Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

 

#91196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Parę niedawnych historii balkonowych przypomniało mi sytuację sprzed lat.

Mniej więcej 10 lat temu pracowałam w budynku przy jednej z bardziej ruchliwych ulic w mieście. Po drugiej stronie drogi był blok, taki zwykły, bodajże z lat 80, z szerokimi balkonami. Po tylu latach niestety nie pamiętam czy Pan Piekielny mieszkał na drugim czy na trzecim piętrze, ale nie jest to aż tak bardzo istotne. Pan Piekielny był w wieku około 50 lat, chodzący (nie inwalida), ot taki zwykły człowiek. Nie wiem czy gdzieś pracował. Nigdy nie zwracałam uwagi na sąsiedni blok ani na jego mieszkańców, nawet nie kojarzę go za bardzo jak wyglądał chociaż go chyba kiedyś na balkonie widziałam. Dopiero pewnego dnia kierowniczka zwróciła mi na niego uwagę:

- Niech Pani patrzy! Ten idiota znowu to robi!

Wyglądam przez okno na wskazany balkon: cały mokry, woda aż się przelewa i kapie na niższe balkony i chodnik.
Co się stało?

Kierowniczka wyjaśniła mi sytuację: otóż Pan Piekielny miał pieska, jakiegoś raczej małego (balkon zasłonięty więc tylko łapki było czasem widać). Tylko że Pan Piekielny nie wyprowadzał pieska na spacery, nawet takie celem załatwienia potrzeb fizjologicznych, trzymał go tylko w mieszkaniu i na balkonie. I właśnie na balkonie piesek się załatwiał. Pan Piekielny po takiej akcji spłukiwał cały balkon wodą żeby usunąć zanieczyszczenia...

Wszelkie próby wpłynięcia na Pana żeby zaprzestał tych praktyk były bezowocne, żadne skargi i zażalenia nie dawały efektów. Zrezygnowana sąsiadka z piętra niżej aż zamontowała sobie większy daszek, żeby uniknąć notorycznego zalewania. Najbardziej oczywiście było żal pieska, który świat zewnętrzny znał jedynie oglądając go z balkonu.

Czy coś się później zmieniło? Nie wiem, nie pracowałam w tamtym miejscu bardzo długo, a potem nawet jak przejeżdżałam tamtą ulicą to też o tym już nie myślałam.

Balkon

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (118)

#91194

przez ~TomekAtomek ·
| Do ulubionych
Ostatnio wpadłem do Mamy na chwilę i natknąłem się tam na naszą starą sąsiadkę i jej męża (sąsiadka wyszła ponownie na emeryturze za mąż i przeniosła się do męża pod miasto). Siedzą, gawędzą, kawę piją, ja wpadłem na chwilę, ale też zostałem do towarzystwa zaproszony, bo nie wypadało, żebym tylko załatwił swoją sprawę i wyszedł. Od razu uprzedziłem, że nie mam za bardzo czasu, bo Żona z rocznym potomkiem jest w domu, a ja obiecałem, że zaraz wrócę. Ok, fajno. Po pół godzinie zacząłem się zbierać i wtedy starsi państwo też zaczęli wstawać i robić aluzje, że dobrze by było żeby ich ktoś odwiózł. Moja Mama patrzyła na mnie wymownie i kiwała głową. Zrozumiałem co mi się sugeruje, ale musiałem grzecznie odmówić, bo Żona z koleżanką się umówiła na fitness i mam "dyżur" przy maluchu.

- Matka powinna przy dziecku siedzieć, szczególnie takim małym! - prychnęła sąsiadka ze złością, a obrażona Mama dodała:
- Na fitnessy i przyjemności zawsze jest czas, a o starej matce się nigdy nie pamięta! (tu przyznam, że zdębiałem, bo nie wiem co ma piernik do wiatraka).

Rozstaliśmy się w niezgodzie, a potem Mama mi się przyznała, że obiecała sąsiadce po cichu, że ja ją na pewno odwiozę - rzucę wszystko, zmienię każde plany, bo Iksińscy muszą być odwiezieni do domu. Noż kur...

Starzy sąsiedzi

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (120)

#90625

przez Konto usunięte ·
| Do ulubionych
Parkowanie, dwie historie z dzisiaj.

EDIT: Co do komentarzy. Naprawdę uważacie, że potencjalna próba wymuszenia odszkodowania w 2. nie jest piekielna? Aż tak piekielni upadli na psy?

1. Jak wiadomo, parking pod Dino jest w kształcie litery L, można powiedzieć, że dwuczęściowy. Pojechałam tam na rowerze i zaparkowałam na miejscu dla rowerów, zrobiłam na spokojnie zakupy. Gdy wychodziłam i odpinałam rower, jakiś facet po czterdziestce zaparkował równolegle do drzwi obok nich, blokując jedną z połówek parkingu. Podobnie do szarego samochodu z tego zdjęcia https://demotywatory.pl/5206064/Tak-pewna-baba-postanowila-zaparkowac-przed-Lidlem-w-Toruniu-. Przez chwilę patrzyłam, co ten facet robi, a on po prostu wszedł do sklepu. Parkingi pod Dino są węższe niż pod Lidlem, gdybym była samochodem a nie rowerem, to bym nie wyjechała. Ktoś powie, że może miał niepełnosprawność niewidoczną (bo kul ani wózka nie używał). Możliwe, ale parking był prawie pusty i były miejsca blisko wyjścia, nawet koperta była wolna. Może powinnam była zareagować, ale zanim straż miejska by dojechała, to typ by już odjechał.

2. Jedziemy ze znajomymi do galerii, parking prawie pusty, zaparkowaliśmy daleko od wejścia. Załatwiam sprawy, wracamy, a tam jakiś typ zaparkował tak blisko od strony kierowcy, że lusterka prawie się stykały. Naprawdę, było może ze 2 centymetry różnicy. Jakoś wyjechaliśmy bez uszkadzania go, a zaraz jak odjechaliśmy, to podbiegł, wsiadł do auta i jeszcze oglądał, czy go nie uszkodziliśmy. Potem jak razem wyjeżdżaliśmy (wyjazd z parkingu był dość daleko), to jeszcze się nam odgrażał. Może był chwilowy szturm na galerię i parking się na krótką chwilę zapełnił, w co wątpię, ale dlaczego w takim razie się odgrażał, zamiast przeprosić? Poza tym były tam kamery. Gdybyśmy go stuknęli, byłaby to jego wina.

Powiedzcie, skąd się biorą tacy debile. W żadnym z tych przypadków nic nie zyskali, a mocno podnieśli ciśnienie.

parking

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 97 (155)

#91173

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Obsługuję klientów, którzy muszą wypełnić pewne druki.
Druki są umieszczone na stojaku, klient sobie bierze i po wypełnieniu przekazuje mi.

Oczywiście większość ludzi przychodzi bez długopisu (i często, o zgrozo, bez okularów!) - długopis udostępniam i średnio jeden dziennie nie wraca do mnie. W zdecydowanej większości to pewnie gapiostwo. Niby drobiazg, ale denerwuje strasznie.

Ostatnio przykleiłem obok swojego okienka długopis na sprężynce. Był trzy dni. Jedna Pani zapytała "Czy można prosić długopis", a druga, stojąca przy okienku powiedziała "Proszę" i wyrwała ten ze sprężynką i podała. Uprzejma, kuźwa.

I jeszcze jedno - w koszyczku jest kilka długopisów. Klient bierze jeden, okazuje się, że nie pisze - więc go odkłada do koszyczka i bierze drugi. Nikt, naprawdę nikt nie nie poinformuje mnie, że przestał pisać.

urząd

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (138)

#91174

przez ~Niekompetencja24 ·
| Do ulubionych
Zmieniłam pracę i trafiłam z deszczu pod rynnę. W poprzedniej pracy dostałam nagle obowiązki za 3 osoby, które odeszły. Do tego rotacja była taka, że ledwo nowe osoby poznawały imię ekipy, a już pojawiły się nowe twarze w miejsce starych. Doszło do tego, że ja mając 1,5 roku stażu w firmie, byłam tam najdłużej pracującą osobą. Moje prośby o zmniejszenie obowiązków i bardziej ludzkie podejście do nas, przeszły bez echa. I tak trafiłam do nowej pracy, gdzie jest jeszcze gorzej niż było w poprzedniej, bo tam przynajmniej nikt do pracy mi się nie wkręcał.

Co obiecano mi na rozmowie kwalifikacyjnej:
-umowę na okres próbny, potem na czas nieokreślony
-zakres obowiązków jak w poprzedniej firmie (dajmy na to obowiązki A) i okazyjnie obowiązki z innej dziedziny, ale o której też miałam pojęcie, chociaż doświadczenia mniej (obowiązki B), a raz na kwartał obowiązek C, o którym miałam takie pojęcie, że jest. Powiedziano mi, że ten obowiązek to z mojej strony będzie wymagał tylko przeskanowania dokumentów do innej osoby
-miejsce parkingowe
-pracę rozpoczynającą się od 7:00

Przyszłam do pracy pierwszego dnia. Nie czekało na mnie biurko, ani komputer. Miałam sobie załatwić w kadrach, aby ktoś z działu technicznego biurko mi przyniósł i zmontował, a od informatyków komputer. W kadrach powiedzieli, że u mnie w biurze jest wystarczająco dużo stanowisk i mam usiąść na wolnym. Okazało się, że biurko dla mnie było zawalone dokumentami, które dopiero potem zabrała kierowniczka. Komputer dostałam po 3h od rozpoczęcia pracy. W międzyczasie dostałam do czytania procedury.

Drugiego dnia miałam mieć przeszkolenie z wypełniania obowiązków B, aby wiedzieć jak oni robią je w firmie (każda ma swoją specyfikę). Dziewczyna, która miała mnie szkolić, nie przyszła. Kierowniczka zadeklarowała się, że ona mi to szkolenie zrobi w czasie wolnym. Do dzisiaj go nie miałam, a pracuję już 5 miesiąc.

Nie dostałam żadnych informacji o firmie. Nie wprowadzono mnie w nieruchomości, którymi miałam się zajmować. Gdy sama chciałam się przejść, powiedziano mi, że mam od tego ludzi z technicznego. Zwątpiłam w to co usłyszałam. Spytałam się jak mam przygotowywać umowy nie wiedząc nawet gdzie dane pomieszczenie jest (a teren mamy ogromny). Mam dzwonić do technicznych to mi powiedzą. Tym sposobem gdy klient dzwonił i zadawał mi proste pytanie np. czy witryna ma podest, nie mogłam na to odpowiedzieć.

W końcu sama zaryzykowałam i poszłam z technicznym do 3 lokali, bo kierowniczka nie miała ich rzutów, ani żadnego info o nich. Dostałam opiernicz.

Gdy pozyskałam klienta na duży lokal i już miałam podpisywać z nim umowę, kierowniczka wpada do mnie, że to już nieaktualne, bo uwaga: "ktoś z działu marketingu ten lokal wynajął jakiejś gazecie na miesiąc". Spytałam się jak to możliwe, skoro wszystkie umowy powinny przejść przez nas. Okazało się, że ta nie, bo przeszła prosto przez dyrektora.

Jak się można domyślić, to nie jedyny lokal, który był wynajęty, a u nas widniał jako wolny.

Moje obowiązki B okazały się bardziej angażujące niż obowiązki A. Do tego zaczął się cyrk, bo nie dostałam dostępu do danych spółek córek naszej głównej spółki, a bez nich nie mogłam właściwie wykonywać swoich obowiązków. Kierowniczka kazała mi chodzić do osób z danej spółki, aby wydrukowały mi dane potrzebne do spełnienia obowiązków B.

Co więcej, to co miało być raz na kwartał, czyli obowiązek C, pojawiał się cały czas. Nie umiałam tego zrobić, kierowniczka nie miała czasu aby mi wytłumaczyć i kazała "sprawdzać jak było i robić tak samo". Problem w tym, że do plików archiwalnych nie miałam dostępu, a wersję papierowe były trzymane w archiwum w piwnicach, do którego dostęp mieli archiwiści, będący studentami, którzy rotowali się na tym stanowisku średnio co miesiąc.

Skończyło się na tym, że połowę dnia pracy przez obowiązki B i C, siedziałam w pokoju, jak się śmiałam, prawie emerytek, bo jedynie one potrafiły mi pomóc.

Po okresie próbnym kierowniczka zaprosiła mnie na podsumowanie tego okresu. Towarzyszył jej dyrektor działu (który zwykle był zajęty wszystkim, a nie tym co się u nas dzieje). Upomniano mnie, że siedzę za dużo w pokoju emerytek i nie zajmuję się pracą. Że zamiast robić dokumenty, biegam po budynkach i kseruje kartki, albo gadam ze studentami.

Zapytałam się więc jak inaczej mam sobie radzić, skoro nie mam od nikogo pomocy, a ze studentami gadam gdy szukamy papieru, który potrzebuję, a o którym oni pojęcia nie mają. Obiecano mi pomoc od kierowniczki, która zaczęła negować każdy mój dokument.

Dajmy na to, przygotowałam umowę na lokal dla spółki Januszex. Widziałam, że plik był edytowany. Za chwilę telefon od kierowniczki, że mam przyjść do niej do pokoju, bo w umowie były błędy. Zapytałam się więc jakie. Błędem było użycie słów: Najemca, bo według niej powinnam używać jedynie Januszex. Wytłumaczyłam jej, że przecież jest napisane w komparycji "zwanej dalej: Najemcą".

Obowiązki B według niej u podstaw robiłam źle, bo nie rozróżniam działów naszej spółki i spółek zależnych. Trudno abym je rozróżniała, skoro nikt ich sam nie rozróżnia i np. prosta sprawa wymiany oświetlenia powinna iść do działu technicznego. Owszem, ale nie u nas. Tu dział techniczny się wysypywał i miałam iść do elektryków, którzy w żadnym dziale nie widnieli. Ale aby było śmieszniej - oni wymieniali całe oświetlenie. Jeśli błąd następował na styku żarówka - trzon lampy, była to już sprawa nie, nie działu technicznego, tylko utrzymania, który był w spółce zależnej.

O obowiązkach C szkoda mówić, bo według kierowniczki, pracującej w tej spółce od 5 lat, nasze prawie emerytki, zatrudnione od lat 40, nie mają pojęcia o pracy i źle mi tłumaczyły. Czy ona mi wytłumaczyła? Nie, kazała robić.

Poszłam na skargę do dyrektora i wszystko zostało obrócone przeciwko mnie. Że mówiłam na rozmowie kwalifikacyjnej, że znam się na obowiązkach a,b i c doskonale. Że procedury mam w małym paluszki (owszem, w normalnie funkcjonującej spółce) oraz najlepsze, że znam język angielski w stopniu zaawansowanym.

Mieliśmy aż jednego klienta zagranicznego, który nie potrafił mówić po angielsku więcej niż podstawy. Próbowałam więc do niego mówić jak najłatwiejszymi słowami i zamiast silić się na kwieciste opisy, mówiłam: good big room, quiet. Good for gabinet. Price 1000 złotych (i pokazywałam na palcach). Widział to dyrektor i uznał, że było to nieprofesjonalne.

Wkurzyłam się i nie dałam po sobie jechać. Zarzuciłam im brak przeszkolenia stanowiskowego, burdel w papierach i dokumentach, dziwne zagrywki za plecami osób pracujących u nas w dziale. Oni ponownie wytknęli mi niekompetencję i że za taką pensje, to powinnam robić wszystko.

Roześmiałam się. Moja pensja na okresie próbnym wynosiła szalone 3700 zł. Po okresie próbnym 4000+bonusy od wynajmu, którego ani razu jeszcze nie zobaczyłam, bo to będzie liczyło się od moich umów, a te obecne "były już wypracowane".

Nie zdziwię się, gdy po świętach dostanę wypowiedzenie, bo nie dałam się stłamsić.

praca

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 155 (163)

#91189

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wesele.

Panu młodemu około rok przed ślubem wypadek zabrał obu rodziców.

Doskonale wiedząc o tym fakcie, babcia panny młodej zażyczyła sobie u D.J. „weselny niegasnący przebój” pod tytułem „Cudownych Rodziców Mam”.

Wesele

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 107 (133)

#91188

przez ~jestemzla ·
| Do ulubionych
Na fali ostatnich historii.

Są różne teorie na temat tego, dlaczego młodzi ludzie nie chcą mieć dzieci, każdy ma pewnie swoje powody, ale ja powiem, dlaczego mimo tego, że z mężem zawsze chcieliśmy mieć trójkę, najprawdopodobniej nasze dziecko pozostanie jedynakiem.

Zaczyna się od tego - kiedy jest dobry moment na dziecko? My zdecydowaliśmy 2 lata po ślubie mając już kredyt na dwupokojowe mieszkanie. Mąż w tej samej pracy od kilku lat, ja od roku w dobrej pracy na umowę o pracę. I zaczyna się:
- "No nie wiem, a nie lepiej wam poczekać, sprzedać i kupić coś większego? Z dzieckiem na dwóch pokojach?"
- "Dopiero zaczęłaś tą pracę i już znikniesz? Zwolnią cię jak nic"
- "Ja bym na twoim miejscu popracowała jeszcze parę lat, wybiła się, a potem myślała"
- "Ta twoja praca jest słaba, z dzieckiem będzie ci ciężko znaleźć lepszą"

Dziecko się pojawiło. W pracy ok, szef przygotował się wcześniej załatwił zastępstwo. Siedzę na macierzyńskim. I znów słyszę:
- "Ale jesteś w jakimś kontakcie z zespołem? Bo potem przyjdziesz, nie będziesz wiedziała, co się w firmie dzieje"
- "Koleżanka z pracy do ciebie dzwoniła? Nie odbieraj, urlop to urlop, skup się na dziecku"

Dziecko poszło do żłobka i czego znów wysłuchuję?:
- "Nie za szybko? Taki maluszek roczny"
- "Wysiedziałaś się w domu, pewnie wypoczęłaś, też bym tak chciała, ale dziwię ci się, że dopiero po roku wracasz, przecież to już nic wspólnego z tą pracą i zespołem nie masz"

W pracy, niestety, musiałam czasem brać wolne na dziecko, choć na całe szczęście jest teściowa, która chętnie pomaga i czasem zostaje z dzieckiem, gdy nie może pójść do żłobka. I teraz:
- źle jak idę na zwolnienie - wykorzystuję pracodawcę i kolegów
- źle jak proszę teściową o pomoc - wykorzystuję ją
- źle jak mąż idzie na zwolnienie - patrz punkt 1 plus nikt nie zastąpi matki
- źle jak z resztkami choroby (lekki kaszel, resztki kataru) wyślę do żłobka - celowo zarażam inne dzieci

Poza tym, mając 28 lat byłam za młoda na dziecko, straciłam młodość i wszelkie możliwości rozwoju. Jednak, gdy mówię, że drugie ewentualnie za kilka, to źle, bo będę już za stara. Poza tym mając jedno dziecko robię mu krzywdę, bo jestem egoistką, ale mając dwójkę z rozstrzałem powyżej 3 lat też robię im krzywdę, bo się nie zaprzyjaźnią. Gdy mówię, że wszystko podrożało i dzieci dla rzeczy też są drogie - "trzeba było sobie nie robić jak cię nie stać" lub "a nasze matki nie miały nawet połowy tego co ty i nie narzekały" lub "co jak co, ale na dziecku się nie oszczędza, jak możesz nie kupować markowych ciuchów i najdroższych zabawek".

Poza tym - dużo czasu spędzam z dzieckiem - "madka się z ciebie zrobiła, nie masz żadnych własnych zainteresowań". Oddaję czasem dziecko do dziadków - "to po sobie robiliście dziecko, żeby ciągle komuś podrzucać?!"
Chcę jechać na dwudniowe szkolenie firmowe - "i co? dziecko zostawisz", nie chcę jechać (chodzi o dwa różne szkolenia, jedno było dla mnie interesujące, drugie nie bardzo) - "no tak, ty masz dziecko, już cię rozwój zawodowy nie interesuje".

Jakby to zsumować - masz w wieku 30-33 lat urodzić co najmniej dwójkę dzieci. W momencie zachodzenia w ciąży musisz być już w pełni spełniona zawodowo, mieć na własność dom z ogrodem bez kredytu. Ma cię być stać na opłacenie żłobka oraz niańki, która okazjonalnie zostanie z dzieckiem, gdy jest chore. Masz mu poświęcać dużo czasu, ale musisz też mieć swoje zainteresowania, dbać o siebie, zawsze ładnie wyglądać, mieć czas dla męża i oczywiście czysto w domu i codziennie świeżo ugotowany obiad. Nie możesz nikogo z rodziny poprosić o pomoc, bo jesteś roszczeniowa.

Wiecie co? Mój nie słyszy nawet 1/10 tych komentarzy od swoich kolegów.

praca dziecko rady

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 183 (209)

#91181

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem kierownikiem pociągu. Z racji tego, że spotykam w swojej pracy setki ludzi każdego dnia, paru piekielnych zawsze się znajdzie.

Dzisiaj napiszę trochę o ludzkiej głupocie i braku odpowiedzialności.

Temat główny: przejazdy kolejowe.
Jeśli przejazd nie jest zabezpieczony rogatkami lub maszynista dostanie sygnał, że urządzenia zabezpieczające nie działają, ma obowiązek zwolnić do 20km/h i trąbić, ile wlezie.

Dzisiaj, Pani kierująca samochodem zatrzymała się przed znakiem "STOP", patrzyła na zbliżający się do niej pociąg, po czym podniosła rękę w celu podziękowania maszyniście za jego uprzejmość i ruszyła prosto pod pędzący pociąg.

Pociąg NIGDY nie przepuści Was na przejeździe. Zwalnia i trąbi, bo takie są przepisy. A takie sytuacje zdarzają się nagminnie. I wiele z nich, niestety, kończy się tragicznie. "A, przejadę szybko, zdążę". Nie, nie zdążysz. Źle ocenisz prędkość i już nigdzie nie dojedziesz.

Temat główny: pasażer z psem.
Pies może jechać pociągiem tylko, jeśli:
a) ma kaganiec i jest na smyczy
b) siedzi w transporterze
c) właściciel posiada ważną książeczkę szczepień

Ludzie nagminnie zapominają kagańca albo, co gorsze, bagatelizują ten przepis, bo "on nie gryzie, jest grzeczny, siedzi na kolanach, Pusia taka malutka jest, nikomu krzywdy nie zrobi".

Kiedyś jedna Pusia, rasy york, siedząca na kolanach u właścicielki rzuciła się na przechodzące obok 4-letnie dziecko. Wygryzła mu kawał policzka. Blizna i trauma do końca życia. Pani zdziwiona, piesek nigdy wcześniej nikogo nie ugryzł.

Jako obsługa pociągu, my też odpowiadamy za Waszego psa. I ponosimy konsekwencje za brak czyjejś odpowiedzialności, ponieważ to my odpowiadamy za bezpieczeństwo pasażerów. Dlatego czepiamy się tego, a często nie wpuszczamy do pociągu osób z psami "luzem". I nie obarczam tutaj winą psa - ma prawo być wystraszony, zestresowany- reaguje w odpowiedni dla siebie sposób.

Ale to i tak ja jestem wredna i piekielna. No cóż, czasami muszę.

Pociąg

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 93 (115)

#91177

przez ~rge ·
| Do ulubionych
Jestem nauczycielką w przedszkolu.

W pracy bardzo dużo rozmawiam z dziećmi. Czasami ja o coś zapytam, żeby ich lepiej poznać, ale częściej oni sami mi opowiadają o sobie. I wiecie co? Jak słyszę, co mówią, to nie raz jest mi ich niesamowicie szkoda.

Dzieci chętnie opowiadają o tym, co się dzieje w domu. Nie we wszystko wierzę (konkretnie w historie typu "mama mi dała wódkę, pijemy tak co piątek"), do niektórych podchodzę bardzo ostrożnie ("tata mnie bije" - i żeby nie było, z takich rzeczy jest sporządzana notatka służbowa, jest rozmowa z dyrekcją o dalszych krokach, obserwowanie dziecka [zarówno pod względem siniaków, skaleczeń itp, jak i tego, co mówi o rodzicach] i raz na jakiś czas pytania o rodziców, bardzo delikatne. Dzieci w wielu przypadkach nie mówią prawdy, dlatego musimy być bardzo ostrożni). Chcemy pomóc dziecku, ale jednocześnie musimy uważać z oskarżeniem rodziców.

W niektóre rzeczy, o których mówią dzieci, wierzę całkowicie. I to o tych ostatnich historia, a konkretnie o rodzicach, którym nie chce się poświęcać czasu dzieciom.

Na palcach jednej ręki mogę zliczyć dzieci, którymi rodzice rzeczywiście się zajmują. Są to dzieci przeważnie spokojne, które bardzo często mówią "z mamą robię...", "wczoraj z tatą..." (mam grupę mieszaną, więc starsze dzieci w większości posługują się określeniami typu wczoraj/jutro), "my z tatą też robimy takie ćwiczenia!", "ja z mamą również robiłam kiedyś taką sałatkę!". Większość dzieci jednak opowiada nam (pracownikom przedszkola), że po powrocie do domu nie mają czasu, bo grają w gry komputerowe i oglądają telewizję.

Jedno dziecko powiedziało mi kiedyś, że musi jak najwięcej rysować w przedszkolu, bo w domu mu wolno tylko oglądać telewizję, żeby nie było bałaganu. Inna dziewczynka powiedziała, że nie ma w domu nic do rysowania, bo mama uważa, że nie musi się bawić. Jeszcze inna dziewczynka ma dużo zabawek, ale musi bawić się sama. Gdy pytam dzieci, czy byli w weekend na spacerze/placu zabaw, większość mówi że nie, "bo rodzicom się nie chciało". Jedna dziewczynka często wspomina, że lubi, gdy przychodzi po nią niania, bo niania się z nią bawi, a rodzice nie.

Mam na grupie bardzo dużo dzieci, których jeden rodzic w ogóle nie pracuje. Takie dzieci najczęściej są w przedszkolu po dziewięć godzin, czy to dyżur, czy zwykły dzień w tygodniu. I o ile jesteśmy za tym, aby dziecko niepracującego rodzica przychodziło do przedszkola (szczególnie, gdy rodzice nie poświęcają mu dużo czasu w domu), tak niesamowicie szkoda mi dziecka, które jest zawsze w przedszkolu dziewięć godzin, a rodzic nie odbierze go nawet raz na dwa tygodnie troszkę wcześniej.

Idąc na dyżury lub zastępstwa na inne grupy, notorycznie widzę dzieci, które robią wszystko, aby ściągać na siebie cały czas uwagę - nawet jeśli to rzeczy niebezpieczne. W większości są to dzieci, którym urodziło się młodsze rodzeństwo lub którym rodzice nie poświęcają prawie w ogóle czasu.

Część moich znajomych ma dzieci w wieku przedszkolnym. I tylko jedna moja koleżanka rzeczywiście poświęca czas dziecku. Dwie ciągle oddają dziecko pod opiekę swoich rodziców, bo wolą iść na imprezę/wyjść gdzieś ze znajomymi, albo po prostu spędzić czas bez dziecka. Jedna zabroniła dziecku telewizji i telefonu (co uważam za dobre), ale na urodziny lub inne uroczystości, goście mają nakazane, aby kupować dziecku tylko prezenty, z których dziecko będzie mogło korzystać samodzielnie (to znaczy żadnych gier, w które rodzice musieliby grać, najlepiej bez książek, bo dziecko nie umie czytać, a rodzicom się nie chce. Najlepiej puzzle, bo to dziecko układa samo).

Masa osób uważa, że dzieci "stają się coraz gorsze". A ja się zastanawiam, jakie mają być, skoro nikt im nie chce poświęcić uwagi? Jeśli nikt im nie chce pokazać, że są kochane i chciane? W przedszkolu przy 25 dzieci nauczyciel nie ma czasu, aby każdemu poświęcić dużo czasu i okazać jak najwięcej wsparcia. Nie mówiąc o tym, że ci starsi nauczyciele (nie wszyscy, ale sporo) są wypaleni zawodowo i nie chce się im pokazać, że to dzieci są najważniejsze.

przedszkole wychowanie

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (177)

#91184

przez ~Socialmediazyciem ·
| Do ulubionych
Mój szef Janusz wpadł na genialny pomysł. Chce zrobić firmie social media. Sam pomysł zły nie jest, bo jedyne co mamy to stronę z lat 2000, przy której to modernizacji programista podrzucił pomysł mojemu szefowi.

I nie byłoby nic w tym złego, gdyby nie to, że cały content ma być oparty na pracownikach. Od razu się temu sprzeciwiłam, bo nie życzę sobie mojego wizerunku w internecie (poza bardzo prywatnym Facebookiem, który służy mi tylko do grupy sąsiedzkiej, mojej osoby jako takiej w internecie nie ma).

Wytłumaczyłam moje powody. Podkreśliłam, że cenię swoją prywatność i nie podoba mi się to, aby mój wizerunek reklamował firmę. Kilka innych osób też tak powiedziało. Przez święta myśleliśmy że temat umrze śmiercią naturalną.

Janusz się nie zrehabilitował i na porannym spotkaniu kazał wymyśleć całemu zespołowi inny content, bo chce startować z nim od przyszłego miesiąca. Jeśli nie, to zrobimy materiały z życia biura.

biuro social media

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 111 (127)