Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

piekielni.pl

Pokaż menu
Szukaj

Przedstawiam Wam dziś smutną historię trzech pokoleń pewnej rodziny. Na studiach miałam…

Przedstawiam Wam dziś smutną historię trzech pokoleń pewnej rodziny.

Na studiach miałam koleżankę, Alicję. Ogólnie sympatyczna dziewczyna, ale zniechęcała do siebie ludzi przez wysokie, wręcz chorobliwe ambicje i wymądrzanie się. Alicja była dość uzdolniona, ciężko jednak byłoby nazwać ją wybitną. A taka usiłowała być. Chodziła na wszelkie możliwe uczelniane kółka zainteresowań i zajęcia nieobowiązkowe. Ze wszystko chciała mieć 5, usiłowała zaskarbić sobie sympatię każdego wykładowcy. W grupie kolegów z roku często pouczała kolegów. Nigdy nie potrafiła przyjąć do wiadomości, że może nie mieć racji. O ile na pierwszym roku jeszcze radziła sobie bardzo dobrze i faktycznie z prawie wszystkiego miała piątki, tak później z powodu natłoku zajęć i do tego podjęcia kolejnego kierunku studiów, jej oceny zaczęły spadać.

Alicja potrafiła płakać po zdanym egzaminie, bo dostała tylko 4, a nie 5. Często wykłócała się z prowadzącymi domagając się zmiany oceny. Do tego zaczęła uchodzić za samolubną i egocentryczną. Przykładowo przez jakiś czas prowadziła taką wydziałową, czy raczej kierunkową gazetkę. Z początku robiła to z innym studentem ze starszego roku, ale chłopak zrezygnował, bo twierdził, że z Alicją nie da się dogadać. Alicja sobie z tym zadaniem nie radziła, teksty było często pisane po łebkach, nie stosowała się do wskazówek opiekunki gazetki i w końcu została poproszona o ustąpienie z funkcji. W zemście usiłowała doprowadzić do tego, aby gazetkę w ogóle przestano wydawać.
Innym razem zdawała egzamin ustny z koleżanką z grupy. Gdy koleżanka dostała lepszą ocenę niż ona domagała się powtórki egzaminu dla obydwu z nich, bo niby koleżanka zostawała łatwiejsze pytania.

Alicja nie miała zbyt wielu znajomych na uczelni, większość traktowała ją jak wyniosłą, ale niegroźną dziwaczkę. Wydaje mi się, że byłam chyba jej najbliższą koleżanką. Alicja też pochodziła z miasta, w którym studiowałyśmy i w przeciwieństwie do innych "tubylców" na uczelni nigdy nie wspominała i nie spotykała się z żadnymi znajomymi z liceum czy w ogóle poznanych poza studiami.

Kiedyś Alicja mi się zwierzyła, że wie, że jej ambicje są niezrozumiałe dla innych studentów, ale ona to wyniosła z domu rodzinnego. Autentycznie zrobiło mi się jej żal.
Rodzice Alicji, których notabene poznałam, mieli jeszcze drugie dziecko, które zmarło w wieku kilku miesięcy. Starali się jeszcze później o kolejne, ale nigdy się to nie udało. Została im więc jedna jedyna Alicja. Alicja od wieku żłobkowego chodziła do na dodatkowy angielski, a potem zajęć było tylko więcej i więcej. Z takich, które pamiętam - do czasu pójścia do szkoły zaliczyła już balet, pianino i lekcje śpiewu. Na większość tych zajęć uczęszczała równolegle.

Alicja w podstawówce chodziła bodajże na 4 czy 5 dodatkowych zajęć - kontynuowała balet, doszło jeszcze kółko teatralne, karate, niemiecki, a pianino zamieniła na skrzypce. Nie miała praktycznie żadnych relacji z rówieśnikami, poza znajomymi z zajęć, ale ich też widywała raz czy dwa razy w tygodniu i to tylko na zajęciach. Na dalszych etapach edukacji jedynie zmieniła kierunki zajęć, większość kontynuowała 2-3 lata, a później zmieniała na coś innego. Praktycznie każdy dzień tygodnia miała dodatkowe zajęcia, czasami nawet 2 albo 3.
Nie powiem, trochę jej do pewnego momentu tej opowieści zazdrościłam. Sama pochodzę z dość ubogiej małomiasteczkowej rodziny. Gdy byłam dzieckiem, w latach 90. i 00. szałem były jakiekolwiek zajęcia dodatkowe w świetlicy, a i tak na większość nie mogłam uczęszczać, bo moich rodziców nie było stać nawet na zapłacenie symbolicznej kwoty. Myślałam, ze to fajnie, że mogła wszystkiego spróbować i zapytałam, co najbardziej lubiła.

Odpowiedziała sucho:
- No nie wiem, tak lubić LUBIĆ to raczej niczego. Ale widzisz jak te zajęcia wzmocniły mój charakter, wiem, że zawsze trzeba piąć się do przodu po sukces.
Zapytałam, jakie sukcesy udało jej się odnieść - naprawdę to było z mojej strony niewinne pytanie, myślałam, że pochwali się medalami czy jakimiś wyróżnieniami.
Alicja znów zdziwiła się tym pytaniem
- Ale co masz na myśli? Jakie sukcesy
- No jakieś zwycięstwa w turniejach czy konkursach czy coś takiego
- Ale ty jesteś pasywno-agresywna!
- Słucham?
- No tak, co? Próbujesz mi wytknąć, że nie mam sukcesów?
- Przecież tylko zapytałam!
- Nie każdy sukces da się zmierzyć medalem! Ale jeśli chcesz już wiedzieć to w liceum wygrałam miejską olimpiadę z niemieckiego!

No właśnie. Na podstawie wygranej tej olimpiady Alicja domagała się zwolnienia z obligatoryjnych zajęć z niemieckiego. Gdy lektorka jej powiedziała, że takim dyplom nie jest podstawą do zwolnienia z lektoratu, Alicja była głęboko oburzona. Końcem końców miała problemy z zaliczeniem semestru z lektoratu. Tłumaczyła, że za długo czasu już minęło i nie pamięta języka i właśnie dlatego bez sensu jest, że musi znowu zdawać to, czego już już raz się nauczyła.

Po licencjacie Alicja nie dostała się na prestiżową specjalizację magisterką. Pisała odwołania, jednak na próżno - miejsc było ledwie dla 10 najlepszych osób z roku. Zmierziło mnie wtedy, że Alicja powiedziała, że po otrzymaniu wiadomości o tym, że się nie dostała, myślała o samobójstwie.

Jeszcze na studiach nasz kontakt się rozluźnił, a po studiach całkowicie zaniknął.
Jednakże ostatnio spotkałam Alicję na mieście i od słowa do słowa umówiłyśmy się na kawę.

Alicja sama jest mamą. Ma 5-letnią córkę. Bardzo przykro słuchało mi się jej opowieści o dziecku. Ogólnie zaczęła od tego, że dziecka w sumie nie planowała i nie za bardzo chciała, ale stwierdziła, że jednak przed 30-stką musi mieć. Dlaczego musi? Bo prawie wszystkie jej znajome już miały. No więc Alicja ma uroczą 5-letnią jedynaczkę.

I tak mała:
- w wieku 3 miesięcy chodziła już z mamą na basen. Alicja nie przepada za chlapaniem się w wodzie, ale tu były jedyne zajęcia dla niemowlaków, jakie znalazła.
- Gdy miała rok zaczęła chodzić na angielski i niemiecki równocześnie. Alicja próbowała zapisać ją też na rytmikę i gimnastykę, ale nie było grup dla tak małych dzieci (oburzające!)
Potem z biegiem czasu zapisywała małą na kolejne zajęcia, jak tylko młoda kwalifikowała się już wiekowo - rytmika, akrobatyka, szachy i nadal angielski i niemiecki. Teraz z niecierpliwością czeka aż mała skończy sześć lat, bo od takiego wieku dopiero jakakolwiek szkoła przyjmuje na karate (albo inną dyscyplinę sportu walki, nie pamiętam).

Sporo mówiła o tym, że irytuje ją, że młoda na zajęcia nie chce chodzić, często płacze i nawet już nauczyciele z tych grup mówili Alicji, że udział jej córki w niektórych zajęciach nie ma sensu, bo mała kompletnie nic z nich nie wynosi, jest smutna i niezaangażowana. No, ale co oni wiedzą! Alicja też tak miała w dzieciństwie, ale dobrze jej to zrobiło. I jej córka jej kiedyś podziękuje!

Strasznie mnie to zmierziło. Sama nie mam dzieci, ale nawet mi się serce krajało na wyobrażenie małej dziewczynki ciągniętej codziennie wołami na nielubiane zajęcia. Zasugerowałam Alicji, aby wybrała z małą może 1 czy 2 zajęcia, które dziecko lubi. Alicja zaśmiała się i powiedziała:
- Jakbym ją zapytała to by powiedziała, że lalce zupę ugotować albo włosy rozczesać! No takich kursów chyba nie ma! A poza tym nie mądrzyj się tak! Jak będziesz miała dzieci to zobaczysz. Ja mam ją jedną i będę w nią inwestować ile się da!

W tym wszystkim ciężko było porozmawiać o innych rzeczach, ale Alicja jest też niezadowolona z pracy i z męża. W pracy nie doceniają jej wielu talentów, a jej mąż to ciapa i nieudacznik. I po tym stwierdzeniu zapytała, czy teraz rozumiem, dlaczego tak ważny jest dla niej rozwój córki.

Powiem szczerze - nie.

dzieci

by ~malarudafruzia
Zobacz następny
Dodaj nowy komentarz
avatar Ohboy
19 21

Straszne, jak bardzo można wyprać człowiekowi mózg. Alicja sama ostatecznie nie ma żadnych korzyści z tych wszystkich zajęć i kursów, ale to samo robi córce. W sumie ciężko zdecydować, czy to kwestia "ja tak miałam, więc inaczej nie umiem", czy też "ja tak miałam i moje dziecko nie może mieć lepiej". Bo zbyt często rodzice (i ludzie w ogóle) wolą, aby inni mieli tak samo źle jak oni zamiast lepiej.

Odpowiedz
avatar singri
7 7

@Ohboy: A mi się wydaje, że to jest taki mechanizm: Rodzice ciągali mnie na zajęcia całymi dniami. Rodzice mnie kochają. Nigdy nie zrobiliby nic, co by mogło mi zaszkodzić. Więc zajęcia są dobre. Człowiek ma zazwyczaj OGROMNY problem, by przyznać, że jego rodzice zrobili coś nie tak. Ale zdarza się jednak, że pomimo najlepszych chęci, rodziciele zafundują swojemu bąblowi traumę (poznałam ten mechanizm przy okazji czytania o brytyjskich szkołach z internatem, bardzo dobry przykład - wywieź dziewięciolatka do szkoły z internatem, trauma na całe życie). Wtedy jednym ze sposobów na poradzenie sobie z tymi trudnymi emocjami jest ostateczne utwierdzenie się w przekonaniu, że to, co zrobili rodzice, było dobre. A jak to najlepiej potwierdzić? Robiąc to samo własnemu dziecku...

Odpowiedz
avatar Ohboy
1 1

@singri: Chciałabym, żeby zawsze było tak, jak mówisz (oczywiście nadal jest to złe, ale intencja taka nie jest), ale niestety spotkałam sporo osób, które tak naprawdę nie chcą, aby ich własne dzieci miały lepiej od nich. Stąd dwie opcje, aczkolwiek zgadzam się, że ta 1 jest bardziej prawdopodobna.

Odpowiedz
avatar digi51
10 12

To ja tylko wtrącę - zajęć z niemowlakiem na basenie nie trzeba demonizować. Tak mało dziecko nie odczuwa żadnej presji sukcesu i jest to dla niego po prostu ciekawe doświadczenie, a na macierzyńskim z niemowlakiem można skisnąć z nudów i każda odskocznia od codziennej rutyny jest fajna też dla matki. Podobnie z językami obcymi - dla tak małych dzieci (rok) ta zajęcia mają wyłącznie formę zabawy i oswajania się z językiem - w zasadzie nie mają żadnej wartości dydatkycznej i w sumie to zawsze dziwiło mnie, że rodzice obiecują sobie nie wiadomo co po takich zajęciach i że w ogóle chce im się na to wywalać kasę. Potem to już trochę gorzej, bo najpierw dziecko siedzi 8h w przedszkolu, a potem jeszcze goni się je na extra zajęcia. Oczywiście, jeśli dziecko je lubi, a w idealnym wypadku samo wyraża chęć chodzenia na nie to co innego. Gorzej jak dziecko po pierwsze wcale nie chce na niego chodzić, a z planu tygodnia okazuje się, że dziecko widzi rodziców tylko w drodze do żłobka i do domu, bo jak wrócą po tych wszystkich zajęciach to już tylko kąpiel i spać. Sama chcę zapisać dziecko za rok na piłkę, bo on chce (choć wiadomo jak to jest z "chceciem") u trzylatka, ale kurde... i tak już mam wrażenie, że jakoś nam mało tego rodzinnego czasu, a tu jeszcze kolejne 2-3h urwane. Ale jak będzie chciał - będzie chodził. Ale żeby codziennie przedszkolakowi planować jakieś dodatkowe zajęcia? Chore. Tej Alicji też trzeba współczuć, bo jedyne czego się dorobiła na tych zajęciach to chyba tej chorej ambicji. Pewnie każdy rodzic chciałby, żeby jego dziecko było wybitne, najlepiej w kilku dziedzinach - ale tak naprawdę jeśli odnajdzie jedną rzecz, w której będzie dobre i będzie mu sprawiało radość to już sukces.

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 7

@digi51: Chyba nikt nie czepia się zajęć, jeśli są rozsądnie rozplanowane i dziecko ma również czas na to, aby być dzieckiem. Autorka znała już schemat działania w rodzinie Alicji, więc od razu zapaliło jej się światełko ostrzegawcze. A z tym pływaniem to ogólnie dobry pomysł, bo po znajomych widzę, jak wielu nie umie pływać i boi się wody (pewnie częściowo pokłosie metod nauczania niektórych rodziców, którzy po prostu wrzucali dzieciaki do głębszej wody).

Odpowiedz
avatar HelikopterAugusto
8 10

"Trudne" dzieciństwo nie usprawiedliwia bycia nadętą, wredną, toksyczną p*zdą. Dziwi mnie jakim cudem takie odpychające babsko znalazło faceta i to takiego, który spłodził z nią dziecko. Współczuję jemu i dziecku.

Odpowiedz
avatar Ohboy
5 11

@HelikopterAugusto: Jemu nie ma czego współczuć, bo taką sobie wybrał. W historii jasno jest pokazane, że Alicja nie ukrywa się ze swoją osobowością. Dziecka szkoda, to fakt.

Odpowiedz
avatar gawronek
8 8

Niezła rodzinka, szykuje się trzecie zniszczone pokolenie. Ich tam wszystkich trzeba by wysłać na porządne terapie... Można mieć tylko nadzieję że córka Alicji się zbuntuje i wpływ rówieśników/nauczycieli przeważy wpływ matki.

Odpowiedz
avatar bazienka
-1 7

uczenie innych jezykow ma sens jak sie zna podstawy ojczystego i potrafi w nim porozumiewac

Odpowiedz
avatar Ohboy
2 6

@bazienka: Nie, tego typu nauka ma na celu dwujęzyczność (czy tam więcej, ale to chyba mało realne) u dziecka i jest możliwa. Wadą takiego rozwiązania jest to, że dziecko może zacząć mówić później.

Odpowiedz
avatar niepodam
4 4

@Ohboy: znam jedną osobę trzyjęzyczną od dziecka - matka Polka, ojciec Pers, mieszkają w UK :). Więc jak najbardziej realne.

Odpowiedz
avatar Ohboy
2 4

@niepodam: Trzyjęzyczność jest rzadka i osobiście nie znam takich osób, dlatego wolałam się zabezpieczyć XD (oczywiście są też poligloci, ale to coś innego niż 3 języki natywne).

Odpowiedz
avatar digi51
2 4

@Ohboy: Moje dziecko ma opcje być trzyjęzyczne, ale w takim przypadkach istnieje opcja, że mózg jeden język może odrzucać (zresztą w przypadku dzieci dwujęzycznych też) i jeden z języków będzie w stanie zrozumieć, ale nie będzie potrafił się nim skomunikować. Zajęcia dla tak małych dzieci mogą być wstępem do dwujęzyczności, jeśli np. rodzina planuje emigrację lub wysłanie dziecka do przedszkola albo szkoły obcojęzycznej. Inaczej takie zajęcia to tylko zabawa, osłuchanie się i ewentualnie nieco łatwiejszy wstęp do edukacji właściwej.

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 3

@digi51: To jest skomplikowany i wieloaspektowy temat, którego nie da się streścić w krótkim komentarzu, a tu chodzi tylko o to, że nie, dzieci nie muszą zaczynać nauki innych języków, gdy już znają swój jeden ojczysty, jak stwierdziła bazienka.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
2 2

@bazienka O matko, to jest tak przestarzały pogląd, że nawet moja teściowa wie, że to nieprawda :) Dzieci jak najbardziej mogą poznawać dwa języki jednocześnie. Natomiast to ile słów dziecko przyswaja dziennie się nie zmienia, więc może być tak, że polskojezyczne dziecko będzie znało 500 słów, a dwujęzyczne 250 polskich i 250 angielskich. Plus dzieci używają tego słowa, które im łatwiej powiedzieć w danych okolicznościach. Np moje dzieci najpierw nazwy kolorów mówiły po angielsku, dopiero potem po polsku, bo łatwiej dziecku powiedzieć "blue" niż "niebieski". Proponuję się nie wypowiadać w tematach, na które się nie ma wiedzy.

Odpowiedz
avatar minus25
5 5

Szkoda, że Alicja nie widzi, że przenosi toksyczne błędy rodziców na swoje dziecko.

Odpowiedz
avatar mama_muminka
1 3

Temat zajęć dodatkowych z rodzicami jest drażliwy. W opisanym przypadku dziecko ewidentnie ich nie chce i sprawa jest jasna. Ale co zrobić, jak 4 latek chodzi już na 2 zajęcia i chce żeby zapisać na 3 zajęcia? Mi się wydaje, że to już dużo jak na takie dziecko, ale z drugiej strony odmówić dziecku czegoś co jest rozwojowe? I oczywiście jak ktoś z zewnątrz słyszy, że dziecko chodzi na 2-3 zajęcia jako przedszkolak to zawsze zakłada, że to rodzice torturują swoje dzieci.

Odpowiedz
avatar Ohboy
3 3

@mama_muminka: Dzieci nie wiedzą, co jest dla nich dobre i zdrowe. Po to jest rodzic, aby zadbać o dziecko i podjąć za nie pewne decyzje.

Odpowiedz
avatar timka
-2 2

Dziwię się, że jeszcze nikt nie wytknął tego jak tragicznie jest napisana na historia, ciągłe błędy, poza tym nie wiem czy częściowo nie jest koloryzowana bo nie ma czegoś takiego jak olimpiada miejska. Do tego roczne dzieci to ledwo co chodzą to nie wiem jak można je próbować zapisać na rytmikę i gimnastykę. I nie wiem jak Alicja mogła zmieniać zajęcia dodatkowe co rusz chyba, że mieszkała w jednym z największych miast ale i tak mi się nie wydaje by w latach 90/00 było już tyle zajęć dodatkowych nawet tam, by zmieniać co chwilę.

Odpowiedz

Zmodyfikowano 1 raz. Ostatnia modyfikacja: 4 grudnia 2022 o 3:00

avatar Ohboy
1 1

@timka: Słowo "olimpiada" bywa nadużywane i jak wrzucisz w google to zobaczysz, że ludzie nazywają tak różne konkursy. Więc Alicja swoje, a prawda mogła być różna. ;) Jeśli chodzi o zajęcia, to mieszkałam w dużym mieście, ale nie największym w Polsce, i u nas sam Pałac Młodzieży miał bardzo bogatą ofertę różnych zajęć.

Odpowiedz
avatar digi51
0 0

@timka: oczywiście, że takie zajęcia były, a już na pewno spokojnie można było załatwić prywatne lekcje. Z tym, że to był ogromny jak na tamte czasy wydatek i przeciętnej rodziny na pewno nie było stać na opłacanie tylu różnych kursów. Sama z rodzeństwem na przełomie wieku chodziłam na jakieś dodatkowe zajęcia, ja na kosza, brat na karate, siostra na lekcje rysunku. Z tym, że jak raz powiedzieliśmy, że już nie chcemy to kolejnych nie było...

Odpowiedz
avatar mama_muminka
0 0

@timka Rytmika dla niemowlaków jak najbardziej istnieje, wygooglaj gordonki.

Odpowiedz
avatar kKKKK
-1 1

Historia ciekawa ale chyba nieprawdziwa - chyba każde miasto na tyle duże, żeby mieć uczelnię ma rytmikę dla dzieci od szóstego miesiąca (gordonki), jakieś zajęcia sensoryczne, gimnastykę też (przed lockdownem działały w Polsce sieć Gym Generation i the Little Gym z zajęciami od szóstego miesiąca, dziecko Alicji musiałoby się załapać na zajęcia ;)) plus jest mnóstwo zajęć dla mam z dziećmi starszymi niż sześć miesięcy z muzyką, sztuką itp. Zajęcia ze sztuk walki są od trzeciego roku życia. Wszystko dla tak małych dzieci jest w formule rodzice spędzają czas z dzieckiem i wspólnie wykonują jakąś aktywność - oglądają obrazy w muzeum albo wykonują jakieś ćwiczenia. Większość rodziców woli tak spędzać czas z dzieckiem niż siedzieć cały dzień w domu i czesać włosy lali i to raczej zrozumiałe, zdrowie psychiczne rodzica to reż warunek dobrostanu dziecka ;)

Odpowiedz
avatar digi51
3 3

@kKKKK: A może właśnie problem był w tym, że Alicja wcale nie chciała brać udziału w zajęciach z dzieckiem, tylko odstawić tam dzieciaka i co najwyżej usiąść gdzieś z boku z telefonem w łapie? Tego się raczej nie da zrobić z rocznym dzieckiem. "Większość rodziców woli tak spędzać czas z dzieckiem niż siedzieć cały dzień w domu i czesać włosy lali" - pokaż mi tych rodziców, którzy mając 5-letnie dziecko siedzą z nim cały dzień w domu. Większość rodziców dziecko w tym wieku widuje rano przy śniadaniu i parę godzin po pracy. " zdrowie psychiczne rodzica to też warunek dobrostanu dziecka ;)" - wszystko w granicach rozsądku. Rodzic musi myśleć i swoich potrzebach psychicznych, jak i dziecka. Jeśli dziecko ewidentnie na te zajęcia nie chce chodzić, to nie jest to dla niego w żaden sposób korzystne rozwojowo, a i też i nie wiem w jaki sposób miałoby poprawić dobrostan psychiczny matki, poza karmieniem chorej ambicji. Jak chce sobie od dzieciora odpocząć i zapewnić tym samym dobrostan psychiczny, to niech je zostawi z ojcem/dziadkami, żeby spędzało czas, w sposób jaki sprawia mu przyjemność. Poza nie zapominajmy, że dzieci to dzieci - dla nich czesanie lalce włosów albo jeżdżenie samochodzikami jest dla nich równie fascynujące co dla dorosłych uprawianie swojego hobby. A 5-latka może spokojnie bawić się przez większość czasu sama, nie potrzebuje ciągłej asysty matki, żeby się lalkami pobawić.

Odpowiedz
Udostępnij