[S] - (z oczami jak stare pięciozłotówki) - słucham???.....
[J] - Skierowano mnie z serwisu na ul. Piekielnej, powiedziano mi że dyr. X jest poinformowany o całej sprawie.
[S] dzwoni do X i mówi co i jak, spojrzała na mnie jakimś dziwnym wzrokiem po czym kazała mi zaczekać.
Nic, usiadłem i czekam. W międzyczasie zobaczyłem swojego kolegę z osiedla, który jak się okazało pracował tutaj. Niestety nie zdążyłem z nim pogadać bo właśnie pojawił się dyr. X, zapraszając mnie do gabinetu. X usiadł, długo przepraszał mnie za całe zamieszanie po czym wyjął z szafy najnowszy (i jednocześnie najdroższy) model słuchawek owej firmy, wypełnił kartę gwarancyjną, podstemplował, podpisał i wręczył mi całość życząc tym razem bezawaryjnej pracy.
Wyszedłem na ulicę w ciężkim szoku próbując poskładać całą tą sytuację. Cały czas miałem wrażenie, że to sen, ale trzymane w ręku słuchawki jednoznacznie mówiły, że to stało się naprawdę. A całą prawdę poznałem kilka dni później gdy w sklepie na osiedlu spotkałem owego kolegę, który sam zapytał mnie o wizytę u dyr. X (który notabene okazał się jego bezpośrednim przełożonym). Opowiedziałem mu całą historię, aż doszedłem do momentu wysłania maila. W tym momencie kolega przerwał mi:
[K] - więc to ty wysłałeś tego maila do Kraju Kwitnącego Drzewa ?
[J] - Ja, a bo co ?
Okazało się, że gdy mój mail doszedł do Centrali korporacji wywołał tam istne piekło. Już samo to, że w roku 1995 kiedy Internet nie był jeszcze dostępny zwykłym śmiertelnikom, dostali maila od zwykłego klienta był nie lada sensacją. Jednak moja historia (poparta skanami dokumentów) spowodowała, że Centrala korporacji w trosce o zadowolenie klienta (jak to stwierdzili) zażądała szczegółowych wyjaśnień od Centrali w Polsce, która z kolei zażądała wyjaśnień z Serwisu. Gdy cała sprawa wyszła na jaw Centrala korporacji zwolniła polskiego dyrektora ds. technicznych za "brak dbałości o dobro klienta" (tak podobno się wyrazili) po czym wydali polecenie aby jak najszybciej załatwić sprawę z klientem (stąd owe najdroższe słuchawki). Na dokładkę dwa tygodnie później "Autoryzowany Serwis" na ul. Piekielnej zamknął swoje podwoje i już więcej ich nie otworzył.
W sumie nie wiem kto tu był bardziej piekielny: Jaśnie Pan Serwisant, który starał się wszystkim udowodnić swoją władzę czy Ja wysyłając jednego nic nie znaczącego maila za granicę? Do dziś nie wiem...
"Autoryzowany Serwis" P... - T...
Jedynym piekielnym byl tutaj Jasnie Serwis. Szacuneczek :)
OdpowiedzNo ładne, ładne :)
Odpowiedzpierwsza klasa! ;)
OdpowiedzAleż się uśmiałam :D Świetne!
OdpowiedzTylko, że Japonia to Kraj Kwitnącej Wiśni, nie Kraj Kwitnącego Drzewa. Choć nie psuje to uroku historii :))
OdpowiedzA widziała sz-na pani wiśnię nie będącą drzewem? Bo ja nie.
OdpowiedzA widział "sz-ny" pan maborek drzewo nie będące wiśnią? Bo ja tak. Jeśli mówię "kwitnąca wiśnia" to mam na myśli drzewo. Jeśli mówię "drzewo" to mogę mieć na myśli więcej niż tylko wiśnię.
Odpowiedzteż miałam to pisać :P
OdpowiedzPiękna historia!
OdpowiedzEch, musiałeś wysyłać maila aż do centrali w innym państwie (i na innym kontynencie) by wreszcie zostać obsłużonym jak należy. O zakład idę, że w Polsce powiedzieli Ci w uprzejmy sposób słowa które można interpretować tak: No Ty sobie myślisz? Chcesz nowe słuchawki? Mamy Cię głęboko w poszanowaniu a jak chcesz słuchawki kup sobie nowe"
OdpowiedzCzapki z głów. Tak się walczy z olewactwem Jaśnie Panów Serwisantów ;)
Odpowiedzszacunek za walkę o swoje. Cieszę się czytając historię świadomego konsumenta, a nie narzekających, że czegoś się nie udało załatwić :)
OdpowiedzFaxy, sraxy :D
OdpowiedzA w ogóle to co to za firma, bo jakoś nie kojarzę...
OdpowiedzMatsushita Electric Industrial Co., Ltd. z siedzibą w Osace.
OdpowiedzA ja mam trochę wątpliwości. Pamiętam dostęp do internetu w 1995 roku, gdzie był i jak to wyglądało. Czy firmy się wtedy ogłaszały z adresami e-mailowymi? Skaner to nie była taka oczywista rzecz jak teraz i nie stała na każdym rogu, na uczelni też nie. A wysłanie pliku graficznego (skan) e-mailem było raczej niemożliwe - za duży rozmiar.
OdpowiedzByłem wtedy asystentem na Politechnice - stąd miałem nielimitowany dostęp do internetu. Skaner też był (Plustek OIDP). Skąd miałem adres e-mail korporacji? O Google nikt jeszcze nie słyszał ale były AltaVista, WebCrawler i Yahoo - wystarczyło zadać odpowiednie pytanie. A załączniki - to był serwer Politechniki, a pracownicy musieli mieć możliwość przesyłania pocztą dokumentów. Poza tym chyba nie sądzisz że wysyłałbym TIFF-a co waży kilkanaście MB. Po konwersji do JPG przesłanie kilkuset KB jako załącznika nie stanowiło żadnego problemu.
OdpowiedzAsertywny, dziękuję za wyjaśnienia, rozwiały moje wątpliwości :-)
Odpowiedznie miej wątpliwości - po prostu nauczyłeś paru chamów, że o pracę i klienta należy dbać :)
OdpowiedzHistoria piękna... Moje najszczersze gratulacje! Swoją drogą JPS powinien się cieszyć, że Japońska Centrala nie zażądała od niego honorowego seppuku. >=o)
OdpowiedzSeppuku to mogą robić tylko samuraje o ile dobrze pamiętam :)
Odpowiedzhistoria wydaje sie aż NIEPRAWDOPODOBNA
OdpowiedzMożna jeszcze dodać, że w 1995 biegła znajomość angielskiego była równie mało powszechna co dostęp do Internetu ;)
Odpowiedztylko po co te cenzury? Kraj Kwitnącego Drzewa? nie prościej Japonia? Czy może nie wiem że nazwy krajów są wulgarne? bo to nie pierwszy raz na tej stronie się znalazło cenzurowanie krajów
OdpowiedzKraj Kwitnącego Drzewa to nie cenzura. Jest to jedno z określeń Japonii. Można napisać Japonia, a można użyć ciekawszego określenia ( co jest popularne na tej stronie ), żeby przyjemniej się czytało. Można napisać "po czym wysłałem wszystko do siedziby centrali firmy w Japonii." użycie określenia Kraj Kwitnącego Drzewa "barwi" zdanie.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 9 sierpnia 2011 o 15:48
Już widzę gały młodszych czytelników " Jak to nie każdy miał internet?!" ^^
OdpowiedzAle co się dziwić, takie jest podejście (przynajmniej było) podejście do klienta. Teraz to się pozmieniało na "zachodzie" zresztą nasza nacja się do tego przyczyniła. Powszechnie wiadomo tym co pracowali np w Anglii. Brało się telewizor na weekend (oczywiście się płaciło za niego), a w poniedziałek oddawało, "bo jakiś nie taki jak pasowało". Nikt wtedy nawet słowem nie pisnął. Klient był najważniejszy. To u nasz takie cos było nie do pomyślenia. Obecnie np w niektórych hip. budowlanych, można cos kupić i zwrócić (oddadzą kasę), bo coś tam nie tak, grunt, żeby nie było śladów użytkowania. Tamte kraje miały to 20 lat temu, a może i wcześniej.
OdpowiedzI dobrze ze mozna zwrocic towar nie uzywany. Ja w markecie budowlanym w takim wypadku kupuje zawsze z wiekszym zapasem a po remoncie co zostaje (oczywiscie no otwarte opakowania) zwracam, mi sie np kolejne wiaderko farby nie przyda to po co ma stac i sie marnowac. Co innego klienci traktujacy sklepy jak wypozyczalnie, ale na to sie nic nie poradzi, tak samo na sprytnych klientow ktorzy odpowiednio "psuja" sprzet przed koncem gwarancji zeby otrzymac nowy :) Tez chyba nasza specjalnosc.
OdpowiedzReakcja Japończyków jest tak naprawdę typowa jak na nich. W Japonii klient jest "Bogiem" i trzeba go calowac po raczkach i dziękować zawsze ze raczyli skorzystać z naszych usług. Wiec pewnie takie potraktowanie klienta jakie miało miejsce w Polsce było dla nich czymś wręcz niewyobrazalnym i strasznym. A generalna zasada jest taka, ze klient ma zawsze racje. Nawet jak nie ma racji. I trzeba go zawsze przeprosić, nawet jeśli wina jest po stronie klienta (to cały czas tłumaczyli mi przełożeni jak pracowałam w Japonii).
OdpowiedzOj Polacy, Polacy - jak Wy się pięknie nienawidzicie.
Odpowiedz