Historia
http://piekielni.pl/14911 o uberinformatykach przypomniała mi zdarzenie sprzed lat, kiedy to szukałem pracy jako właśnie informatyk. Przez znajomości załatwiłem sobie interwiu w Pewnej Dużej Instytucji Państwowej [PDIP]. Znajoma mojej mamy znała tam jedną dyrektorkę i tak po nitce do kłębka pewnego dnia, wyelegantowany w gajerek stawiłem się na rozmowie. Szczegóły nie są istotne, wymagania mieli średnio wysokie, spełniałem je wszystkie, sprawa prawie przesądzona, wynagrodzenie przyzwoite, tylko akceptacja dyrektora, odezwiemy się w ciągu kilku dni. Czekałem tydzień, dwa trzy, w międzyczasie znalazłem inną pracę (w której jestem do teraz), po jakichś dwóch miesiącach telefon z PDIP. Pani dyrektor łamiącym się głosem błaga żebym może jednak przyszedł do pracy, może na umowę – zlecenie, bo oni tam pożar w burdelu mają. Zaciekawiony sytuacją powiedziałem że oddzwonię następnego dnia. Szybkie rozeznanie sytuacji przez znajomą znajomej i czego się dowiaduję? Przyjęli na „moje” miejsce studenta informatyki, 3 lub 4 rok. Gościu owszem, sieć, serwer i całą resztę ładnie zorganizował, pozakładał wszędzie hasła, zamówił sporo sprzętu i się elegancko ulotnił za granicę. Przysłał wiadomość że poda hasła za określoną niemałą sumkę. A PDIP na serwerach miała już prawie wszystko czym się zajmowała. I do mnie żebym jakoś to odzyskał… Postawiłem warunki finansowe dość wygórowane, plus oczywiście wszystkie koszty licząc się z tym że bez profesjonalnych narzędzi do odzysku niczego nie zdziałam, ewentualnie trzeba będzie wynająć firmę do odzyskania czegokolwiek. Nie chcieli… Po jakimś czasie, około pół roku, dowiedziałem się że działając po partyzancku najpierw, a potem jednak przez profesjonalistów odzyskali wszystko. Kosztowało to o wiele więcej niż sądziłem, więc chyba dobrze że nie podjąłem się.
No cóż, chytry dwa razy traci, mogli mnie wziąć, ale nie, student tańszy…
A jaka to PDIP? A nie powiem… Taka mniej znana ogółowi, nie rzuca się w media, ważna dla np. budownictwa.
Całość historii raczej na szerokie wody massmedialne nie wypłynęła, nie wiem czemu, w końcu PDIP przez ponad pół roku nic nie robiła. No ale w naszym kraju urzędnicza opieszałość jest normą, może nikt nie zauważył?
PDIP
100 do 1, że nikt tego nie zauważył.
OdpowiedzW zależności jaki to student. Bo większość ma inżyniera z magistrem i pokazują co to nie oni. Sam jestem inżynierem i umiem co umiem, co nie umiem to się douczę, a od października idę na magisterkę.
OdpowiedzNo cóż dzisiejsza mentalność naszych państwowych instytucji. Byle taniej, zamiast zatrudnić kogoś odpowiedniego, wezmą studenta, który powinien być pilnowany na każdym kroku, a nie robić wszystko sam. W prywatnym przedsiębiorstwie, gdyby właściciel musiał tyle kasy wydać, bo ktoś mu taki numer wywinął, poleciały by głowy i to wiele głów, a tu? Pewnie "nic się nie stało" :)
OdpowiedzDziwię się, że nie pociągnęli za sądowe sznurki. Adresata maila łatwo zlokalizować, za granicą też.
OdpowiedzWiadomość przysłał, ale nie mailem! Listem na adres instytucji imiennie do dyr. nacz. Stempel był jakiś egzotyczny podobno na tyle że nie skumali nawet skąd ten list.
Odpowiedzjuż dawno zauważyłam, że zwierzchność typu wszelkiego (bez względu na to, czy to publiczna, państwowa czy prywatna) lubi oszczędzać na zasadzie "zapałka na czworo, sto złotych na raz". ZAWSZE (nie ma wyjątków) wydaje im się, że wiedzą lepiej i zaoszczędzą, a zawsze wychodzi tak samo - wczesniej czy później!!
Odpowiedz