Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Los spłatał mi figla... Zaszłam w 3 ciążę. Niby nie tragedia, no ale żeby nie było za różowo to oczywiście coś się stać musiało. Ze względu na 2 poprzednie ciąże, które były jednym wielkim pasmem komplikacji zdecydowałam się na jednego z najlepszych w okolicy lekarzy, żeby zminimalizować jakiekolwiek ryzyko, ewentualnie, żeby szczerze mi powiedział co się dzieje i żeby niczego nie przeoczył.

No i początek świetnie, zero mdłości, ogólne samopoczucie świetne, do pracy chodzę, jestem pełna energii. I tak minęło 2 miesiące sielanki :) Zaczyna się 4 miesiąc i do akcji wkraczają komplikacje, najpierw delikatnie: za wysoki cukier (jakoś się unormowało, cukrzycy nie ma więc sukces), infekcja dróg moczowych, anemia, jakieś niedobory witamin... No nic, życie. W ciąży się zdarza. No ale znając moje szczęście (jeśli coś się może wydarzyć to na pewno spotka to mnie) to był dopiero początek. No i 2 tygodnie temu rozeszło mi się spojenie łonowe, co wiąże się z leżeniem plackiem. Ze względu na mój uraz kręgosłupa nie mogę nosić pasa ściągającego. I tak leżę.

Przy każdej zmianie pozycji wyję z bólu jak wilk do księżyca, wstaję tylko po to, żeby chłopaków wyszykować do szkoły i żłobka, bo wozi ich dobroduszna sąsiadka(w poniedziałek zaczęły się ferie, więc chłopcy cały dzień w piżamach). Lekarz sugeruje szpital, jednak zgodzić się nie mogę bo jednak w domu 2 dzieci, mąż dopiero zmienił pracę, więc wolnego nie dostanie, a nawet jeśli by dostał, to nie przedłużą mu umowy, która obowiązuje do końca lutego. I tak drugi tydzień leżę, przeczytałam cały internet, obejrzałam całą telewizje.

No ale tego też było mało. Dzwoni kuzynka, że jest w ciąży i bierze szybki ślub cywilny za 2 tygodnie puki jeszcze nie widać.
Prosi mnie o świadkowanie, bo mama zabroniła poprosić koleżanki, wszyscy gdzieś po świecie rozjechani, a ona to w sumie mnie najbardziej lubi. Grzecznie pogratulowałam, pożyczyłam szczęścia i zdrowia, ale świadkowania odmówiłam, no bo po 1 nie chodzę (jakby to nie zabrzmiało jeśli uda mi się wstać to poruszam się o balkoniku), po 2 musiałabym przejechać 300 km w rodzinne strony, a to jest dla mnie nie do przeskoczenia, po 3 ciąża ze względu na mój stan w sumie dość konkretnie zagrożona i wolałabym jednak nie ryzykować. Kuzynka trochę powzdychała, coś ponarzekała i rozmowa się skończyła.

Nie minęły 2 godziny i dzwoni moja mama i zaczyna się tyrada (tu wymienię od myślników zarzuty):
- odcinasz się od rodziny,
- nie szanujesz innych, jesteś egoistką,
- wymyślasz, na pewno twój stan nie jest tak poważny,
- co to za wyczyn postać 20 minut w urzędzie (na 3 piętrze, bez windy z balkonikiem :)),
- trzeba było w ciążę nie zachodzić jak wiedziałaś, że tak będzie,
- będziesz szukała chrzestnych, to żebyś nie była zdziwiona jak ci poodmawiają...

Ja się nie przejęłam zbytnio, odpowiadałam raczej zdawkowo w stylu NO, MASZ RACJĘ, NO WIEM.
W sumie najbardziej mnie tknęło to, że kiedy zaczęły się problemy mąż, mimo mojego sprzeciwu, zadzwonił do mojej matki i poprosił, żeby przyjechała w ferie pomóc przy dzieciach, bo jednak mój stan jest dość poważny i w każdej chwili mogę trafić do szpitala, to ta powiedziała, że nie da rad,y bo pies sam w domu nie będzie siedział do powrotu ojca z pracy.

KURTYNA

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 178 (226)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…