Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91238

przez ~Tomiswia29 ·
| Do ulubionych
Historia o rekrutacji przypomniała mi dyskusję z jaką musiałam walczyć podczas ostatnich świąt wielkanocnych.

W moim domu zawsze jawnie mówiło się o zarobkach w najbliższej rodzinie. A że zmieniłam pracę, o której rodzina wiedziała, że jestem w niej już ponad pół roku, to padło:
-To pewnie więcej zarabiasz, co?
-Nie, tyle samo co w poprzedniej firmie, ale mogę pracować całkowicie zdalnie, więc koszty dojazdu mi odpadają i wychodzę relatywnie na plus.
-Ale pracę się zmienia żeby zarabiać więcej! Ty taka ambitna w końcu jesteś, że albo awans albo większą pensja. -oburzyła się moja ciocia, będąca jednocześnie moją chrzestną.
-Ambicja już mi zeszła po poprzedniej pracy. Tu mam spokój, kończę pracę zawsze o czasie i przede wszystkim, mam normalnego szefa, który bez pretensji zwolni mnie godzinę z pracy, abym mogła pójść do dentysty czy urzędu.
-No ale w tamtej firmie to chyba tak źle nie miałaś.

Uświadomiłam ciocię, że owszem miałam. W teorii pracowałam w 5 osobowym zespole, na którego czele stała, dajmy na to Ania. Ania miała 37 lat, ja gdy zaczęłam pracę, 26. Mimo to miałam doświadczenie w pracy, bo od 2 roku studiów pracowałam w zawodzie. Ania miała być w przyszłości awansowana na dyrektora działu, który obecnie był, ale tylko na papierze. Przechodził wkrótce na emeryturę (bo pracował mimo wieku emerytalnego), miał pozycję w firmie i bardziej przychodził dla rozrywki, niż faktycznej pracy. Był bardzo fajny, ale faktyczne zarządzanie działem trafiło do Ani, która nie umiała tego robić. Była bardzo inteligentna, jednak nie rozumiała jak tworzyć zespół.

Przykładowo, pomagałam Asi- kobiecie, którą przeniesiono do nas "karnie", bo zwolnić nie można jej było. Za mało na dyscyplinarkę, do emerytury 3 lata. Całe życie pracowała w tej firmie, więc też nikt nie chciał jej wywalać. Dostała pracę u nas w dziale, gdzie miała przygotowywać faktury, robić archiwizację i ogarniać korespondencję. Jednak Asia nie potrafiła tworzyć Excela. Z tego zrobionego już korzystała, ale kiedyś przypadkiem "w coś kliknęła i jej nie działało". Odeszłam więc od swoich zadań (nie miałam nic pilnego) i naprawiłam jej formułę. Chciała się dowiedzieć jak to zrobiłam. Powoli dyktowałam jej kroki, a ona zapisywała sobie w zeszycie. W tym momencie weszła Ania, która z góry na dół, okrzyczała mnie, że "siedzę na pierdołach, a nie przy swoim biurku". Asia próbowała wytłumaczyć, że jej pomagam, ale Ania kazała mnie nie bronić.

Gdy pracowaliśmy pół roku razem, pojechałam na krótki wyjazd do Hiszpanii. Wróciłam z pierścionkiem, co od razu pozostałe koleżanki zauważyły i mi gratulowały zaręczyn. Gdy byłyśmy na przerwie (odgórnie narzucona o 12:30 do 12:45), pokazałam im zdjęcia. Widziała to Ania, która gdy skończyła się przerwa, zadzwoniła do mnie na biurko i zaprosiła do gabinetu. Z dobrej woli powiedziała, że ona woli, abym skupiła się na pracy, bo widzi, że jestem zdolna i chciałaby abym w przyszłości przejęła jej stanowisko, ale MUSZĘ SKUPIĆ SIĘ NA PRACY. Odparłam, że się skupiam, ale na przerwie lubię porozmawiać z dziewczynami. Na co Ania odparła:
-Nie mówię tylko o tym, a o priorytetach. W pewnym wieku wydaje się, że chłopak to wszystko, ale lepiej zająć się najpierw karierą, a potem facetami, tym bardziej, że widzę w tobie potencjał.

Wyszłam z tej rozmowy zniesmaczona. I od tego czasu, nawet gdy stałam przy kserze z Anią, rozmawiałyśmy wyłącznie na tematy służbowe.

Potem zaczęły się nadgodziny. Formalnie pracę zaczynałam o 8, kończyłam o 16. Jednak Ania zaczęła ustawiać spotkania tak, że zaczynały się one albo punkt 8 albo 15:30. Dwa razy jej odpuściłam, bo rzeczywiście był to duży projekt, który wymagał obecności kilku osób z różnych działów. Mojej również. Potem jednak pojawiły się tzw. dupospotkania, gdzie 70% czasu to była kawka i ciasteczka, a 30% omawianie faktycznego problemu, który potem i tak był rozpisywany mailowo.

Gdy liczba moich nadgodzin w ciągu jednego miesiąca dobiła do 16, chciałam odebrać je jako dwa dni wolnego. Wtedy Ania zanegowała, że tyle godzin nabiłam, bo według procedury nadgodziny zaczynają się nabijać od 15 minut. Więc gdy pracowałam np. 30 min dłużej, liczyła mi z tego 15. Napisałam w tej sprawie do dyrektora, który ręce umył i kazał wysłać zapytanie do kadr, które utkwiły mentalnością w latach 90 i żyły myślą, że do takiego prestiżowego miejsca każdy chce się dostać. Dostałam upomnienie, że moim czasem pracy dysponuje kierownik i to on mi rozpisuje urlop.

Wkurzona jak cholera, przestałam przychodzić wcześniej, aby być ogarnięta na spotkanie. Punkt 8 odbijałam kartę, a gdy spotkanie dobijało 16, pakowałam się i o 16:00 wychodziłam, nawet jeśli ktoś zabierał głos. Zostałam wezwana na dywanik. Odpowiedziałam, że mój czas pracy to 8-16, a skoro 15 min nie liczy się jako nadgodziny, to nie mam zamiaru siedzieć dłużej bez żadnego profitu.

I oj, to była moja najlepsza albo najgorsza decyzja. Ania zaczęła robić mi pod górę ze wszystkim. W głupim mailu potrafiła mi wyrzygać, że zamiast ";" na końcu podpunktów, użyłam ",", co WYGLĄDA NIEPROFESJONALNE. Zaczęła wytykać mi niekompetencję, gdy regulaminowo zaczęłam trzymać się godzin przerw i nie odbierałam od niej telefonu. Dziewczyny zaczęły mnie prosić o uspokojenie się, bo mnie zwolnią, a taka fajna dziewczyna jestem (byłam najmłodsza w zespole).

Przyszedł dzień moich urodzin, krótko przed rocznicą pracy w tym miejscu. Dziewczyny z działu kupiły mi symbolicznego kwiatka i wręczyły kartkę z życzeniami. Nie chciała się na niej podpisać Ania, bo to praca, a nie przedszkole. Dostałam naganę na maila, z wiadomością do kadr, że wbrew przepisom wewnątrzzakładowym przyniosłam tort i serwowałam go na swoim biurku, a jedzenie możemy przechowywać jedynie w kuchni.

Już wtedy wiedziałam, że moje i koleżanek interwencje u dyrektora nie dadzą rady i muszę się szykować na wypowiedzenie. Dostałam je na koniec miesiąca w wielkim stylu.

Ania wparowała do mojego pokoju i patrząc z góry, zaprosiła na rozmowę do gabinetu. Siedziała tam kierowniczka HR, która wręczyła mi wypowiedzenie umowy, gdzie jako powód rozwiązania podano (pisownia oryginalna) rarzącą niekompetencję. Program do kadr był stary i nie wyłapywał błędów. Zapytałam się o to, czy poprawią mi literówkę, bo inaczej nie podpiszę. Z łaską kadrowa przekreśliła długopisem rz i wpisała ż. Oświadczyła, że to wypowiedzenie do kartoteki i po prawdziwe mam przyjść do HR (norma, nazywaliśmy to walk of shame- ale dla zakładu pracy). Walk of shame odbywał się w ostatnim tygodniu miesiąca we wtorek i czwartek. We wtorek zleceniobiorcy, w czwartek pracownicy.

Powiedziałam, że skoro jestem tak beznadziejna, to może rozwiążmy umowę za porozumieniem stron, bo nie chcę tu już przychodzić do tak toksycznej atmosfery. Nie zgodzili się.

Przez niecały miesiąc przychodziłam udawać pracę, a osoby z mojego pokoju, były wściekłe na Anię, bo rozpoczęła rekrutację na moje miejsce, gdy jeszcze realnie byłam u nich w zespole. Gdy znaleziono osobę dostępną od ręki, dano mi urlop i to odpłatny, bylebym już się nie pojawiła.

Jednak musiałam jeszcze przyjść raz po obiegówkę i raz odbierałam koleżankę z sąsiedniego biurka, na umówiony jeszcze za czasów wspólnej pracy koncert, który odbył się 3 miesiące później. Jak się dowiedziałam nowa super pracownica (jak ją przedstawiono) po 3 miesiącach zrezygnowała ze współpracy, bo cytując "do takiego PRLu nie chciała wracać".

I wiecie co? Teraz jest to dla mnie śmieszne, a wtedy tak stresowała mnie ta sytuacja, że co rano mnie aż mdliło ze stresu. Jednocześnie moje rozmowy kwalifikacyjne nie mogły się odbywać inaczej niż popołudniami, co nie każdemu pasowało i mnie skreślali z listy. Dopiero na wypowiedzeniu dostałam wolne godziny i zaczęłam chodzić normalnie na rozmowy. Co pozwoliło mi znaleźć moją obecną pracę, gdzie stresu nie mam i rzeczywiście mam normalnego szefa.

praca zmiana

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (182)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…