Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82637

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o służbie zdrowia. I będzie dość długo. Historia sprzed 4 lat.
Słowem wstępu i w celu wyeliminowania ewentualnego posądzania mnie o roszczeniowość i nieznajomość realiów: mam bardzo duży szacunek dla pracy całego personelu służby zdrowia. Moja mama od 1979 roku jest pielęgniarką, od 1998 roku pracowała na dwa etaty, od 2010 pracuje na trzy etaty: w szpitalu wojewódzkim, w prywatnej klinice i w pogotowiu (o czym już było w moich historiach) - zajmuje się najcięższymi przypadkami-wcześniakami, taki OIT/OIOM dla dopiero co urodzonych dzieciaków. Wiem, jak ciężko pracują pielęgniarki, wiem, że często są na nogach 36h/48h i wiem, że często nie jest winą pielęgniarek, że ze zmęczenia powiedzą coś niemiłym tonem lub w nerwach.

Ale to, co mnie spotkało w jednym z warszawskich szpitali, a wcześniej w wielu przychodniach, zanim znaleziono przyczynę mojego stanu (nie)zdrowia, przechodzi najśmielsze oczekiwania.

Zaczęło się w październiku - zabolał mnie brzuch. To nie był jakiś duży ból - raczej skłaniałam się ku temu, że dostanę tydzień wcześniej okres, zdarza się, wzięłam prochy i tak jechałam kilka dni. Okresu nie dostałam, ale ból był mniejszy, przyzwyczaiłam się i funkcjonowałam w miarę normalnie. Po kilkunastu dniach od pierwszego bólu dostałam tego okresu - okres minął, ból był nadal.

Poszłam do gina, bo myślałam, że coś jest nie tak od strony "kobiecej" - powiedział, że nic niepokojącego nie ma, przebadał mnie (usg, cytologia, badania krwi) - wszytko było okej.

Mijały kolejne tygodnie, a ten ból był nadal - poszłam do rodzinnego - dała skierowanie na badania ogólne krwi, skierowanie do gastrologa - badania okej, gastrolog na "pilne" - też nic niewykryte.

"Jest Pani zdrowa, może kiepsko Pani je? Może się Pani uderzyła? Może stres" - tak! Stres - sama sobie uświadomiłam, że miałam kiepskie miesiące ostatnio - trochę problemów rodzinnych, wypadek w najbliższej rodzinie, sporo pracy, nagła ciąża siostry. Gastrolog dał mi L4, wzięłam, tydzień przeleżałam w domu i ten ból nie mijał, a wydawało mi się na przestrzeni miesięcy, że nie mija, że w zasadzie boli mnie wciąż, każdego dnia.

Po nowym roku moja lekarz rodzinna i pielęgniarki już zaczęły mnie posądzać o to, że symuluję lub mam problemy psychiczne. W zasadzie usprawiedliwione chyba, bo badania miałam dobre, a wciąż skarżyłam się na ból brzucha.

Na początku lutego zastępowałam koleżankę w sekretariacie i pamiętam, jak na krześle siedziałam skulona w kłębek, z podciągniętymi nogami, bo inaczej nie dałam rady wysiedzieć. Żołądek już tak sobie rozwaliłam przeciwbólowymi, że miałam potworne zaparcia, które tylko potęgowały moje samopoczucie. Miałam podwyższoną temperaturę, byłam potwornie zmęczona.

Tego dnia moja dyrektorka kazała mi zwolnić się z pracy i bezwzględnie iść do lekarza, bo jak powiedziała "tak źle to Pani jeszcze nigdy nie wyglądała".
Nadal nic.

Wzięłam dwa dni urlopu na żądanie i myślałam, że odpocznę, wezmę coś nasennego, wyśpię się i jakoś to będzie - wrócę z siłami do pracy.
Uprzedzając Wasze pytania - mieszkałam wtedy z dala od najbliższej rodziny. Z resztą i tak nikt by się mną nie dał rady zająć: moja mama była bardzo chora i brat się nią zajmował, siostra była w zagrożonej ciąży. Musiałam sobie radzić, a że jestem osobą, która nie powie, jeśli naprawdę nie ma potrzeby i nie lubi zwalać swoich problemów innym - nie mówiłam nikomu prócz lekarzy i pielęgniarek.

Przy kolejnej wizycie u rodzinnego, lekarka zaproponowała mi konsultację z chirurgiem. Że to już ostatnia opcja wg niej i że naprawdę, jeśli on nic nie zauważy, położy mnie do szpitala by mnie przebadali od stóp do głowy, bo ona już nic nie może mi dać prócz silniejszych przeciwbólowych.

Poszłam tego samego dnia do chirurga (uprzedzając wątpliwości - miałam wtedy pakiet medyczny w sieciówce na E... i tylko dlatego mogłam sobie pozwolić na to, by robić te wszystkie badania, usg itp. pewnie w państwowej przychodni byłoby ciężko, albo musiałabym płacić mnóstwo pieniędzy).

Chirurg kazał mi się położyć, odsłonić brzuch, nacisnął w dwóch miejscach, skuliłam się w kłębek z bólu - zapytał mnie tylko czy ktoś jest ze mną lub może po mnie przyjechać czy pielęgniarki mają załatwiać transport do szpitala - wyrostek. Zdziwiłam się jego diagnozą, bo byłam przekonana, ze wyrostek boli nagle i silnie, a nie miesiącami, próbowałam go przekonać, że jednak to nie to i że boli mnie od października. Powiedział mi, ze mam odruch jakiś tam i że prawdopodobnie jest zapalenie otrzewnej i trzeba operować.

Zadzwoniłam po mojego kumpla - zabrał mnie na SOR, gdzie ze skierowaniem z ostrym brzuchem czekaliśmy od 19 do 5:30 rano. Ja w tym czasie przeszłam konsultację z: lekarzem dyżurującym na izbie przyjęć, ginekologiem, ortopedą, gastrologiem, trzema studentami medycyny na praktykach, chirurgiem, a mój kumpel usłyszał w międzyczasie sugestię by mnie zabrać do psychiatry lub od razu na leczenie do szpitala, bo jestem uzależniona od przeciwbólowych - gdyby to był wyrostek to przecież nie trwałoby to tyle czasu.

Ostatecznie przyjęli mnie na oddział. Pamiętam, jakim wybawieniem dla mnie było to, że sanitariusz podjechał z wózkiem i powiedział, że nie ma potrzeby bym się męczyła idąc na salę i że mnie zawiezie. Nawet jak teraz, po latach o tym myślę, to jestem mu ogromnie wdzięczna, bo był tej nocy jedyną osobą, która okazała mi trochę ludzkich uczuć.

Na sali podłączyli mi kroplówkę i spałam kilka godzin. Gdy się obudziłam było po 18, przyszedł lekarz, zrobił wywiad, powiedział, że mam nic nie jeść i nie pić i jak kolejka operacji minie i będzie wolna sala, to mnie wezmą.
Wzięli mnie jakoś po południu następnego dnia. Do tego czasu stałam się wykończona, miałam gorączkę, nudności, nie mogłam spać - przyszła pielęgniarka, która rzuciła mi, że mam się rozebrać, przykryć prześcieradłem i czekać na łóżku, które wprowadziła na salę. Nie byłam w stanie się sama rozebrać, wstać z łóżka. Przyszła po chwili, a ja dałam radę tylko siedzieć na łóżku. Pamiętam, że pomogła mi wtedy kobieta, która była ze mną na sali, zdjęła mi piżamę i jakimś cudem pomogła się dostać na łóżko, pielęgniarka tylko patrzyła i czekała.

Z sali operacyjnej pamiętam dwóch wesołych lekarzy, który mi kazali liczyć od 1 do 10 i śmieli się, że mistrzowie nie zasypiają po 10 i liczą raz jeszcze. Doliczyłam do trzech. Tyle pamiętam.

Obudziłam się jakoś w nocy, dosłownie na kilkadziesiąt sekund, miałam żółtą kołdrę - pomyślałam - o, jak fajnie, kołdra w żółte kwiatki, nie wiedziałam, ze w szpitalu mają takie - i usnęłam. Okazało się, że to nie kołdra ma żółte kwiatki. To ja wymiotowałam żółcią, ale nie ogarnęłam tego.
Jak weszła pielęgniarka rano rzuciła tylko - "było wołać o miskę, a nie zapaskudzić łóżko. Teraz będzie Pani w tym spać, salowe zmienią pościel wieczorem". I tak cały dzień leżałam w swoich wymiocinach, aż nie przyszedł kumpel i nie zdjął ze mnie tej kołdry i nie posprzątał przy łóżku - ja sama nie byłam w stanie. Nadal czułam się okropnie, miałam dreszcze, gorączkę, wymiotowałam. Przez opieszałość (tak powiedziała mi jedna z lekarek) i brak wystarczająco wcześnie diagnozy - miałam zapalenie otrzewnej.

I ten stan utrzymywał się kolejne kilka dni, a gdy tylko czułam się na tyle okej, że mogłam przejść sama z łóżka do toalety, wypisałam się na własne żądanie, bo nie mogłam już wytrzymać. Kiedy mogłam w końcu jeść-pielęgniarki powiedziały mi, że mam sobie sama ogarnąć catering, bo w szpitalu to takich rarytasów nie mają by mnie karmić (mam celiakię, o czym informowałam na izbie przyjęć, gdy mnie przyjmowano na oddział). Na szczęście ratowali mnie trochę znajomi, którzy coś podrzucali i na zmianę przychodzili mi pomóc w szpitalu.

Pielęgniarki i salowe mnie nie cierpiały i wciąż dawały mi o tym znać. Np. poprzez to, że przez pierwsze dni, kiedy nie dałam rady wstawać, dawały mi "kaczkę" dwa razy dziennie, nie sprzątając jej, póki nie zrobił tego ktoś z moich znajomych; kiedy wymiotowałam w nocy, nie dostawałam miski, więc wymiotowałam na podłogę lub na pościel, bo nie byłam w stanie ruszyć się z łóżka - później przychodziły i mówiły: "przyjdzie ktoś do pani, to posprząta, jak się napaskudziło, trzeba samemu sprzątać". Lekarze reagowali podobnie: "zwymiotowała Pani, trudno, posprząta pani jak się pani lepiej poczuje".

Po pobycie tam byłam koszmarnie upokorzona, czułam się jak śmieć, a byłam naprawdę chora - a co dopiero mają powiedzieć osoby, które naprawdę nie mają nikogo, zupełnie nikogo, a trafiają do takiego szpitala?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (34) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 240 (266)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…