Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91185

przez ~Matasza ·
| Do ulubionych
W odniesieniu do https://piekielni.pl/91177

Jestem samotną matką pięciolatki. Mój partner zmarł jakiś czas temu i w efekcie zostałam sama z ogromnym kredytem hipotecznym, gospodarstwem rolnym i rzeczoną pięciolatką.

Mam szczęście, bo moja praca pozwala na utrzymanie tego całego majdanu. Albo raczej "moje prace", bo oprócz etatu mam kilka dodatkowych źródeł dochodu, żeby móc jakoś utrzymać się w kupie.

Śpię po jakieś 5, maks. 6 godzin na dobę, bo dzień kończę i zaczynam oporządzając zwierzęta, w międzyczasie pracuję (na szczęście zdalnie), ogarniam dom, sprzątam, pracuję w ogrodzie i na roli.

I jest jeszcze pięcioletnia latorośl, z którą staram się spędzać jak najwięcej czasu. Czytamy, śpiewamy, pieczemy, zajmujemy się razem zwierzętami, gramy w planszówki, rysujemy i robimy wszystko, co dzieci w tym wieku robić lubią.

Niestety, zdarza się, że kończę zmianę o 20:00. Pół biedy, jeśli "dniówka" jest spokojna, wtedy mogę zająć się dzieckiem, patrząc jednym okiem na ekran komputera. Gorzej, gdy sypią się błędy, a ja nie mogę odejść od ekranu, bo wiszę na teamsie z resztą ekipy.

Wtedy moje dziecko albo bawi się samo, albo, niestety, odpalamy JimJama czy innego Disneya i ogląda bajki. A to wszystko przetykane skargami w stylu "ty nigdy się ze mną nie bawisz", która powodują u mnie poczucie winy, bezradności i tego, jak koszmarną matką jestem.

Był weekend, dla mnie dyżurowy. Co oznacza, że jeśli coś się wykrzaczy, dzwonią do mnie, siadam przed kompa i naprawiam.
W ten weekend wyjątkowo psuło się WSZYSTKO i prawie nie miałam kiedy iść się wysikać. Niestety, nie mogłam też bawić się z małą, której szybko znudziły się kolorowanki, więc, chcąc nie chcąc w ruch poszedł pilot i bajki. No trudno, co zrobić.

W poniedziałek, gdy odbierałam małą z przedszkola, pani przedszkolanka zasugerowała mi, chociaż bardzo naokoło i przez kwiatek, że może skoro nie mam czasu dla dziecka, to nie powinnam była go "robić". A siedzenie przed komputerem, gdy dziecko ogląda bajki to zaniedbanie.

Akurat w ten weekend moje dziecko siedziało przed telewizorem i opowiedziało o tym w klasie, gdy po kolei opowiadali, co robili w domu z rodzicami. Mała radośnie wszystkich poinformowała, że oglądała bajki cały weekend, bo mama nie miała czasu i siedziała przed komputerem.

Przyjechałam do domu i pod pretekstem skorzystania z WC zamknęłam się przed własnym dzieckiem w łazience i płakałam.
A to wszystko dlatego, że sytuacja, której sobie nie wybrałam, zmusza mnie do wzmożonej pracy dla (o ironio) zapewnienia mojemu dziecku jak najlepszych warunków.
I wszystko pomimo tego, że staram się bardzo spędzać jak najwięcej czasu z moją małą, chociaż niejednokrotnie jestem wykończona, albo dopada mnie fala żałoby i jedyne, na co mam ochotę, to zawinąć się w kocyk i płakać.

Więc droga nauczycielko, zanim wysuniesz tak daleko idące wnioski, zapytaj, dowiedz się, porozmawiaj z rodzicem. A jeśli nie chcesz, to proszę, nie wygłaszaj światłych uwag na temat wychowywania dzieci. Bo nie wiesz, z kim ktoś się mierzy i ile będą kosztowały twoje dyrdymały.

przedszkole

Skomentuj (39) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (171)

#91182

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu. Z racji tego, że spotykam w swojej pracy setki ludzi każdego dnia, paru piekielnych zawsze się znajdzie. ;)

Dzisiaj napiszę trochę o ludzkiej głupocie i braku odpowiedzialności.
Temat główny: przejazdy kolejowe.
Jeśli przejazd nie jest zabezpieczony rogatkami lub maszynista dostanie sygnał, że urządzenia zabezpieczające nie działają, ma obowiązek zwolnić do 20km/h i trąbić, ile wlezie :)
Dzisiaj Pani kierująca samochodem zatrzymała się przed znakiem "STOP", patrzyła na zbliżający się do niej pociąg, po czym podniosła rękę w celu podziękowania maszyniście za jego uprzejmość i ruszyła prosto pod pędzący pociąg.
Pociąg NIGDY nie przepuści Was na przejeździe. Zwalnia i trąbi, bo takie są przepisy. A takie sytuacje zdarzają się nagminnie. I wiele z nich, niestety, kończy się tragicznie. "A, przejadę szybko, zdążę" Nie, nie zdążysz. Źle ocenisz prędkość i już nigdzie nie dojedziesz.

Temat główny: pasażer z psem.
Pies może jechać pociągiem tylko, jeśli:
a) ma kaganiec i jest na smyczy
b) siedzi w transporterze
c) właściciel posiada ważną książeczkę szczepień
Ludzie nagminnie zapominają kagańca albo, co gorsze, bagatelizują ten przepis, bo "on nie gryzie, jest grzeczny, siedzi na kolanach, Pusia taka malutka jest, nikomu krzywdy nie zrobi".
Kiedyś jedna Pusia, rasy york, siedząca na kolanach u właścicieli rzuciła się na przechodzące obok 4-letnie dziecko. Wygryzła mu kawał policzka. Blizna i trauma do końca życia. Pani zdziwiona, piesek nigdy wcześniej nikogo nie ugryzł.
Jaki obsługa pociągu my też odpowiadamy za Waszego psa. I ponosimy konsekwencje za brak czyjejś odpowiedzialności, ponieważ to my odpowiadamy za bezpieczeństwo pasażerów. Dlatego czepiamy się tego, a często nie wpuszczamy do pociągu osób z psami "luzem". I nie obarczam tutaj winą psa - ma prawo być wystraszony, zestresowany- reaguje w odpowiedni dla siebie sposób.

Ale to i tak ja jestem wredna i piekielna :) No cóż, czasami muszę.

Pociąg

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 133 (145)

#91179

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W tej historii ja jestem piekielny.
Byłem zalewany telefonami (pewnie jak duża część z Was) super hiper ofertami dotyczącymi fotowoltaiki. Niestety, prowadzę działalność, więc muszę odbierać nawet takie telefony.
Na początku grzecznie dziękowałem za propozycje, jednak po którymś z rzędu telefonie zaczęło mnie to dość mocno irytować, żeby nie powiedzieć dosadniej.
Cóż... Chcą się bawić, to i ja zagram w tę grę.
Odpowiadałem, że bardzo chętnie założę panele i pytałem, czy montują także na blokach. Po takiej odpowiedzi rozmowy się szybko kończyły.
Potem firmy się wycwaniły i zaczęły pytać, czy mieszkam w domu jednorodzinnym...
Moje odpowiedzi brzmiały wtedy: nie, mieszkam w jaskini/namiocie/szałasie/ziemiance/jestem bezdomny.
Na chwilę obecną ofert fotowoltaiki już nie dostaję.

Oczywiście, otrzymywałem również specjalne zaproszenia na prezentacje fantastycznych garnków, materacy itp.
Panie oczywiście chciały wiedzieć w jakim mieście mieszkam.
To było jeszcze prostsze :)
Okazywało się, że nie prowadzą prezentacji we Władywostoku, Baku, Czelabińsku i Astanie.
Te telefony również się skończyły.

Teraz dzwonią z pytaniem, czy mam ziemię na dzierżawę pod farmy słoneczne...

spam fotowoltaika

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 114 (126)

#91178

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wkurzyłam się. I w związku z tym jutro na mojej klatce schodowej zawiśnie kartka, której tekst właśnie tworzę, ale będzie to brzmiało mniej-więcej tak:

"Szanowni sąsiedzi!
Uprzejmie informuję, że do wyrzucania resztek jedzenia służy kontener z napisem "BIO" w komorze śmietnikowej, a NIE okno w kuchni! Zaraz po świętach odpowiednie zgłoszenie pójdzie do administratora budynku, wraz z sugestią skierowania jednej z kamer na ścianę (i okna) naszego bloku, w miejscu gdzie pod oknami znajdują się resztki jedzenia. Biorąc pod uwagę ilość w/w resztek oraz wysokość mandatu za zaśmiecanie, chyba będzie im się opłacało nawet zamontować całkiem nową kamerę w tym celu.
Pozdrawiam i życzę Wesołych Świat!"

No wredna jestem, wiem...

blok_mieszkalny

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 109 (119)

#91175

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio w wiadomościach telewizyjnych często spotykamy "mrożące " wiadomości o kierowcach rozjeżdżających biednych pieszych na pasach. Tacy są rozwydrzeni kierowcy. Nie neguję że czasami się tacy zdarzają - jak wszędzie na świecie.
Ja sam jeżdżę dużo po mieście i widzę drugą stronę medalu o której się nie mówi.
Piesi święte krowy - jeden na dziesięć zatrzyma się przed przejściem i spojrzy na bok. Reguła to przejście bez zatrzymania, po prostu dalsza część chodnika i tak robią młodzi i starsi. Bardzo często marsz z kapturem na głowi i twarzą w telefonie. Rowerzysta na przejściu - czasami są dni że nie zdarzyło mi się aby taki zatrzymał się i przeprowadził rower przez przejście.
Wymagamy od kierowców ale nikt nie wymaga od pieszych i rowerzystów. Najwygodniej narzekać na "zwyrodnialców " za kierownicą.

Skomentuj (40) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 94 (126)

#91176

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem czy to kwestia kulturowa, czy "nowoczesnego" macierzyństwa, ale puszczanie dziecka samopas, na rowerku, w ciasnej Biedronce, jest wg mnie piekielne.

Piekielne tym bardziej, gdy dzieje się to w Wielką Sobotę i ludzi jest masa, bo na pół godziny przed zamknięciem każdy chce tylko dokupić tą jedną, dwie rzeczy których zapomniał i iść do domu.

A najbardziej piekielne, że dziecko nie rozumiało że nie wolno jeździć ludziom po nogach. Nie rozumiało też po polsku, angielsku, rosyjsku ani ukraińsku próśb o przesunięcie się i nie stanie w poprzek przejścia...

Rozumiem, że czasami trzeba zabrać dziecko do sklepu bo nie ma z kim zostawić. Ale na litość, bez rowerka! I naprawdę nauczenie dziecka że "przepraszam" zazwyczaj oznacza że ma się przesunąć to nie jest jakaś trudność nie do pokonania - żyjemy w Polsce, naprawdę te 4 czy 5 podstawowych słów można opanować! Albo pilnować swojego własnego dziecka...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (142)

#91157

przez ~Anielska2375 ·
| Do ulubionych
Historia z głównej o zakochanym w 16latce mężczyźnie przypomniała mi o związku mojej koleżanki z 18latkiem. Nie brzmi gorsząco? Zaraz się przekonacie czy tak jest w rzeczywistości.

Rzecz dzieje się w czasach, gdy o groomingu nikt nie słyszał. Były to czasy, gdy dopiero pojawiały się pierwsze smartfony, które były poza zasięgiem nastolatków. Dużo więc chodziliśmy grupami po parku, przesiadywaliśmy na miejskim placu zabaw albo nad rzeką. Typowe zajęcia dla dzieciaków w małych miejscowościach, gdzie ani kina, ani centrum handlowego nie było, a co dopiero coś więcej niż boisko do nogi.

Kumplowałam się wtedy z Kasią i Zosią. Zwykle w weekendy kupowaliśmy jakieś przekąski i szłyśmy nad rzekę albo na plac zabaw. Co ważne, miałyśmy wtedy 12 lat, a Zosia nawet 11, bo jej urodziny wypadały dopiero w listopadzie.

Pewnego dnia na plac zabaw przyszli starsi chłopcy w liczbie akurat też 3 sztuk. Kojarzyłam ich, bo jeden z nich chodził z moim kuzynem do klasy i był na jego 18 urodzinach. Przysiedli się do nas, na co ja zareagowałam z rezerwą. Dziewczyny za to się rozpromieniły, bo to starsi chłopcy i wiadomo, że będzie potem w szkole szał. Po chwilowej pogadance, stwierdziłam, że idę do domu, bo towarzystwo średnio mi odpowiada, tym bardziej, że w moją stronę padały dziwne spojrzenia, bo z racji obowiązującej wtedy mody- ubrana byłam w bokserkę i rozpięta koszulę.

Generalnie ja miałam tego pecha, że już w wieku 11 lat dostałam okres i zaczęła się u mnie cała przemiana hormonalna. Już w wieku 12 lat, musiałam kupować staniki w rozmiarze B (niby nie dużo, ale byłam wtedy najbardziej biuściastą osobą w klasie). Spojrzenia w moja stronę nie były niewinne i chociaż z twarzy byłam wtedy mocne 5/10, tak cała reszta zaczęła się już kształtować na kobietę. Basia wyglądała z nas najbardziej jak dziecko, Zosia powoli nabierała kobiecych kształtów, ale i tak można było stwierdzić, że jest bardzo nieletnia. I to w taki sposób, że powinna interesować się książkami, a nie związkami.

Następnego dnia, dziewczyny chwaliły mi się, że spędziły z chłopakami cały wieczór. Umówiły się z nimi również dzisiaj i pytały czy chcę z nimi iść. Powiedziałam, że nie. Stwierdziły, że mam się nie zachowywać jak dzikus, bo to normalni fajni chłopcy. Do mnie to nie trafiało, bo z rzeczonym kuzynem miałam mało tematów do rozmowy i zadawanie się z jego rówieśnikami uważałam za głupie.

Potem parę razy dziewczyny spotkały się z nimi sam na sam, aż przyszły wakacje. Umówiłam się z dziewczynami nad rzeką, a one przyszły razem z nimi. Nie chciałam od razu uciekać, ludzi nad rzeką też było sporo, więc czułam się w miarę bezpiecznie, ale gadka z chłopakami mi się nie kleiła. Po jakimś czasie nad rzeką pojawił się również mój kuzyn ze swoją ekipą i dosłownie mnie zgarnął za szmaty. Odciągnął od kolegów i zaczął mi robić pogadankę, że z tymi chłopakami mam się nie zadawać, bo są poje**mi i on niejedno słyszał co wyrabiali z dziewczynami na imprezach. Powiedział, że doniesie na mnie moim rodzicom, na co ja tłumaczyłam, że ja się z nimi nie chce zadawać, ale do dziewczyn się przyczepili.

Postanowił więc, jak wtedy myślałam, zrobić mi siarę i podbił do chłopaków, wyzywając ich, że za gówniary się zabierają i jak mnie tkną w jakikolwiek sposób, to on się z nimi policzy. Prawie wyszła z tego awantura ale rozeszło się po kościach. Dziewczyny poszły z nimi na dalszy odcinek rzeki, ja zostałam z kuzynem i jego ekipą, a potem odstawił mnie do domu, robiąc mi umoralniającą gadkę. Kazał mi zmienić towarzystwo, bo źle skończę. Jak się zapytałam o tego, który był na jego 18, odpowiedział, że już się nie kolegują, bo tamten odje**ł za grubą akcje, a on nie chcę skończyć na policji. Do dziś nie dowiedziałam się co to za akcja była, ale dało mi to do myślenia.

Dziewczyny znowu nie chciały się ze mną już po tej akcji spotykać, bo zrobiłam im siarę. Znalazłam sobie więc nowe koleżanki i nową ekipę z chłopakami w naszym wieku. W gimnazjum poszłyśmy do innych klas i mój kontakt trochę się z dziewczynami urwał. Rozmawiałyśmy jednak na tyle, że wiedziałam, że nadal się bujają z tamtymi chłopakami, a co więcej Zosia zaczęła z jednym z nich chodzić. Powiedziałam, że to jest powalone, na co Zosia stwierdziła że nie, bo Piotrek dopiero 18 lat kończy w grudniu, więc technicznie między nimi jest tylko 5 lat. Spytałam się jej czy ma świadomość, że 18latek ma inne potrzeby i inne myślenie niż my, to stwierdziła, że ja jestem dziecinna, a ona jest bardziej dojrzała dlatego potrzebuje mężczyzny.

Po pewnym czasie Kasia też odłączyła się od tamtej ekipy i Zosia została sama. Kasia stwierdziła, że namawiali ją na alkohol i to się jej nie spodobało. Zosia za to spróbowała. Przez cały ten czas rodzice Zosi słyszeli plotki, ale ona mówiła, że chodzi się bujać ze mną i Kasią. Kłamała im w żywe oczy.

No i w końcu stało się to. Nawalona w trzy dupy Zosia zadzwoniła do Kasi, że jest na działce u chłopaków, a oni gdzieś poszli, a ona chyba rzyga krwią. Kasia zadzwoniła do mnie, ja do swoich kolegów (bo co faceci to faceci, nawet jeśli mają 13 lat) i polecieliśmy na tę działkę, bojąc się tego co zostaniemy. Zosia leżała na podłodze, wokół wymiociny. Był marzec, więc było jeszcze chłodno, a ona była bez kurtki, którą znaleźliśmy w rogu. Zosia ledwo kontaktowała i stwierdziliśmy, że to nas już przerasta i to sprawa dla dorosłych. Z jej telefonu zadzwoniliśmy do jej rodziców i cała sprawa się rypła.

Zosia dostała szlaban. Kazano jej zaraz po szkole wracać do domu. Zakazano kontaktów z tamtymi chłopakami. Myślicie, że posłuchała? Przez dwa miesiące robiła pozory idealnej córki, ale gdy tylko jej mama, będąca wtedy w ciąży, poszła do szpitala, wykorzystała to i od razu poszła do chłopaków na działkę na grilla. Nie chciała naszego towarzystwa, bo byłyśmy zdrajcami, dzieciakami i ona tu psychicznie nie pasuje. Jest dojrzała jak na swój wiek.

Przyszły kolejne wakacje i ja ze swoją ekipą trafiłam na Zosię w parku. Siedziała ze swoim chłopakiem i zaczęła się śmiać, że ja to tylko colę piję i gadam o durnych rzeczach z moją dziecinną ekipą. Kazałam iść się jej leczyć, a jej facetowi powiedziałam, że za taki związek jest prokurator. Na co Zosia że w takim razie już dawno powinien być, bo są prawie rok razem i są w dorosłym związku. Nie wdawałam się w dalszą dyskusje, ale w głowie siedziało mi to co powiedziała. Przedyskutowaliśmy to z ziomkami i stwierdziliśmy, że trzeba działać, bo zaraz się skończy jak na działce. Poszliśmy do jej domu i powiedzieliśmy jej ojcu, że siedzi w parku ze "swoim" chłopakiem.

Tym razem Zosia została zabrana do psychologa, tato przyjeżdżał po nią do szkoły i prosił nauczycieli, aby dawali mu znać o jakichkolwiek skróconych lekcjach albo nieobecnościach Zosi. Rodziców tamtego chłopaka ostrzegł, że jeśli zobaczy go z jego córką, to nie będzie bawił się w policję. Oddany i ukochany dorosły chłopak Zosi oczywiście stracił nią zainteresowanie. Widocznie nie kochał jej tak bardzo jak zapewniał.

Zosia do dzisiaj ma nam to za złe i nawet nam cześć nie mówi, gdy spotkamy się na mieście.

znajomi grooming

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 166 (192)

#91118

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Posiadam mieszkanie w Warszawie. Nie jest duże, ale znajduje się w świetnej lokalizacji. Mieszkanie wykończone w wysokim standardzie. Zachciało mi się je wynająć.

Pierwszy wynajmujący – młoda dziewczyna, żadnych problemów, ale musiała zrezygnować po roku. Znów wstawiłam ogłoszenie i znaleźli się ONI. Małżeństwo. Przy spotkaniu wszystko super, chcą wynająć. Ok, notariusz załatwiony, wszystko podpisane. Minął rok, wszystko było super. Zdecydowali się na przedłużenie na kolejny rok. Po jakimś czasie zdecydowałam, że chcę sprzedać nieruchomość. Poinformowałam wynajmujących. Niby wszystko pięknie, ale gdyby tak było nie pisałabym tutaj.

Zaczęło się od tego, że chciałam zrobić zdjęcia mieszkania by je wystawić. Fotograf umówiony agentka również, dzwonię do wynajmujących, a oni, że mogą dopiero w połowie następnego miesiąca. Już coś mi nie pasowało, dlatego mówię: proszę mi zostawić klucze ja sama wejdę. Proszę również posprzątać ogarnąć, tak żeby można było zrobić zdjęcia. Państwo dali klucze i zaczęło się. Weszłam do mieszkania dzień przed tym, jak były umówione zdjęcia, to co zastałam to było coś tak okropnego, że chciało mi się wymiotować.

Mieszkanie brudne, zdewastowane, dziury w ścianach, szafki obrypane, lustro brudne, łazienka wyglądała jakby nikt jej nie mył od co najmniej roku. Dzwonię do państwa, nie odbierają, po czym oddzwaniają i mówią, że oni dostali w takim stanie mieszkanie. No zaczęłam się śmiać i mówię: podpisali państwo protokół zdawczo-odbiorczy tam jest napisane, że mieszkanie było w bardzo, bardzo dobrym stanie, a podpisali to państwo. W tym wypadku złożyłam wypowiedzenie umowy do końca miesiąca, które państwo podpisali. Niby pięknie i koniec prawda?

No ale niestety przyszedł czas zapłaty. Za miesiąc pieniędzy nie ma na koncie więc dzwonię do państwa. Pan mówi, że oczywiście już zostały wysłane. Wchodzę następnego dnia na konto, pieniędzy nie ma. Dzwonię do państwa, piszę, zero odpowiedzi. Pod koniec dnia dostaje wiadomość, że oni z żoną zdecydowali, że oni z kaucji zapłacą ostatni miesiąc. No już nie powiem wkurzyłam się, bo usłyszałam, że przecież zapłacili. W takim wypadku stwierdziłam, że składam im wypowiedzenie umowy natychmiastowe, czyli dwa tygodnie, no ale kontakt państwem się urwał. Przestali odbierać telefony, odpisywać na wiadomości. W końcu się wkurzyłam poszłam do mieszkania rano. Pukam, dzwonię domofonem nikt nie odbiera a wiem, że są w środku. W końcu powiedziałam, że w takim wypadku pójdę do pana pracodawcy. Facet się przestraszył wyszedł, nie wpuścił mnie do mieszkania tylko poszedł pod windę, gdzie podpisał dokumenty.

No ale byłoby zbyt pięknie. Po dwóch dniach dostaje na maila skan pisma, gdzie twierdzą, że zostali zmuszeni do podpisania tego i oni się nie wyprowadzą. Dodatkowo zaczęli mówić, że my ch nachodzimy i nękamy telefonami. No nie powiem sytuacja się zaogniła, ale im odesłałam pismo, gdzie napisałam, że w ostatnim dniu miesiąca o godzinie 18:00 przyjdę po zdanie mieszkania i proszę uregulowanie zaległości w płatności, bo kaucja jest w kwestii wynajmującego i tak dalej i tak dalej.

No i przychodzi dzień ostatni miesiąca. Wchodzę do mieszkania, państwo mnie z tego mieszkania wyrzucają, mówiąc, że oni będą teraz nosić rzeczy. Wyszłam, ale po chwili stwierdziłam, że jednak chciałabym być w mieszkaniu, żeby nic mojego nie zabrali. Dzwonię domofonem, państwo nie odbierają, nie otwierają w ogóle udają, że ich nie ma. Przyszedł ojciec pani wynajmującej, który zatrzasnął nam drzwi przed nosem, po czym uchylił je oświadczył, że oni jeszcze dwie godziny tu będą i zatrzasnął drzwi po raz kolejny.

Podniosło mi się ciśnienie, mówię, że dzwonię po policję. Pan uchylił znowu drzwi zaczął krzyczeć: "szybciej, bo dzwoni po policję!". Potem chciał je znowu zamknąć, ale że ja się już zdenerwowałam, chciałam naprzeć na te drzwi razem z moją mamą. Pan zaczął tymi drzwiami nas uderzać nie chciał nas wpuścić. Udało nam się wejść do mieszkania. To co zastałam w mieszkaniu, to jest coś niepojętego już, pomijając, że mieszkanie jest brudne, ale kanapa, którą dostali cała zniszczona, szafki zniszczone. Wynajmujący sobie wykombinowali, że oni z kaucji zapłacą za mieszkanie, bo mieli świadomość tego, że jej nie odzyskają, nie podpisali oczywiście zdania mieszkania.

Przyjechała policja ale niestety nie mogła nic zrobić. Wynajmujący zaczęli wymyślać, że my ich nachodzimy, że byłyśmy agresywne. Na szczęście był z nami świadek, który powiedział, jak było.

Koniec końców będę musiała przygotować pismo do sądu, gdzie obciąża wynajmujących płatnością za wszystkie zniszczone rzeczy, ale powiedziałam sobie, że nigdy więcej wynajmowania komukolwiek mieszkania

Warszawa mieszkanie

Skomentuj (30) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (165)

#91168

przez ~Kaczybgr ·
| Do ulubionych
Daj palec, wezmą całą rękę.
Jakiś czas temu zadzwonił do mnie znajomy, poinformował, że kandyduje w najbliższych wyborach samorządowych i zapytał czy może u mnie na płocie powiesić swój baner. Próbowałem się wymigać, że jestem apolityczny, ale znajomy (nazwijmy go Adam) nalegał. Pomyślałem "Co mi tam? 3 czy 4 tygodnie niech powisi." Adam przyjechał jeszcze tego samego dnia, powiesił baner, podziękował i odjechał.

Za kilka dni wracam z pracy i o mało mnie szlag nie trafił. Na każdym z 4 przęseł mojego płotu wisiał jakiś baner. Oprócz Adama zawisło jeszcze troje jego kolegów i koleżanek z partii. Złapałem za telefon i dzwonię do Adama ze stanowczym "Co to ma znaczyć?!"
- No przecież się zgodziłeś...
- Tak, ale tylko na Twój. O pozostałych nie było mowy. Zostały powieszone bez jakiejkolwiek rozmowy ze mną, co jest poniżej wszelkiej krytyki.
- Oj no co Ci szkodzi...
- A to, że mój płot wygląda jak szopka. Nie podoba mi się to. A jest to moja własność, za moje pieniądze pobudowana, i mam prawo decydować o tym jak ma wyglądać.

Adam coś jeszcze poburczał, aż w końcu mnie zagotował i powiedziałem, że ma godzinę na zdjęcie wszystkich banerów łącznie ze swoim. Potem zrobię to sam, ale nie gwarantuję, że banery pozostaną w stanie nienaruszonym. Tu już zmienił ton, zaczął przepraszać, prosić, ale jedyne co ugrał to to, że pozwoliłem mu zostawić jego baner. Pozostałe musiały zniknąć.

Przy następnej okazji na prawdę pozostanę apolityczny.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 165 (175)

#91166

przez ~tachoroba ·
| Do ulubionych
Moja mam cierpi od kilku lat na nerwicę.
Wszystko zaczęło po śmierci taty - zmarł on kompletnie niespodziewanie. Mama bardzo to przeżyła, przez kilka miesięcy płakała dzień w dzień, nie ogarniała codziennych spraw, brała kolejne zwolnienia lekarskie od rodzinnego, w końcu została zwolniona.

Stan psychiczny mamy nie ulegał poprawie, więc wizyty najpierw u psychologa, potem u psychiatry, który przepisał silne leki uspokajające. Mama brała je przez jakiś czas, ale miała po nich okropne zjazdy, więc odstawiła. Mimo wszystko wydawało się, że jej kondycja psychiczna się poprawiła.

Nie mniej mama niedługo później zaczęła skarżyć się na kłujące bóle w okolicach serca - no więc kardiolog, który nic nie stwierdził. Potem nudności, bóle brzucha, odruchy wymiotne, uczucie dławienia się, więc badania układu pokarmowego - nic. Kiedyś mama zadzwoniła do mnie płacząc i krzycząc, że ją sparaliżowało. Telefon na pogotowie i pędem do mamy. Ratownicy medyczni stwierdzili, że mama faktycznie jest lekko sztywna, ale nie sparaliżowana, odruchy w normie - czyli psychika.

Kolejne wizyty u psychiatry, inne leki, znów poprawa, co jakiś czas kolejne nawroty, epizody itd. Ja i brat mieliśmy rozmowę z psychiatrą mamy - powiedział nam wyraźnie, że, jeśli mama mówi, że jest sparaliżowana, że ma zawał, że mózg jej eksploduje - to dla niej są to realne odczucia i należy to traktować poważnie, a nie jako histerię, przesadę, hipochondrię.

Cała rodzina została poinformowana o sytuacji.
Kilka miesięcy temu nastąpił taki epizod - mama dzwoni i płacze, że miała udar, nie może ruszać prawą stroną ciała - w dodatku bełkotała, jakby nie potrafiła się poprawnie wysłowić. Zadzwoniłam do brata, bo ma do niej bliżej - był jeszcze w pracy, ale obiecał poprosił żonę o podjechanie. Ja w tym czasie dzwonię na pogotowie, bo już sama nie wiem, czy to kolejny objaw nerwicy, czy naprawdę udar.
Dojeżdżam do mamy i co zastaje? Mamą zajmują się ratownicy, uspokajają, że nie wygląda na udar, a obok stoi bratowa i krzyczy:
- uspokój się, wariatko! Znowu sobie wymyślasz i ludziom tyłek zawracasz!

Dostała opieprz od ratownika, który wyraźnie jej powiedział, że takie napady to nie żarty i skoro mama jest chora to nie robi tego złośliwie, a co gorsza - naprawdę cierpi i najprawdopodobniej naprawdę nie może się ruszyć.
Ja też opieprzyłam bratową i poinformowałam brata o zajściu - usłyszałam tylko, że wszyscy jesteśmy zmęczeni psychicznie i bratowa miała prawo odreagować.

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 136 (150)