Historia będzie o piekielności niektórych systemów państwowych, które zniechęcają do samorozwoju.
Trochę o mnie - mam dwadzieścia parę lat, pracuje jako programista i zarabiam całkiem nieźle ale jak na programistę jest spore pole do poprawy (minimalnie więcej, niż średnia krajowa).
Jako, że wypadałoby się kiedyś wyprowadzić z rodzinnego domu zacząłem się rozglądać za mieszkaniami na sprzedaż lub/i wynajem i aktualnie ceny są kosmiczne (ponad pół miliona za mieszkanie do wykończenia w małym mieście poza centrum z salonem połączonym z kuchnią i dwoma pokojami). Na szczęście dowiedziałem się, że w pobliskim mieście jest program finansowany przez gminę i unię europejską polegający na tym, że budowane są całe bloki które następnie są wynajmowane za stosunkowo mały czynsz które po jakimś czasie można wykupić. Mieszkanie trzeba samemu wykończyć i umeblować. Teoretycznie świetne rozwiązanie i dobra inicjatywa, tylko jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach.
Okres czekania na mieszkanie może wynosić nawet kilka lat, a żeby móc zapisać się do programu trzeba spełniać wymagania finansowe.
Ile wynosi przedział dla singla? 2137zł (Poważnie piszę) do 6200zł na rękę. Minimalna krajowa w 2024 wynosi 3250zł netto. Czyli minimalna kwota od której wynajmowane jest mieszkanie jest o ponad 1000 złoty mniejsza niż minimalna krajowa a przedział jest na tyle mały, że osoba która zarabia minimalnie powyżej średniej ma problem załapać się w dany przedział. Do tego może mi ktoś wytłumaczyć jakim cudem osoba zarabiająca 2 tysiące złoty miesięcznie ma być w stanie opłacić czynsz wynoszący niecałe 1000 złoty dla najmniejszego mieszkania, następnie wykończyć całe mieszkanie, umeblować je i jeszcze się utrzymać za resztę zarobków?
Drugą kwestią jest moment sprawdzania zarobków - występuje on w trakcie składania wniosku, co jest sensowne, ale jest też drugi raz sprawdzane w momencie gdy znajdzie się jakieś dostępne mieszkanie. I o ile w wypadku minimalnych zarobków ma to sens (chociaż w dalszym ciągu osoba zarabiająca 2000zł nie utrzyma się w taki mieszkaniu ani go nie wykończy) Tak jak pisałem wyżej - okres czekania może wynosić parę lat. Czyli jako osoba będąca w górnej dopuszczalnej granicy mam teraz wybór - po pracy iść sobie do kina, pograć w gry ze znajomymi, otworzyć piwko i obejrzeć sobie mieczyk, a w zamian za to dostane mieszkanie warte pół miliona. Albo mogę odpalić kursy, porobić personalne projekty, pojechać na meetupy branżowe i dzięki temu po kilku tygodniach/miesiącach łącznej pracy po 10-12 godzin dziennie (8 na pracę, reszta na samorozwój) mam szansę na podwyżkę / zmianę pracy i zarabianie parę tysięcy więcej (dajmy na to 3-5 tysięcy miesięcznie), ale na pewno już nie dostanę mieszkania.
Czyli musiałbym wywalić wszystkie swoje oszczędności we wkład własny a dodatkowo wszystkie pieniądze z podwyżki zakładając 3 tyś miesięcznie musiałyby iść w spłatę kredytu przez następne 30 lat lub grubo ponad dziesięć lat przy 5 tyś podwyżki. Do tego w tym scenariuszu wchodzi masa niebezpieczeństw jak np. to, że dostanę podwyżkę, zostanie mi odmówione mieszkanie a następnie stracę pracę / ai obniży stawki na rynku itd.
Więc mam teraz do wyboru - lenić się, lub ciężko pracować za co zostanę ukarany.
A całość można by było łatwo rozwiązać - aktualnie widełki są brane na podstawie minimalnej emerytury, zamiast tego wystarczyłoby brać minimalną krajową (co by podwyższyło widełki do bardziej rozsądnych przedziałów). I w przypadku drugiego sprawdzania zarobków nie powinna być brana maksymalna pensja, bo ludzie nie powinni być karani za poprawianie swojej sytuacji. A jak ktoś się boi, że za łatwo by było wtedy kombinować, to jak teraz brana jest średnia zarobków z ostatnich 3 miesięcy, to zamiast tego można by przy pierwszym sprawdzaniu uwzględniać (tylko w przypadku górnej granicy widełek) średnią z ostatnich 6 miesięcy co utrudniałoby kombinowanie dla ludzi co chcieliby udawać, ze zarabiają mniej.
Inną opcją by było, że np. wykup mieszkania byłby droższy proporcjonalnie do "nadmiarowych zarobków". Dla osób zarabiających w momencie sprawdzania zarobków liczbę w przedziale - cena jest normalna (dajmy na to 20% ceny rynkowej) a dla osób zarabiających 2 tyś więcej byłoby to np. 25% itd. Dzięki temu nie byłoby skokowej granicy masz mieszkanie / nie masz mieszkania, i ludziom nadal opłacałoby się zwiększać swoje zarobki a jednocześnie większą pomoc dostawałyby osoby którym trudniej uzbierać na mieszkanie.
I poza narzekaniem poważne pytanie - co mam teraz zrobić? zamrozić karierę w miejscu na parę lat nie będąc pewny, czy nawet dostanę to mieszkanie, czy ciężko pracować w wyniku czego znacząco pogorszę swoją pozycję finansową?
państwo