Był koniec czerwca, a ja złapałam potężne zapalenie zatok szczękowych. Nos tak zapchany, że nic nie czułam. Był to też czas, kiedy musiałam się przeprowadzić, więc mimo choroby przeglądałam oferty. Trafiłam na ciekawe ogłoszenie - mieszkanie 15 minut piechotą od starówki za połowę ceny w tej okolicy. Bardzo się zdziwiłam, ale postanowiłam zadzwonić i umówić się na oględziny. W najgorszym przypadku straciłabym trochę czasu. Finansowo było kiepsko, więc szukałam okazji.
Następnego dnia spotkałam się z właścicielką. Mieszkanie małe, ale przytulne. Meble z czasów wczesnego Gierka, telewizor i pralka około dwudziestoletnie, ale sprawne, w kuchni płytki pcv, w łazience podłoga pociągnięta farbą olejną, na ścianach wodoodporna tapeta, zero płytek, wanna obdarta i lekko żółta. Właścicielce zmarli rodzice, nie chciała sprzedawać z powodów sentymentalnych, nie zależało jej na jakimś wielkim zarobku, po prostu chciała utrzymać to mieszkanie. Była bardzo zawiedziona poprzednią lokatorką, bo wynajęła jednej pani, a potem się okazało, że wprowadziła się do niej druga, z dzieckiem, psem i fretką. Po paru miesiącach przestały płacić czynsz, w końcu udało się jej ich pozbyć (pani była mylnie przekonana, że jak ma dziecko, to może mieszkać za darmo), ale doprowadziły mieszkanie do strasznego stanu. Jedna ściana pomalowana pomarańczowo, druga na niebiesko (w tym samym pokoju). Farbą pomalowały też ramę okienną i balkonową z jednej strony (chyba maznęły pędzlem i zamiast to umyć, to poszły za ciosem), do tego jakieś dekoracyjne naklejki. Dywan pogryziony, dziecko zasikało tapczan, więc trzeba go wyrzucić, podobnie jak kilka innych mebli, nadgryzionych przez zwierzaki. Część mebli trzeba dokupić we własnym zakresie. Wanna do doczyszczenia albo wymiany, też we własnym zakresie. Właścicielka mieszka w innym mieście, nie da rady ogarnąć remontu, dlatego wynajmuje taniej, żeby ktoś sobie to zrobił sam, a w tym stanie mieszkania wstydziłaby się brać więcej.
Przemyślałam temat, skupiałam się na pracy i studiach, więc zależało mi tylko, żeby było ciepło i z internetem, a tu cena niska, czterdzieści minut piechotą na uczelnię, w drugą stronę pół godziny piechotą do pracy, piętnaście minut do starówki. Lokalizacja jak marzenie. Zgodziłam się, podpisałyśmy umowę, wpłaciłam kaucję. Był wtedy że mną chłopak, który trochę się krzywił, ale myślałam, że chodzi o meble.
Ostatniego czerwca przewoziłam swoje rzeczy. Wchodzimy do mieszkania, a tu niesamowity smród. Powiedziałam głośno "Coś tu zdechło, czy jak?", na co chłopak odpowiedział "No od początku tu tak śmierdziało, dlatego się zdziwiłem, że bierzesz, ale mówiłaś że się posprząta, odmaluje i będzie super." Zatrzymałam się na parę dni u niego, bo w tym smrodzie spać się nie dało. Po bliższych oględzinach okazało się, że nie tylko tapczan jest przesikany, dywany też. Za zgodą właścicielki wyrzuciliśmy wszystkie tapicerowane meble. Resztę wymyłam. Przy okazji ich odsuwania odkryłam stosy kup fretki pod ścianami. Odmalowaliśmy wszystko, parkiet został odparowany i wreszcie po prawie dwóch tygodniach mogłam się wprowadzić.
Przypomniałam sobie tamten remont, czytając komentarze o najmie i zniszczonych mieszkaniach. Do dziś ciężko mi uwierzyć, że można do takiego stanu doprowadzić mieszkanie, a do tego w nim mieszkać, i to z dzieckiem. Nie wiem, jak im nie przeszkadzał ten wszechobecny smród.
wynajem mieszkania
Obawiam się, że niestety ta historia jest w dzisiejszych czasach standardem. Wynajmuje ludziom mieszkanie i też miałam doczynienia z piekielnymi lokatorami. Spotkałam się już min. z pogryzionymi meblami (pani nie miała zwierząt), odmową płacenia czynszu w grudniu bo są święta, pani negocjowanego afektu realizowała swoją działalność w moim mieszkaniu, studenci pozostawili po sobie setkę zużytych prezerwatyw, pani zaprosiła do wspólnego mieszkania dwóch panów (bez poinformowania mnie). Mogłabym jeszcze długo opowiadać.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 stycznia 2025 o 13:11
Właścicielka też niezła, że nawet nie próbowała posprzątać przed wynajęciem tego kolejnej osobie. Mi by było wstyd wpuścić kogokolwiek do takiego mieszkania. Syf mnie nie dziwi, bo widziałam, co sąsiedzi (alkoholicy) zrobili ze swoim mieszkaniem, tylko dziecka szkoda. Będzie miało przerąbane w szkole.
Odpowiedz@Ohboy: No, ja bym tak jednoznacznie właścicielki nie oceniała, bo polski rynek wynajmu ma m.in. taki problem, że ostatnio wszyscy średni standard próbują sprzedać jako wysoki, a mieszkania w niskim standardzie są od razu wyśmiewane i wiem, że to ze względu na wygórowane ceny, ale z drugiej strony myślę, że naprawdę wiele osób byłoby zainteresowanych opcją typu odsyfianie zasyfiałego mieszkania, a nawet jakiś remont w zamian za niski czynsz w ujętym w umowie okresie (np. 5 lat). Teraz właśnie wiele mieszkań stoi pustych, nie tylko dlatego, że ludzie boją się wynajmować, ale też dlatego, że są to mieszkania np. odziedziczone po rodzicach, a dziedziczący sami są już osobami starszymi z niewielkimi dochodami - nie stać ich na remont ani np. serwis sprzątający, a nie chcą sprzedać, bo sentyment albo ciułają kasę na remont. Tutaj myślę, że ostatecznie na korzyść autorki było wynajęcie tego syfu w zamian za atrakcyjną cenę przez kolejne 8 lat.
Odpowiedz@Ohboy: Właścicielka była bardzo miła, mieszkała w innym mieście. Wtedy miała urlop i zatrzymała się u jakiejś ciotki jeśli dobrze pamiętam. W mieszkaniu nie było kurzu, dywany też poodkurzane. Nie było żadnych śmieci. Mebli nie odsuwała, sama raczej nie dałaby rady. Na pierwszy rzut oka mieszkanie wyglądało w miarę ok, tylko jakby się przeszło do innej epoki, tak ze trzydzieści lat wstecz. Ściany koszmarnie pomalowane, część mebli do wyrzucenia, bo podrapane i pogryzione. Kobieta zrobiła, co mogła. Gdyby nie to zapalenie zatok, to pewnie bym nie wynajęła z powodu smrodu. Kupy fretki były za meblościanka i nie było ich widać.
Odpowiedz@Absurdarium: Sam smród jasno wskazywał na jakiś głębszy problem. Ciebie tłumaczy choroba, właścicielki nie. Nawet, jeśli była miła. @digi51: A ja oceniam, bo w historii nie ma ani słowa o tym, że niższy czynsz był za to, że w mieszkaniu nie dało się na początku mieszkać. Gdyby właścicielka jasno postawiła sprawę to nie byłoby problemu, ale tak się nie stało.
Odpowiedz@Ohboy: "Właścicielka mieszka w innym mieście, nie da rady ogarnąć remontu, dlatego wynajmuje taniej, żeby ktoś sobie to zrobił sam, a w tym stanie mieszkania wstydziłaby się brać więcej."
Odpowiedz@Ohboy: Nieuważnie czytasz. "Właścicielka mieszka w innym mieście, nie da rady ogarnąć remontu, dlatego wynajmuje TANIEJ, żeby ktoś sobie to zrobił sam, a w TYM STANIE MIESZKANIA wstydziłaby się brać więcej." Ponadto, autorka pisze... "...mieszkanie 15 minut piechotą od starówki za POŁOWĘ CENY w tej okolicy." I skąd właścicielka miałaby wiedzieć, że autorka ma katar i nie czuje smrodu? Wpuściła do domu, pokazała wszystko i czekała na decyzję. Chłopak też uznał, iż autorka wie, że capi. A tak na marginesie... Historia nie jest o wrednej właścicielce, która wsadziła autorkę na minę, tylko o lokatorkach-syfiarach, które zrobiły właścicielce z mieszkania chlew. Przez co musiała wynająć mieszkanie taniej, niż by mogła.
OdpowiedzZmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 5 stycznia 2025 o 20:14
@Ohboy: Właścicielka powiedziała od razu o poprzedniej lokatorce, jej współlokatorce, dziecku i zwierzakach. Uważała chyba, że źródłem smrodu jest ten przesikany tapczan, którego sama nie dałaby rady wynieść z drugiego piętra, bo już na początku zaznaczyła, że to jest do wyrzucenia. Piszę "chyba", ponieważ ja nie mówiłam, że mam zatkany nos, za to ona kilka razy podkreślała, że to był prawie nowy tapczan, bardzo zadbany, okrywany kapami, żeby się nie zniszczył. Ostatni zakup jej rodziców. A teraz jest zasikany, ogryziony i zaplamiony. Mieszkałam tam osiem lat, aż do przeprowadzki na swoje. Jako wynajmująca ta kobieta była naprawdę w porządku.
OdpowiedzDa się, da. Moi rodzice wynajmują jednopokojowe mieszkanie, wynajęli parze, które potem dorobiła się dziecka, w sumie mieszkali raptem 2 lata nie niepokojeni przez właścicieli. Przy odbiorze mieszkania rodzice odkryli ogromne połacia grzyba, których na pewno wcześniej nie było i najemcy nic nie zgłaszali, a czemu? A bo oni słyszeli, że ten plamy to nic groźnego i biorą się z tego, że się nie wietrzy, no a oni faktycznie 2 lata nie wietrzyli. W sensie nie otworzyli okien podobno ani razu, biorąc pod uwagę, że wtedy były to jeszcze stare okna i rączki zardzewiały i się zacięły to jest to możliwe...
Odpowiedz@digi51: Przed każdym wynajmem sprzątam tak mieszkanie jak bym sama tam chciała mieszkać. Jak nie mam siły to wynajmuję ekipę. Więc wiem jak wygląda lokal. I mi też kiedyś studenci wciskali kit że zagrzybione było jak się wprowadzili i to jest powód żeby się wcześniej wyprowadzić bez ponoszenia konsekwencji zerwania umowy. Na pytanie dlaczego nie dali znać ze cos takiego się dzieje i mieszkali z takim grzybem parę miesięcy nie bojąc się o własne zdrowie to już nie odpowiedzieli. Zasikane tapczany, robaki w odkurzaczu czy poszarpane fotele przez koty to dla mnie nie nowość.
Odpowiedz@digi51: Nie tylko możliwe, ale wręcz pewne. I to nie ze względu na zardzewiałe rączki. Po prostu, u nas taka wielowiekowa "rodzinna tradycja", że lepszy smrodek niż chłodek. Z moich obserwacji - ponad 60% obywateli (zwłaszcza ze wsi) nie otwiera okien w mieszkaniach nawet latem. Ludziska się boją świeżego powietrza, bo jest szkodliwe. A już nie daj buk "pseciungu"! Łeb urwie, jak nic. Razem z płucami.
Odpowiedz@Balbina: Zasikane tapczany i poszarpane fotele - rozumiem. Ale ROBAKI w odkurzaczu? Na miłość boską... JAKIE??? I skąd się tam wzięły?
Odpowiedz@Armagedon: Na wsi jestem bardziej w stanie to zrozumieć, szczególnie w małych domach starego typu. Moja babcia mieszkała w takim domu, gdy już dziadek umarł i dzieci się wyprowadziły praktycznie mieszkała w kuchnii, gdzie był piec. Jak było ciepło (wiosna/lato/wczesna jesień) u babci zawsze były otwarte drzwi wejściowe, a zimie babcia wietrzyła właśnie otwierając drzwi, bo mówiła, że tak od razu wietrzy cały dom.
Odpowiedz@Armagedon: A z moich obserwacji: okien się nie otwierało, bo były drewniane i dziurawe. I to nie tylko na wsi, w miastach też. Jak byłam mała, zanim założyliśmy okna plastikowe, to przed zimą mama wpychała w nie paczkę waty, żeby uszczelnić. W ramach wietrzenia dwa razy dziennie były szeroko otwierane drzwi na jakieś 10 minut. Ciotka w bloku otwierała balkon, bo paliła. Resztę okien też miała pouszczelniane. A latem nie było po co okien otwierać, bo jak tylko się robiło ciepłej, to w drzwiach wieszano albo firankę, albo takie zasłony z koralików, żeby muchy nie wlatywały, i w ogóle ich nie zamykano w ciągu dnia. Ale tak było w moich stronach, u Ciebie oczywiście mogło być inaczej. Robaki w odkurzaczu mogą być, jak się odkurza jedzenie (na przykład okruchy chleba, ciastek) i się nie opróżnia regularnie worka. Mogą to być na przykład larwy moli spożywczych. Ewentualnie jak ktoś znajdzie robaki i zamiast je zabić i wynieść, wciągnie odkurzaczem, uważając że problem zniknie. Ja raz znalazłam robaki w chlebaku. Wynajmowaliśmy wtedy mieszkanie we czwórkę, jakaś kuzynka koleżanki chciała przyjechać na lato. Nas nie było w wakacje, ona dostała klucze, a przed wyjazdem zapomniała zabrać chleba. Ja przyjechałam jakieś trzy tygodnie później i w chlebaku było pełno larw plus parę spleśniałych kromek. Nie mam pojęcia co to było, chyba mole.
Odpowiedz@digi51: Wiem, że na wsiach są otwierane drzwi latem, bo jeździłam do rodziny na wakacje. Ale sobie nie przypominam, żeby zimą (powiedzmy w święta) ktoś tam wietrzył chałupę drzwiami. Wręcz przeciwnie. Pilnowano bardzo, żeby "ciepło nie uciekało", bo węgiel kosztuje. Okien nie otwierano NIGDY. I ten zwyczaj przenosi się później do miast. Na szczęście, w blokach jest wentylacja. No, drzwiami wietrzyć nie bardzo można (choć i to widywałam), więc wentylacja musi wystarczać. Ale spoko, "miastowi" też okien nie otwierają. Właśnie przez to rozstałam się ze swoim wieloletnim partnerem. Mieszkał u mnie i notorycznie zamykał mi okna. Zwłaszcza w nocy, jak spałam, nawet latem. Budziłam się zlana potem. No cóż, wytrzymywałam te przepychanki przez 7 lat. I żadne z nas nie chciało dać za wygraną. Ja się dusiłam, on się bał, że go "zawieje". No i - musiał się w końcu wynieść.
Odpowiedz@Absurdarium: Chyba nie wszystko kumam. Te koraliki to się wieszało w drzwiach w miejskich blokach, czy w wiejskich domach? Bo to do końca jasne nie jest. Wszak ciotka otwierała okno balkonowe, więc raczej chodzi o miasto? Przyznam, że nigdy, nigdzie się z tym nie spotkałam, żeby ktoś w bloku, przez cały dzień, trzymał otwarte na oścież drzwi do mieszkania. Może gdzieś na Śląsku, w familokach? (Że na wsiach wietrzono drzwiami to wiem, i piszę o tym powyżej.) "A latem nie było po co okien otwierać..." No, może i nie było. W dzień. Bo na noc to się chyba jednak te drzwi zamykało? A noce latem potrafią być upalne. Ale rozumiem, że jak się okna na zimę solidnie opatrzyło, to potem nie było sensu ocieplenia zrywać i wyrzucać, by "za chwilę", apiać, robić to samo. Tyle, że ja właśnie o tym piszę, że 60% obywateli okien nie otwiera w ogóle. Bo nawet jeśli już mają te plastiki - to tylko im odpada konieczność ocieplania okien na zimę. Reszta zostaje jak była. Latem z przyzwyczajenia, zimą z oszczędności (opał, centralne). A potem to przegrzane, niedotlenione towarzystwo wychodzi w chłodniejszy dzień na powietrze (bo musi), byle wiaterek zawieje - i zaraz smarki dopasa, gruźliczy kaszel, 40* gorączki, albo i zapalenie płuc. Zwłaszcza u małych dzieci.
Odpowiedz@Armagedon:Na wsi w drzwiach wejściowych, w bloku firanka w drzwiach balkonowych. Ja ciotka wychodziła, to zamykała, ale jeśli tylko była w domu, to miała otwarte. Okna się myło, także ramy. Izolacja była zdejmowana każdej wiosny. Okna nie trzeba było na noc otwierać, bo przypominam, że wchodziła w nie pączka waty (taka szczelność). A to "przegrzane" towarzystwo zimą po kilkanaście razy dziennie wychodziło na dwór, do obrządku zwierząt, odśnieżania, ręcznego cięcia sieczki... Na wsi, jaką ja pamiętam, tlenu nikomu nie brakowało. A wieczorem ostatni raz dorzucali do pieca i szło się spać.Nikt nie wstawał co 2h, żeby dorzucić (chyba że ktoś miał małe dziecko), więc nad ranem w budynku robiło się zimno. A latem siedziało się na dworze od wpół do szóstej to dziesiątej wieczorem praktycznie. Suszenie siana, plewienie warzyw, zbieranie jagód, żniwa... Fizyczna praca na świeżym powietrzu.
Odpowiedz@Armagedon: muszę się tu zgodzić, u nas też mama szybko zamyka okna, jak próbuję przewietrzyć, bo ciepło ucieka. A latem muchy wlatują. Albo słychać na dworze, co się w domu mówi. Trochę wietrzy, ale dla mnie i tak za mało. My w domu mamy rekuperację, nie wyobrażam sobie żyć w domu, w którym nie ma żadnej wentylacji czy regularnego wietrzenia. Znajomi w nowym szczelnym domu mieli już grzyba, bo nie wietrzą, a wentylacja, której wymagają przepisy, to trochę za mało, trzeba wietrzyć. Naprawdę wielu ludzi tego nie robi, bo zimno, zawieje, przeciąg, zamykaj!
Odpowiedz@Armagedon: Nie wiem co tam było. Jak córka chciała odkurzyć to coś słabo ciągnęło. Więc mówię zmień worek. Po sekundzie tak zaczęła piszczeć i skakać wrzeszcząc że robaki się ruszają że kazałam jej zamknąć i wywalić cały sprzęt do śmieci.
Odpowiedz@Absurdarium: Nie przekonuj minie, że - w zasadzie - w mieszkaniach nie ma potrzeby otwierania okien (chyba że się pali), bo mnie nie przekonasz. Rozumiem, że na wsiach można było okien nie otwierać przez cały rok. Okna służyły do wyglądania, nie do wietrzenia. Takie było ich początkowe przeznaczenie. Zresztą - również w miastach, gdzie zimą grzały piece, a ogrzać musiały dużą powierzchnię. Kiedyś w kamienicach mury były grube, pokoje wielkie, a mieszkania miały ponad 3 metry wysokości. Więc latem okna zasłaniano przed słońcem, w pomieszczeniach było dużo powietrza, więc panował miły chłód. Oczywiście, w obu przypadkach uogólniam. Ale czasy się zmieniły. A upodobanie do zamkniętych okien pozostało. Również upodobanie do przegrzewania pomieszczeń (i latem i zimą), oraz niemowląt w wózkach, czy łóżeczkach. Upał 30*, a młode leży w czapce, swetrze, bucikach - i jeszcze przykryte kocykiem. Jak do tego przywyknie - potem zawsze będzie mu zimno. A im będzie więcej chorowało, tym matka będzie je cieplej ubierać, żeby się "nie przeziębiło". Zimą w domu mam 21*. Wietrzę. Centralne zakręcam, bo obecne zimy - to jest śmiech na sali. Od wiosny do późnej jesieni okna mam otwarte, dzień-noc, bez różnicy. Najgorszy jest upał, bo okna trzeba mocno przymknąć i zasłonić. W mieszkaniu robi się zaduch nie do zniesienia. Ale jak tylko słońce zajdzie, temperatura spada i robi się niższa niż wewnątrz - natychmiast otwieram okna w całym domu. Wszystkie. Do wschodu słońca, bo świeci mi prosto w szyby i pomieszczenie się błyskawicznie nagrzewa. Więc znowu muszę je (okna) przymknąć i szczelnie zasłonić. NIESTETY.
Odpowiedz@Balbina: Ciekawe, Balbina, za co ty tego minusa dostałaś? Że wywaliłaś zarobaczony odkurzacz? Też bym to zrobiła, i to szybko, żeby mi się robactwo po chałupie nie rozlazło.
Odpowiedz@malutkamrowcia: @Armagedon: Zgadzam się z wami dziewczyny. A "mrówcia" przynajmniej potrafi napisać jak jest (mama, znajomi), reszta "zaduchowców-przegrzewaczy" dziób trzyma zamknięty, tylko minusiki wciska. Ciekawe, ilu użytkowników okien nie otwiera i w domu ma grzyba i wilgoć? Raczej nikt się nie przyzna.
Odpowiedz@Bedrana: Ano, pewnie jak by był to Dyson to bym się bawiła w czyszczenie a jak zwykły za 150 czy 200 to wolałam wyrzucić żeby się nie ro+zpełzło-
Odpowiedz@Bedrana: myślę, że wielu niestety nie zwraca na to wcale uwagi. Jak ktoś jest przyzwyczajony, to mu zaduch nie będzie przeszkadzał. A ostatnio czytałam o lokatorach kamienicy, którzy skarżyli się na potwornie zagrzybiony budynek, na pewno jest za zimno, a wspólnota nic z tym nie robi, farelki nic nie dają. Jestem bardzo ciekawa, ilu z nich pomyślało o właściwej wentylacji. Zakładam, że wiele nie wietrzą, bo skoro za zimno i grzyb, to nie będą otwierać okien. Oczywiście to tylko przykłady, ale myślę, że w wielu domach w naszym kraju takie myślenie ma się świetnie.
Odpowiedz@Armagedon: Ależ ja Cię do niczego nie przekonuje. U nas nigdy grzyba nie było, a temperatury zimą były raczej niskie, w okolicach 16-17 stopni rano, a około 21 po południu, jak się napaliło w piecu. Sufit mielismy na wysokości 2,70 m. Dom był kiepsko izolowany. Grube ściany, cienkie stropy, fabrycznie kiepsko spasowane okna. U Ciebie bądź Twoich znajomych mogło być zupełnie inaczej. Każdy ma swoje, inne doświadczenia, i bardzo dobrze, bo jakby wszyscy mieli tak samo, to byłaby nuda.
Odpowiedz