Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Poczekalnia

Kolega zlapal kapcie. Zjechał i faktycznie na miejsce dla niepełnosprawnych i zmienia…

Kolega zlapal kapcie.

Zjechał i faktycznie na miejsce dla niepełnosprawnych i zmienia Koło. Pojawia się straż miejska i wręcza mu mandat 500zl za parkowanie bez uprawnień.

Sprawa w sądzie dowody w postaci zdjęć. Sąd uznaje siła wyższa i po zmianie opony odjechał. SM wymyśliło 900m dalej jest parking mógł dojechać

Straz miejska

by Canarinios

Rok 2005. 13-letnia ja i moja siostra- maturzystka, postanowiłyśmy uczcić jej zdany…

Rok 2005. 13-letnia ja i moja siostra- maturzystka, postanowiłyśmy uczcić jej zdany egzamin dojrzałości w pobliskim barze. Siostra piwem, ja- sokiem bananowym. W pewnym momencie siostra, na potrzeby historii nazwijmy ją siostrą Bożenką :p wyszła zapalić, ja zostałam w środku. Nie wiedzieć skąd i jak do mojego stolika dosiadło się dwóch mężczyzn. Nie wiem dlaczego nie spanikowałam, nie wiem dlaczego ich atencja łechtała moje ego. Nie wiem dlaczego wyciągnęłam starego Siemensa i podałam jednemu z nich mój numer telefonu. Faktem jest, że nie należałam do piękności, a zainteresowanie ze strony płci przeciwnej zdecydowanie nie było czymś, czego doświadczałam na co dzień. Ba, to chyba był pierwszy raz, kiedy zostałam skomplementowana przez faceta. Faceta tylko nieco młodszego od mojej Mamy, aczkolwiek bardzo atrakcyjnego, przynajmniej w moich oczach. Wakacje upłynęły mi na pracach sezonowych, a wszystkie pieniądze, które zarobiłam przeznaczałam na pisanie doładowywania, żeby móc pisać z facetem z baru. Najpierw niewinnie, chociaż nie potrafiłam zrozumieć dlaczego zabronił mi mówić o sobie w domu. Dopiero niedawno, w trakcie terapii, przypomniałam sobie, co działo się później. Że SMSy o treści "Wyobraź sobie że nasze usta zbliżają się do siebie, mój język pieści Twój", zaproszenia na sok i komentarze w stylu "dam Ci spróbować mojego soczku z mojego banana, jeśli będziesz grzeczną dziewczynką", które notabene nie miały wtedy dla mnie zadnego sensu, były jednymi z najbardziej niewinnych. Dziś czuję do siebie obrzydzenie, wtedy byłam dziewczyną z deficytami miłości- także ze strony rodziców. Dziś- jako mama 9letniej dziewczynki, nie ręczę za siebie, co zrobiłabym, gdyby taki mężczyzna pojawił się w życiu mojej córki.
Szczęście w nieszczęściu- nie miałam koleżanek, które towarzyszyłyby mi w spotkaniu z tym facetem, a wrodzona nieśmiałość nie pozwoliła mi iść samej. Szczęście w nieszczęściu, że skończyło się tylko na wiadomościach. Szczęście w nieszczęściu nigdy nie zdążył mi pokazać "jakim zwierzęciem potrafi być". Marku, ochroniarzu z Tesco, do dziś pamiętam Twój ryj. Ryj, w który dziś naplułabym z dziką przyjemnością.

Uprzedzając komentarze- siostra widziała mnie rozmawiającą z nimi, nawet chwilę z nimi porozmawiała jak wróciła z papierosa. Mama nigdy się nie zainteresowała z kim tak gorączkowo piszę. A ten gnój, ten- z perspektywy czasu to wiem- ped&*fil- był najbliższą mi osobą przez prawie rok. Niemalże widziałam się w sukni z welonem z nim u boku.
Uważajcie na swoje dzieciaki. Szczególnie te ciche i niepozorne.

Lubuskie

by ~Woody

Rodzice! Dbajcie o zdrowie psychiczne swoich dzieci i nie przekazujcie im własnych…

Rodzice! Dbajcie o zdrowie psychiczne swoich dzieci i nie przekazujcie im własnych traum!

Temat powtarzany na tej stronie tysiąc razy — dzieci vs psy.
Mały kontekst: mieszkam niemal w centrum Londynu. Nie mówię tego, żeby się chwalić, tylko żeby łatwiej było wyobrazić sobie, jak zatłoczone potrafią być moje okolice.

Mam psa — adopciaka, średniej wielkości, wyglądem przypomina trochę owczarka niemieckiego, choć jest sporo mniejszy. Zawsze z "uśmiechniętym" pyskiem, szczególnie w takie ciepłe dni. Jest bardzo przyjazny w stosunku do ludzi i lubi się witać. Pracujemy nad tym, żeby nie podchodził do każdego człowieka — robimy postępy.

Do rzeczy.

Idziemy sobie wieczorem do sklepu, przy okazji zaliczając „siku i kupę”. W odległości około 10 metrów widzę mamę z 4–5-letnią córką. Na mój widok, kobieta zasłania dziecko własnym ciałem, po czym szybko przechodzi na drugą stronę ulicy, ciągnąc córkę za sobą i pokazując palcem w moją stronę.
Dla jasności — mój pies był na smyczy i w tamtej chwili bardziej interesowały go zapachy pod latarnią niż jakikolwiek człowiek. Pomyślałam: „ok, kobieta ma jakiś problem” — nie moja sprawa, niech będzie.

Druga sytuacja — znów pies na smyczy, znów zajęty swoimi sprawami. Idziemy wąskim chodnikiem. Z naprzeciwka mama z małym chłopcem. Chłopiec opowiada jej jakąś superważną historię, patrzy na nią z zachwytem, potyka się co chwilę, bo idzie tyłem. Gdy dzieli nas jakieś 5 metrów, chłopiec zauważa mojego psa. Wydaje pisk, który — jestem przekonana — było słychać aż w Leeds, po czym w panice wskakuje prosto na ulicę!

I ja się naprawdę cieszę, że akurat wtedy nie jechał żaden samochód!

Rozumiem, że ten chłopiec mógł mieć złe doświadczenia z psami — serio. Każdy sąd by mnie uniewinnił. Ale zamiast pogłębiać w dzieciach swoje własne lęki czy traumy, zróbcie coś z tym. Pomóżcie im.
Bo następnym razem może akurat jakiś samochód będzie jechał…

EDIT: dodałam kilka komentarzy pod historią żeby być może uściślić pewne fakty - chyba czekam na akceptację od administracji :/

pies londyn dzieci

by Kat_Buckby

Czy piekielny byłem ja? Bo to usiłuje wmówić mi moja była już…

Czy piekielny byłem ja? Bo to usiłuje wmówić mi moja była już partnerka, choć nie wiem czy nawet realnie byliśmy w związku.
Spotykałem się kilka miesięcy z pewną kobietą. Dodajmy tu, że nie jestem już młodzikiem, mam 35 lat, ona ma 31. Spotykaliśmy i wszystko zmierzało w moim mniemaniu w bardzo fajnym kierunku.
Owa kobieta ma psa. Pies jak pies, całkiem sympatyczny gość, natomiast ja wielkiem fanem owych zwierząt nie jestem i chciałbym być dobrze zrozumiany - tak, to sympatyczne mordki i obcowanie z nimi bywa dla mnie przyjemnością, fajnego psa też zaakceptowałbym u siebie w domu, ale nie jestem po prostu fanatykiem, którego rozczula każdy mijany piesio.
Pracuję w firmie, która w ramach corocznego bonusu funduje pracownikom urlop w jednym z hotelów należących do tego samego właściciela, co rzeczona wyżej firma. Jest tygodniowy pobyt z partnerem, rodziną czy kolegą w wybranym hotelu, warunkiem jest jedynie, że pobyt ten nie może być realizowany w tzw wysokim sezonie.
W każdym razie urlop ten miałem już zaplanowany na maj i postanowiłem zaproponować ukochanej towarzyszenie mi, na co ona chętnie przystała. Hotel znajdował się 600km od naszego miejsca zamieszkania. Powiedziałem, że wolałbym, aby pies nam nie towarzyszył, bo znam dość dobrze tę okolicę i chciałbym możliwie intenstywnie wykorzystać ten czas, a wiem, że z wielu atrakcji nie można korzystać z psem, pomijając aktywności, które po prostu z definicji nie nadają się dla psów, typu spływ kajakiem. Dziewczyna powiedziała, że nie ma sprawy, ona już ma za sobą wyjazdy bez psa i zawsze podrzuca go do rodziców.
Tak więc pojechaliśmy ze spokojną głową. Pierwsze dwa dni super, ale trzeciego dnia podczas standardowej wieczornej rozmowy z mamą, podczas której upewniała się, że z pieskiem wszystko ok, moja towarzyszka usłyszała słowa, które zmroziły jej krew w żyłach. Mianowcie mama powiedziała, że przyszła do niej sąsiadka na kawę i pies dziwnie na nią zareagował, warczał, więc mama czas wizyty sąsiadki tj. około godziny zamknęła go w pokoju obok. Dziewczyna zrobiła matce potworną awanturę, co już było dla mnie przesadą, ale na tym nie koniec. Otóż po zakończeniu rozmowy oznajmiła mi, że wyjeżdżamy natychmiast, ona musi wrócić, bo jej matka robi krzywdę psu i ona musi go ratować.
No powiem szczerze, że zdębiałam i powiedziałam, że nie uważam, aby fakt, że psa odizolowano na godzinę być znęcaniem się, które wymaga przerwania urlopu i jechania 600km w środku nocy. Pokłóciliśmy się i usłyszałem od niej wiele gorzkich słów o mojej nieczułości, braku zrozumienia, egoizmie. Powiedziałam, że przykro mi, ale naprawdę ten urlop jest dla mnie ważny i chciałbym, aby przynajmniej ochłonęła trochę po rozmowie z mamą, może później zadzwoniła jeszcze raz i nie podejmowała pochopnych decyzji, a tym bardziej nie zmuszała mnie do tego. Dziewczę wywaliło mi z tekstem, że ona nie wie, o co mi chodzi, przecież nic nie tracę, bo i tak za to nie zapłaciłem, skoro ją zaprosiłem to jestem za nią odpowiedzialny. Tu się zirytowałem i powiedziałem, że jest dorosłą kobietą, a nie dzieckiem do niańczenia i choć będzie mi przykro, nie będę jej zatrzymywał na siłę, ale ja urlopu nie przerwę. Stała przede mną oniemiała z łzami w oczach i spytała, czy chce jej przez to powiedzieć, że nie odwiozę jej do domu. Po mojej odpowiedzi, rzuciła mi poduszką w twarz, rozkrzyczała się, a na koniec powiedziała, że mogę sobie spać na podłodze. Nosz, do cholery jasnej... Powiedziałam stanowczo:
- Nie, nie będę spał na podłodze, nie dam ci dyktować mi, co mam robić. Pomogę ci zorganizować transport nawet teraz lub jutro, ale nie będziesz mnie wyganiać z łóżka, jeśli nie chcesz go ze mną dzielić, to ciebie podłoga też nie ugryzie!
Cóż, jakoś jednak daliśmy radę spać w jednym łóżku, następnego dnia rano odwiozłem ją na pociąg, nie odezwała się nawet wysiadając z auta. Zaczęła mnie jednak później bombardować wiadomościami z wyrzutami, na które postanowiłem nie odpowiadać.
Dopiero po urlopie napisałem do niej wiadomośc, nie licząc, a nawet nie chcąc pojednania, jednak chciałem tę znajomość jakoś spiąć klamrą, napisałem mi, że przykro mi, że tak wyszło i mimo wszystko dziękuję za wszystkie miłe chwile i życzę wszystkiego dobrego. W odpowiedzi znowu pretensje i wyrzuty, więc już nie odpisałem.
Dziewczyna do dziś potrafi mnie zaczepiać dziwacznymi wiadomości, z aluzją, że zachowałem się jak... członek. Nie odpisuję wcale lub bardzo lakonicznie, ale nie blokuję, bo zastanawiam się, czy w jakimś momencie przyjdzie u niej refleksja, że jej zachowanie też było nie było w porządku.

by ~roy

W ostatnią niedzielę znajomy podesłał mi info o festiwalu baniek mydlanych w…

W ostatnią niedzielę znajomy podesłał mi info o festiwalu baniek mydlanych w moim mieście, zachęcając do wspólnego wyjścia z dziećmi. Na fotce plakatu wielkimi literami:
Festiwal Baniek Mydlanych!
Dmuchańce!
Wata cukrowa!
Spotkanie i zdjęcia z Minionkiem, Stichem lub Bluey!
Wstęp bezpłatny!!! (Ta ostatnia informacja bardzo podkreślona, napisana wielkimi literami).

Poszliśmy. Okazało się że wstęp za bramkę owszem za darmo, ale wszystkie "atrakcje" już płatne. Pięć minut skakania na dmuchańcu 15 zł. W ramach "festiwalu baniek" sprzedaż takich "mieczy", które w Pepco są po 2 zł, w cenie 15 zł. Nie było żadnego pokazu. Ot, można było sobie samemu kupić płyn, pomachać, albo pooglądać jak inni amatorzy machają i puszczają bąbelki. Żeby podejść bliżej, trzeba oczywiście kupić jeden z "mieczy". Do tego głośnik z losowym disco. Ktoś w stroju Bluey pokazał się na chwilę i można było sobie za darmo zrobić zdjęcie. To w sumie jedyna rzecz, która rzeczywiście była bezpłatna.

Generalnie wiem, że wszystko zgodnie z literą prawa (bo sam wstęp na teren imprezy był bezpłatny), ale dawno już nie czułam się tak zmanipulowana i zrobiona w balona, jak wtedy, gdy stałam pod plakatem z napisem "Wstęp bezpłatny" czytając cennik, ile rzeczywiście kosztuje wstęp na dmuchańca... Tydzień wcześniej była podobna impreza, organizowana przez władze miejskie, gdzie naprawdę wszystko było za darmo. Te plakaty były utrzymane w podobnej kolorystyce, co tamte. Nieźle to ktoś wymyślił. Jak już rodzice z dziećmi przyszli, obiecali, to przecież się nie wykręcą i choć z niesmakiem i poczuciem "dałem się nabrać" jednak bilet kupią.

by Absurdarium

Trafiłem zautomatyzowany hotel w Kownie - Kod do domofonu dostajesz na maila,…

Trafiłem zautomatyzowany hotel w Kownie - Kod do domofonu dostajesz na maila, drugi kod do skrzynki z kartą do drzwi dostajesz na maila po dotarciu na miejsce.

A nad ranem problem - wynajmująca inny pokój zostawiła kartę w pokoju idąc do (wspólnej) łazienki i... nie miała jak wrócić. Telefon również w pokoju, więc nie miała jak powiadomić kogoś zdalnie, a na miejscu nikogo. Tyle dobrze, że mnie dobudziła, to zadzwoniła z mojego

Litwa

by Fahren

Widzę potężną niszę w szkoleniach dla przedsiębiorców z komunikacji. Przykład pierwszy. Jakiś…

Widzę potężną niszę w szkoleniach dla przedsiębiorców z komunikacji.

Przykład pierwszy.
Jakiś czas temu aplikowałem do pewnej firmy na stanowisko kierownicze. Po skończonej rozmowie, zapytałem kiedy będą wyniki
i czy spodziewać się od nich kontaktu,
nawet w przypadku odpowiedzi odmownej.

"Tak, tak. Oczywiście odezwiemy się do
2 tygodni". Mija czwarty i odpowiedzi nie ma. Pracownik wybrany.

Historia druga.
Jako, że mam doświadczenie trenerskie, aplikowałem na stanowisko pracownika
w powstającym pewnym obiekcie sportowym (głównie dla dzieciaków). Właściciel powiedział że otwierają się 1 czerwca, wcześniej muszę dostarczyć zaświadczenie o niekaralności w przestępstwach seksualnych (lex Kamilek) oraz przejść specjalistyczne szkolenie (wyjazd do innego miasta), bez którego, w przypadku wypadku, właściciel ma prokuraturę na głowie.

Potwierdziłem, że jestem chętny ale proszę o informację z wyprzedzeniem ponieważ mam kilka różnych projektów i muszę to posklejać.
Stwierdził, że nie ma problemu, gdyż każdy jego pracownik ma też inne formy zatrudnienia i się dogadamy. Zaświadczenie załatwiłem następnego dnia i cisza. Tzn. nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMS. Dobijam się któryś dzień z rzędu i wreszcie odebrał. Pytam czy to dalej aktualne.

"Tak oczywiście. Nie odbieram bo nie mam czasu, muszę otworzyć obiekt". Dodatkowo pyta czy mogę wpaść pomóc, bo z pracą są w lesie.
No ok nie ma problemu. Popracowałem 3 dni. Potem przyszedłem na otwarcie. Dzieciaków w bród. Start mega udany.

Ponieważ nadal nie mam szkolenia, moja praca była bardzo ograniczona. Pytam więc kiedy to szkolenie? 3 lub 5 czerwca, dam dokładnie znać. Ok. Proszę tylko z wyprzedzeniem.

3 czerwca cisza. 5 czerwca również. Telefonu nie odbiera. Już wtedy stwierdziłem, że raczej współpracy między nami nie będzie.
6 czerwca dzwoni o 21:00 czy mogę przyjść na drugi dzień do pracy, bo nie ma ludzi. Odpowiadam, że nie ponieważ a)nie mam odpowiedniego szkolenia, b)mam już ten weekend zajęty na maksa.
Odpowiada, z wyraźnym zawodem w głosie, że jakoś sobie poradzi. I dodaje: w poniedziałek szkolenie, w niedzielę podam dokładną godzinę. Mamy środę... jak się zapewne domyślacie, nie odezwał się.

To dwie historie a jest ich naprawdę w bród. Jeżeli ktoś posiada wykształcenie z komunikacji społecznej, zakładajcie firmę szkoleniową. Klientów jest od groma. Musicie się tylko... z nimi skontaktować.

by Daro7777

Jestem opiekunką dla zwierząt (tzw. Petsitterką) i oferuję swoje usługi na czas…

Jestem opiekunką dla zwierząt (tzw. Petsitterką) i oferuję swoje usługi na czas wyjazdu właścicieli podopiecznych. W swojej ofercie mam głównie opiekę nad kotami, jednak mogę też zaopiekować się psami (głównie opiera się to na wyjściach na spacer). Traktuję to jako hobby i pracę dodatkową, aby mieć na swoje zachcianki.

Kiedyś dodawałam już tu historię o małych piekielnościach, ale nagromadziło się ich na kolejną historię, więc jeśli jesteście zainteresowani, to zapraszam do czytania.

1. Kot wychodzący
Dostaję zlecenie, gdzie na swoim profilu zaznaczyłam, że nie obsługuję kotów wychodzących. Raz przyjęłam zlecenie od kobiety, która opiekowała się bezdomnymi kotami (i tu w ramach wsparcia jestem umówiona na współpracę bezkosztową, bo kobieta robi świetną robotę) ale dla kotów właścicielskich takiego przypadku nie przewiduje. Mam swoje zdanie na ten temat i go nie zmienię.

Dlatego wkurzyłam się, gdy przyszłam na zlecenie oznaczone jako koty niewychodzące, a właścicielka z radością poinformowała mnie, że kot siedzi na dworze i wraca kiedy chce, ale zwykle przychodzi na stukanie puszką. Powiedziałam jej, że ja nie biorę odpowiedzialności za kota wychodzącego, który mnie nie zna i nie przyjdzie na moje wołanie, więc albo na czas wyjazdu kot zostaje w domu, albo rezygnuję ze zlecenia. Kot został w domu, ale nasłuchałam się, że wszystko zniszczy i zasika.

Uwaga, wystarczyła mu zabawa przed 15 minut i nic przez czas mojej opieki ani nie zniszczył ani nie zasikał. Jedyne co to wymiotował, bo jak się okazało, jego właścicielka odrobaczała go ostatni raz... sama nie wiedziała kiedy. Mi się wytłumaczyła, że weterynarz powiedział jej, że jak kot je trawę, to nie trzeba. Potem podobno zabrała kota do innego weterynarza i okazało się, że oprócz odrobaczenia, kot ma już problemy z nerkami. Kot miał wtedy 7 lat.

2. Jedna kuweta, dwa koty
Dwa koty jedna mała kuweta- przepis na porażkę. Gdy dodacie do tego, że kuweta jest wskakiwana (wejście od góry, nie boku), to przepis na podwójną porażkę.
Tu Panstwo zamówili moje wizyty raz dziennie. Od razu powiedziałam, że po pierwsze, przy dwóch kotach minimum to są dwie duże kuwety. Do tego taka, która ma wejście od boku. Państwo nie rozumieli. Zapytałam się ich więc obrazowo - czy chcieliby z pełnym pęcherzem iść do normalnej, czystej toalety, czy najpierw musieć wskoczyć na wysokość metra aby móc z niej skorzystać i okazałoby się, że nie ma tam spuszczonej wody po innych domownikach? Do tego powiedziałam, że w takim kontekście jedna wizyta to za mało, tym bardziej, że miałam też im udzielić konsultacji (jeden z kotów był lękowy). Tu na szczęście miałam siłę perswazji, a ludzie chcieli się zmienić i doedukować i do dzisiaj mamy już dobrą współpracę.

3. Obcokrajowcy
Dostaję zlecenie od obcokrajowca. Profil nie do końca mi się podoba, zwierzę to coś jak amstaff/pitbull. I wiem, że to stereotypy, ale instynkt podpowiadał mi, że z tego mogą być kłopoty.
Jeszcze przed określeniem się czy przyjmuję zlecenie, poprosiłam o książeczkę szczepień psa. Dziwnym trafem wszystkie szczepienia były w ciągu tygodnia. Napisałam do koleżanki, która jest zootechnikiem i spytałam się czy to możliwe. Odpowiedziała, że nie, bo dana szczepionkę X daje się w dwóch dawkach.
Zgłosiłam to helpdesku aplikacji. Powiedzieli, że nie mają wpływu na kształt książeczki zdrowia, więc muszę przyjąć że to prawda i albo zaakceptować albo odrzucić zlecenie.

Chciałam wyjaśnić to z właścicielem psa, ale nie rozumiał ani po polsku ani po angielsku.

4. Pani płace to wymagam,
Czyli o tym jak ludzie za 35 złotych chcą mieć służąca. Kilku klientów prosiło mnie czy przy okazji wizyty u pupila nie moga im ogarnąć okolicy kuwerty i misek. Zapewniałam że w standardzie jest posprzątanie piasku z okolicy kuwerty, czy rozrzuconego jedzenia wokół misek. Jednak niektórym to było za mało i chcieli abym w ramach wizyty która trwa 30 minut oprócz zwierzaka ogarnęła:
-kwiaty na balkonie
-listy ze skrzynki
-odkurzyła kuchnie, salon i łazienke (bo tam jest futro!)
-wyciągnęła rzeczy ze zmywarki (tu Pani sobie wpadła na to, że ona wstawić przed wyjazdem, a ja wyciągnę, bo po tygodniu w zmywarce to one zakisną).
I żeby nie było, gdyby to było podane jako uprzejma prośba, to może bym rozważyła (u jednej pary, gdzie córka ma alergię na kurz, bez problemu przed ich przyjazdem ogarniam najbardziej zakurzone strefy za symboliczną dopłatą 10 zł). Osoby, o których mowa wyżej, wychodziły z założenia, że im się to po prostu należy, bo co będę robiła z ich pupilami przez 30 minut?

I do tego traktowanie z góry. Moja normalna praca jest stresująca i odpowiedzialna. Jestem po studiach, ale nawet gdybym nie była, to nie lubię gdy ktoś traktuje ludzi z innej pozycji, mając się za lepszego.
Niestety takie podejście spotkałam już wielokrotnie, najczęściej u tzw. Nowobogackich słoików, którzy wyrwali się ze swoich rodzinnych stron i wzięli duże mieszkanie na kredyt, ale mieszkają za szlabanem i mają auto w leasingu. Jak kiedyś spytałam się czy mogę parkować pod blokiem rowerem, to dostałam pełne politowania "ojej, rowerem jeździsz?". Odparłam wtedy, że lubię być sprawna fizycznie, a z MOJEGO osiedla (znane w okolicy i przezywane ironicznie osiedle biednych- mieszkają tam głównie lekarze, prawnicy, profesorzy) mam na tyle blisko, że mogę się przejść albo przejechać.

Serio nie wiem co z jest z niektórymi ludźmi, bo każdemu należy się szacunek, a największy do osób, bez których nasze życie byłoby niemożliwe w normalny sposób (od Pani na kasie, po operatora śmieciarki).


Mimo to lubię tę pracę, bo takich osób, o których pisze jest mały procent. Niemniej skoro jesteśmy na piekielnych, to o wspaniałych nie piszemy.

by ~Petsiterka28

Na rodzinnym festynie z okazji Dnia Dziecka w ramach promocji miasta ustawiono…

Na rodzinnym festynie z okazji Dnia Dziecka w ramach promocji miasta ustawiono stoisko z darmową watą cukrową. Przysmak ten robiła młoda dziewczyna w rękawiczkach. Kolejka była długa, pani zmęczona bardzo, co chwilę ocierała sobie pot z czoła tą rękawiczką, poprawiała niesforny kosmyk włosów, a potem wracała do kręcenia. Środkowy palec prawej ręki miała pięknie przyozdobiony długim różowym tipsem. Skąd o tym wiem? Tips ten rozerwał palec rękawiczki, wystawał razem z całą opuszką palca. Pani pomagała nim sobie zgarnywać przypieczony cukier z boku maszyny.

Ktoś zwrócił uwagę na tę rękawiczkę, więc pani wzięła nową parę. Tym razem przebił się tips na palcu serdecznym. Pani wróciła do pracy, ocierania czoła i kręcenia waty.

Wiem, że trochę potu czy zabłąkany włos w porcji waty nikogo nie otruje, ale mimo wszystko nie był to przyjemny widok.

festyn plac miejski

by Absurdarium

W nawiązaniu do historii o idiotach, którzy zamykali basen z powodu wyimaginowanej…

W nawiązaniu do historii o idiotach, którzy zamykali basen z powodu wyimaginowanej burzy.

Byłem sobie nad morzem, środek lata, gorąco, pluskam się na strzeżonym kąpielisku razem z setką innych ludzi, a tu nagle gwizdy ratowników, czerwona flaga i wszyscy mają wyjść z wody. Pierwsza moja myśl:

- O kurła, rekin! Jak w "Szczękach"!

Ale zaraz, przecież jesteśmy w Polsce nad Bałtykiem, tutaj nie ma rekinów, najwyżej meduza cię może poparzyć. Idę do ratownika i pytam, co się stało. Mówi:

- Jest silny wiatr i duże fale, będzie sztorm.

Patrzę na morze, potem na niebo, potem znów na ratownika, robię wielkie oczy i zastanawiam się, czy to mnie czy jemu słonko za mocno przygrzało, bo ewidentnie jeden z nas ma omamy. Pogoda jest identyczna jak dzień wcześniej, fale i wiatr takie jak zawsze, niebo prawie bezchmurne oprócz kilku niegroźnych cumulusów... Gdzie on tu zapowiadający się sztorm widzi? No ale nie ma sensu dyskutować, pewnie takie informacje dostał i taki rozkaz, żeby zamknąć plażę.

- A jak sobie poza teren strzeżony pójdę, to mogę wejść do wody?
- Tam to może się pan nawet utopić, jeśli pan chce.
- Dziękuję.

Poszedłem, a wraz ze mną wspomniana setka ludzi. W efekcie strzeżone kąpielisko stało puste, wszyscy pluskali się 100 metrów dalej, a sztorm nie przyszedł ani w tym czasie jak byłem na plaży, ani przez resztę dnia, ani w nocy, ani na następny dzień, ani do końca mojego pobytu tam.

by mofayar
Następna strona