Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#82199

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ostatnio wpadłam na parę opowieści z wynajmu i naszły mnie wspomnienia, których nie brakuje z uwagi na to, że najemcą pokojów jestem od kilkunastu lat. Nie brakowało mniejszych i większych piekielności, ale jakoś najbardziej wryła mi się w pamięć Piekielna Agniesia.

Jakiś czas temu zdarzyło mi się, że trzeba się było wyprowadzić, albowiem pan właściciel mieszkanie nasze sprzedał (swoją drogą koleś też trochę piekielny, co może kiedyś opiszę). Znalazło się wyjątkowo szybko mieszkanko w moim zakresie cenowym i w odpowiadającej mi lokalizacji, choć koszmarnie zaniedbane. Do najbardziej piekielnych opisów z tego portalu brakowało mu chyba tylko dziury w podłodze i koegzystującego z lokatorami żywego inwentarza. Niemniej jednak, na moje oko, było to wszystko w miarę do odkopania.

Gdy oglądałam mieszkanie akurat wprowadzała się nowa lokatorka. Wymieniłyśmy się naszymi oczekiwaniami tyczącymi się współżycia mieszkaniowego i wielcem się uradowała, bo dziewczyna stwierdziła, że szuka osoby spokojnej, pracującej i sprzątającej. Czyli dokładnie tego, czego i ja szukam.

Wprowadziłam się zatem niedługo po niej; dziewczyna - powiedzmy, że Agnieszka – dzielnie odgruzowała mieszkanie jeszcze zanim się tam zjawiłam (ku mojej uldze i współczuciu dla niej), mi zostały tylko w sumie żaluzje, okna i pralka do powalczenia (swoją drogą pralki nie udało się "odratować", wyglądała, jakby ostatni rok spędziła podłączona do ścieków zamiast do czystej wody przy praniu).

Agnieszka okazała się bardzo sympatyczna; jedyne dwie piekielności, jakie się od początku objawiły to po pierwsze fakt, że straszliwie wręcz obgadywała wszystkich i narzekała na wszystko – a to jej znajoma z pracy kupuje gotowe obiady dla siebie i swojego faceta, no jak tak można?? Zamiast swojemu mężczyźnie zrobić domowy obiad, to jakieś gotowce kupuje? Aga nawet jej specjalnie przepisy proste znalazła, a ta dalej nic? I co to za facet, że sobie tak pozwala? A znowu ten koleś z pracy, to sobie grę kupił za 200 złotych, rozumiesz? Dorosły facet, 200 złotych na grę wydał, wiesz?! Ja nie grałam w nic od podstawówki! A ta Kaśka to by chciała umowę o pracę, wiesz? Wszyscy pracują na zleceniu, a jej się umowy o pracę zachciewa, śmieszna jest! A ten... i tak cały czas.

Drugi minus to jej non stop narzekanie, na to jak w jej życiu jest cały czas pod górkę... wcześniejsi współlokatorzy – straszni syfiarze, wcześniejszy właściciel – okradł ją, jej menedżerka ją źle traktuje, w serwisie ją oszukali, policja się przyczepiła itp., itd., niemniej opowiadała to z takim przejęciem i ogólnie była na tyle miłą i pomocną osobą, że byłam skłonna jej uwierzyć – w końcu nie wydawało mi się prawdopodobne, by tak w sumie sympatyczna (poza obgadywaniem ludzi ;)) osoba rzeczywiście była winna tych wszystkich rzeczy, które jej się przytrafiały... Pewnie dziewczyna ma pecha do ludzi, zdarza się (tak, tak, naiwna jestem, w końcu "jeśli masz problem z wszystkimi...")

Tak więc początkowo żyło się miło i spokojnie. W zasadzie jedynym problemem był nasz trzeci współlokator, pozostałość po wcześniejszej ekipie, która zaniedbała mieszkanie, bowiem w ogóle nie sprzątał po sobie. A tu jakaś plama na podłodze zostawiona, a tu znowu syf na kuchence zrobiony, a to jakaś podpaska zużyta w łazience... zaraz, zaraz. Dziewczyny współlokator nie sprowadzał, to co za podpaska? I w tym momencie zrobiłam się podejrzliwa. O ile na początku z automatu przypisałam tzw. syfienie współlokatorowi, pamiętając o tym, w jakim stanie opłakanym było mieszkanie za jego czasów, o tyle teraz zaczęłam przykładać baczniejszą uwagę do sytuacji.

Oczywiście, jak się łatwo domyślić, okazało się, że to Agniesia nie sprząta po sobie (i jej chłopak, spędzający tu większość czasu), bo jednak jeśli współlokatora nie ma dwa tygodnie, to raczej na pewno nie on. Jako człowiek niekonfliktowy przymknęłam na to oczy, zwłaszcza że Aga, gdy już robiła sprzątanie generalne, sprzątała na błysk błysków...

...jak się domyślacie, do czasu. Do czasu, gdy Aga zaczęła wyjeżdżać – wyjeżdżała tak na 3, 4 dni, przyjeżdżała znowu na 3, 4 dni, ponownie wyjeżdżała i tak dalej, w ten deseń. W tym momencie przełączyła się w tryb "nie ma mnie, nie sprzątam". Jeszcze pół biedy, gdyby nie robiła wokół siebie syfu, ale wraz z przyjazdami zaczęła robić koszmarne wiadomo co, gorsze niż dotychczas. A raczej zaczęli, bo jej chłopak zawsze był na mieszkaniu, gdy i ona była. Nie sprzątali po sobie, nie sprzątali w ogóle, potrafili w dwa dni po moim sprzątaniu zrobić taki gnój, jakby mieszkanie nie widziało sprzątania od tygodnia.

Śmieci zaczęli swoje trzymać osobno (na środku kuchni), co nie zmieniało faktu, że mieli problem z ich wynoszeniem (wyjeżdżamy na 3 dni? Niech sobie śmieci poleżą), a i tak dorzucali też do naszych. Chodzenie w butach po wykładzinie, którą cholernie ciężko doczyścić? Nie ma problemu. Zostawianie jedzenia na wierzchu, by się zepsuło i niewyrzucanie go, nawet gdy zaczynało nowe życie? Ok. Zostawianie połowy obiadu na kuchence, obok palników rozlanej i rozsypanej? Może komuś się przyda.

Dodatkowo, mimo że pół czasu jej nie było, chomikowała koszmarne ilości jedzenia w lodówce. Sprawiedliwie wypadało mniej więcej po dwie półki na lokatora + jedna szuflada w zamrażarce. Aga zajmowała trzy, w porywach do czterech, a gdy skończyło się jej miejsce w szufladzie, potrafiła wyrzucić rzeczy z szuflady naszego współlokatora do mojej (wersja z dwojga złego lepsza) albo mu je wrzucić do pokoju na łóżko, by tam się rozmroziły (wersja gorsza), "bo te kiełbasy tam tak długo leżą, na pewno ich nie zje, a ja potrzebuję miejsce".

Tak czy siak pewnego dnia (tak jakoś po półtora miesiąca mojego sprzątania po wszystkich, bo i współlokator chyba wziął wzór z Agusi i stwierdził, że "jego przecież prawie nie ma" – rzeczywiście przychodził tylko na nocki, ale przecież korzystał normalnie z kuchni i łazienki, obiady robił o 22-ej wieczór, tyle że przynajmniej nie syfił tyle, co Agniesia), skończyła się moja cierpliwość. Stety lub niestety pedantką i estetką nie jestem i potrafię się zaciąć i powiedzieć "pass, przestaję sprzątać". I przestałam. A jako że byłam jedyną osobą, która sprzątała, to i się zaczęło robić strasznie ;). Po prawie trzech tygodniach mojego protestu mieszkanie wyglądało, jakby nikt go nie sprzątał z kwartał. W końcu jednak Agę ruszył ten cały syf i ze swoim facetem go posprzątali. Ja byłam zadowolona, że wreszcie ją sumienie ruszyło... do momentu, gdy omal się nie zabiłam na workach ze śmieciami (swoimi), które mi postawili pod moim drzwiami. Bo to moje przecież. Aha. No, dobra, wyrzuciłam, no niech im. Parę godzin później spotykam Agę i co? Ano kazanie. Ja. Dostaję. JAK JA MOGŁAM DOPROWADZIĆ MIESZKANIE DO TAKIEGO STANU ! (ja?) JEJ CHŁOPAK MUSIAŁ JEJ POMAGAĆ SPRZĄTAĆ (o, wow, praktycznie mieszka, to i posprzątał, niesamowite) NIE, JEJ CHŁOPAK WCALE TU NIE MIESZKA, PRZYJEŻDŻA RAZ, DWA RAZY W TYGODNIU (ta i siedzi po cztery dni pod rząd), JEJ CHŁOPAK MUSIAŁ KIBEL MYĆ!! (o, sorry, że po twoim facecie nie umyłam kibla, może jeszcze maluszka mam mu myć?) I w ogóle milion wyrzutów skierowanych do mnie w tym takie jak, że to strasznie straszne, że ja zostawiam zużyte zapałki na kuchence (ok, przyznaję, że zostawiam, ale jej chłoptaś też zostawia i jakoś jej to nie przeszkadza) i zamykam okna (no, sorry, że zamykam, gdy wychodzę z domu i gdy jest mi zimno; Agusia potrafiła otworzyć wszystkie możliwe okna w trakcie wichury i wyjść z domu - raz lekko wypaczyła przez to jedno z okien – na szczęście trzeba przyznać, że co zepsuła, to naprawiła).

Tak więc dowiedziałam się, że to ja jestem ta zła. Cóż, żyłka skoczyła lekko, ale dobra. Jedno co było niepokojące, to było przekonanie, z jakim mówiła niektóre kłamstwa, typu że przecież ona tydzień temu sprzątała! (nie sprzątała dwa miesiące) albo że jej chłopak tu nie mieszka. Rozumiem, gdyby to było mówione przy kimś, ale rozmawiałyśmy w cztery oczy, a ona mówiła to z takim przekonaniem, jakby serio w to wierzyła. Trochę mnie to zmartwiło, zwłaszcza że przypomniało mi się wówczas jeszcze jedno – któregoś dnia mój facet, nasz wspólny znajomy, opowiadał mi, że Aga płacze wszem i wobec, że jej chłopak w ogóle nie ma dla niej czasu. O tyle mnie to zaskoczyło, że wiedziałam, że jej chłopak w zasadzie, poza pobytem w pracy, spędza z nią 80% czasu, praktycznie cały czas u nas nocuje i całe popołudnia tu siedzi. No cóż, to jest "nie ma czasu"? Tak więc te jej kłamstwa mówione z pełnym przekonaniem były podejrzane, jak dla mnie.

Tak czy siak, Aga sięgnęła po dalej idące rozwiązania i wypisała kartkę z listą obowiązków i zasad współżycia na mieszkaniu. W sumie dobrze (choć lepiej byłoby, gdyby ją skonsultowała z kimkolwiek), w końcu wreszcie czarno na białym będzie, co ma być robione, żeby było dobrze. I, jak się domyślacie, była jedyną osobą, która wymagań wypisanych na kartce nie przestrzegała. Kolejna żyłka mi drgnęła.

Ostatecznie żyłka mi poszła, gdy dowiedziałam się, jak to Agusia mnie obsmarowuje wszem i wobec, jaki to ze mnie syfiarz, jak to w ogóle po sobie nie sprzątam (i w ogóle nie sprzątam), a ona biedna się zarzyna wraz z jej nie mieszkającym tu przecież chłopakiem. Wypisz wymaluj moja historia na Piekielnych, tylko że to niby ja jestem tą Piekielną Agusią. Było to szczególnie niemiłe z tego względu, że mój facet to nasz wspólny znajomy, który ją zna dłużej i lubi, więc nie chcę wiedzieć, jaką wizję mnie musiała mu wyrobić. Ale teraz przynajmniej wiedziałam, że te jej opowieści o tych wszystkich złych rzeczach, które ją dotykały były zmyśleniem :). A ludzie oczywiście jej wierzyli, bo to taka sympatyczna dziewczyna, co ma pecha do ludzi w życiu, a wszystkie te swoje kłamstwa opowiada z niesamowitym przekonaniem budzącym żywe współczucie.

Jak się domyślacie w końcu wyprowadziłam się, lecz oczywiście nie bez małych fajerwerków z Agi strony. Pierwsze hocki klocki się zrobiły, gdy się wyprowadzałam. Większość rzeczy wywieźliśmy jednego dnia, ja jeszcze wróciłam parę razy po jakieś resztki – co ważne, mając do tego pełne prawo, gdyż miałam tam mieszkać teoretycznie jeszcze przez miesiąc i miałam klucze, no i miałam tam jeszcze swoje rzeczy. Od Agusi dowiedziałam się (i znajomi dookoła też się dowiedzieli), że się "zakradam do mieszkania specjalnie wtedy, gdy nikogo nie ma". No, sorry, miałam pytać, czy mogę łaskawie przyjechać do własnego pokoju po własne rzeczy i dostosowywać się do jej grafiku? Zwłaszcza gdy ona często pracuje na dwójki, a ja na jedynki?

Tak nie będziemy się bawić – ja na pewno na rękę jej iść nie będę w takiej sytuacji. Złożyło się, że z właścicielką układ miałam taki, że jak się wyprowadzę wcześniej i wcześniej kogoś znajdę na miejsce, to nie będę musiała płacić za miesiąc wypowiedzeniowy. Tak więc w moim interesie było znaleźć kogoś jak najszybciej, gdyż mieszkanie już inne miałam zaklepane i zapłacone, no i tam już mieszkałam. Gdyby z Agą było miło, to bym poszukała razem z nią nowej osoby na moje miejsce. A jako że było, jak było, a spodziewałam się też, że będzie mi robić pod górkę i specjalnie odrzucać wszystkie kandydatury, wzięłam pierwszą chętną, w miarę normalnie wyglądającą osobę, skonsultowałam z właścicielką, właścicielka pogadała z nowym lokatorem, zatwierdziła i kazała przekazać klucze, przekazałam owe, finito. Ale nie dla Agusi.

Agusia palnęła mi kazanie smsowe, że jak ja śmiem sprowadzać obce osoby do mieszkania! Że ona przychodzi, a tam jakiś obcy facet chodzi po mieszkaniu! Że przecież on by mógł pokraść jej rzeczy! (sorry, Agusiu, że właścicielka też cię tak miała dość, że stwierdziła, że nie będzie cię informować o nowym lokatorze). To nic, że facet ma do tego prawo, bo kasę zapłacił, klucze ma, właścicielka ma jego dane i w ogóle wiadomo było, że jak ja się wyprowadzę, to się ktoś inny wprowadzi (swoją drogą na większości mieszkań też nikt ze mną nowych lokatorów nie konsultował, mało to miłe, ale zwykle tak właśnie jest, niestety). Odpisałam jej mało miło, że raczej trudno, żeby jej coś ukradł, bo wszystko trzymała u siebie zawsze, nawet gdy była w środku, w zamkniętym na klucz pokoju. Nawet jakieś sprzęty kuchenne, żeby przypadkiem ktoś nie skorzystał. Ona oczywiście korzystała ze sprzętów innych; o ironio, pamiątkowy kubeczek po mojej siostrze właśnie w jej pokoju zaginął na wieki ;)

Takiej zniewagi (że jej odpyskowałam) chyba Agusia nie mogła znieść, bo dowiedziałam się jeszcze (i moi znajomi), że jestem złodziejką, bo powynosiłam rzeczy należące do mieszkania i że ona to zgłosi właścicielce. Podejrzewam, że chodziło pewnie o moje rzeczy, które kupiłam na to mieszkanie do wspólnego korzystania (typu czajnik, zestaw mopowy czy miska), jako że ja nie zamykam tego typu rzeczy w pokoju na klucz, jeśli wszyscy mogą skorzystać. Właścicielka oczywiście potwierdziła, że nic jej z mieszkania nie zginęło.

Ostatnie info, o jakim wiem, było takie, że właścicielka zastanawiała się, czy nie wypowiedzieć umowy Agusi, bo z nią się nie da żyć.
I najbardziej piekielne w tej historii jest to, że ja szczerze podejrzewam u niej jakieś zaburzenie psychiczne. Ta jej wiara w jej własne kłamstwa, to widzenie wszędzie piekielności, jej koszmarna nerwowość i strach przed byciem okradzionym, kompletne niewidzenie swoich błędów... to wszystko było dość wyraźnie widoczne po jakimś czasie.

I co na to jej rodzina? Co na to jej facet? Jak się jest z kimś blisko, trzeba delikatnie próbować komuś pomóc w zdecydowaniu się na jakąś terapię. No i piekielne też jest to, że jakby Agusia pierwsza wrzuciła swoją historyjkę, to ja byłabym tą złą tutaj ;)

współlokatorzy

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 157 (201)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…