Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#81408

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Opowiastka pod tytułem "Uwielbiam straż miejską czyli hoplofobia poziomu żenującego".

Posiadam broń. Długą, palną i śmiertelnie niebezpieczną - jeżeli jest załadowana, przeładowana i stoi się po niewłaściwej stronie lufy. Tyle że taka sytuacja występuje wyłącznie na strzelnicy - oczywiście poza stawaniem przed lufą. W pozostałych przypadkach to narzędzie jest rozładowane, schowane w pokrowcu i co najwyżej może stłuc paznokieć, gdy spadnie na stopę. Niestety, według dzielnych strażaków miejskich, broń ma to do siebie, że zabija wszystkich w okolicy samą swoją obecnością. A tych, co przeżyją - zabija jeszcze raz, gwałci i potem znowu zabija.

Wracałem wieczorkiem, samochodem, ze strzelnicy, broń w pokrowcu zalegała na przednim siedzeniu, drzwi zablokowane centralnym zamkiem. Zatrzymałem się przed skrętem w uliczkę osiedlową, żeby przepuścić wolno drepczący patrol SM, sztuk dwie, płeć męska. Przechodząc przed maską jeden z nich odruchowo zajrzał do środka. Natychmiast obrócił się do kolegi i zaczął coś gardłować i pokazywać w moim kierunku. Ponieważ byłem zajęty kręceniem kierownicą, nie zwróciłem na to zbyt dużej uwagi, lecz ruszyłem i po przejechaniu może dwudziestu metrów zaparkowałem przed domem. Wysiadam i...

- Nie ruszaj się! - słyszę nagle wrzask zza pleców. Najpierw odruchowo skamieniałem, potem odwracam się i zobaczyłem dwie ciemne sylwetki biegnące w moim kierunku. Ponieważ jestem bardzo wyczulony na punkcie swojego bezpieczeństwa - zwłaszcza gdy przewożę broń - odchyliłem kurtkę, ukazując pistolet w kaburze przy pasku.

Tutaj mała dygresja dla osób nieobeznanych z tematem. Posiadacz pozwolenia sportowego może legalnie nosić załadowaną broń w miejscach publicznych, w sposób nie ujawniający jej posiadania. Czyli np. w kaburze przylegającej do ciała, ukrytej pod kurtką, wewnętrzną za paskiem, albo schowaną pod pachą - byle nie afiszować się jak kowboj z coltem na biodrze. Dokładnie reguluje to ubojka, czyli ustawa o broni i amunicji, oraz odpowiednie rozporządzenia MSWiA. A zdrowy rozsądek zaleca posiadanie załadowanej broni krótkiej do ochrony przewożonej, a rozładowanej broni długiej. Zwłaszcza gdy jest jej dużo - zdarzyła się próba odebrania karabinków wiezionych na zawody. Tutaj, co prawda, występował tylko jeden karabin w pokrowcu, ale liczy się zasada. Koniec dygresji, wracamy do opowieści.

Dwóch strażników wyhamowało prawie w miejscu i, z bezpiecznej odległości, zaczęło się:

- Co jest w samochodzie?! Nie dotykaj rewolweru(?), ręce na widoku!

Chłopakom ewidentnie włączył się hollywoodzki scenariusz. Szkoda tylko, że ich wrzaski nie były poparte dwoma lufami wycelowanymi w moją stronę, bo bez tego scena mocno traciła na wiarygodności. Gdy już zidentyfikowałem, że to nie dwa dresy chcą mi skroić samochód lub broń, odczułem dużą ulgę. Zakryłem kaburę, po czym z głupia frant łagodnie zapytałem:

- Stało się coś?

Nic innego mi nie przyszło do głowy, ale w tej sytuacji to była maksymalnie inteligentna wypowiedź, na jaką było mnie stać. Odpowiedź mocno mnie zdziwiła:

- Gleba! Na glebę! Kładź się! Rzuć broń!

Popatrzyłem pod nogi na opluty chodnik i już ze spokojem wycedziłem:

- Sam się kładź. Może byś mnie najpierw o pozwolenie zapytał, bara... strażniku miejski? To legalna broń, mam książeczkę przy sobie. Pokazać?

Strażniki pohamowały słowotok. Najwyraźniej dotarło do nich, że tym razem nie trafiły na bandytę z nielegalną klamką i nie zginą od razu jak poprzednim razem, więc już z mniejszym natężeniem decybeli zaczęli mnie rugać:

- Dlaczego pan ma broń w samochodzie i przy sobie? Nie wolno nosić broni na ulicy! To jest przestępstwo! Dokumenty! Tylko spokojnie i proszę nie dotykać broni! Co jest w samochodzie?

- Kałasznikow. A bo co?

Wręczyłem dowód osobisty i okazałem z daleka czerwoną książeczkę posiadacza broni. Nie chciałem się potem tłumaczyć ewentualnie wezwanej Policji, gdzie się podział ten dokument i dlaczego jest w kieszeni u strażnika, a nie u mnie. Po czym nastąpił dalszy ciąg tyrady. Nie będę jej dosłownie przytaczał, ale sens był taki: popełniłem przestępstwo; nie mam prawa nosić broni w miejscu publicznym; broń musi być przewożona w bagażniku; nie mam prawa transportować jej z domu, tylko muszę ją przechowywać na strzelnicy; broń nie może być załadowana; cywil nie może mieć kałasznikowa; nie wolno mieć naboi w magazynku, a broń musi być w pudełku, nie w kaburze (o, coś zaświtało, ten chyba czytał rozporządzenie - szkoda, że zdezaktualizowane od 2014 roku); broń może wystrzelić i będą dziesiątki ofiar!

Z całej tej tyrady sprzecznych bałwaństw tylko ostatnia rzecz trochę pokrywała się z prawdą, reszta to stek bzdur. Uświadomiłem panów, że kałasz jest rozładowany, więc nie ma bata, nie wystrzeli - a nawet jeśli zdarzy się cud, to zrobi dziurkę w dachu, a nie w przechodniach. Pistolet nie ma naboju w lufie (wiem, że są dwie szkoły noszenia - falenicka i otwocka), więc też wymaga pewnego manualnego zaangażowania przed rozpoczęciem masakry. Niestety, nie dotarło. Broń sama strzela, broń na ulicy to przestępstwo i konfiskata. W sumie - winien, pod ścianę, ostatni papieros, zakryć oczy? Tylko pan pożyczy spluwy, bo pluton egzekucyjny swojej nie ma.

- To ja poproszę o wezwanie Policji, skoro panowie boją się niekaranego, uczciwego obywatela z legalną bronią. Który w dodatku nie łamie w żaden sposób prawa, tylko wy jesteście niedouczeni - zaryzykowałem lekką obelgę.
- Oj, wezwiemy! Zobaczysz!
- Pożyczyć telefon?

Patrol pojawił się tempie ekspresowym - chyba zadziałało słowo-klucz "broń". Dzień dobry, co się tutaj dzieje, dowód poproszę. Panie strażnik, pan odda ten dowód! PESEL, baza danych, ile ma pan sztuk przy sobie? Gdzie reszta? W szafie S1, a gdzie ta szafa, a, za naszymi plecami (staliśmy pod moim domem). Obejrzeli książeczkę, chcieli odczytać numery z broni, ale zaczęło się robić ciemno. A na której strzelnicy pan był? Wpisał się pan do książki, czy mamy sprawdzić? A, no to nie ma sensu im d… zawracać. Przepisy pan zna? Wszystko w porządku, można iść. A właściwie to panom strażnikom o co chodziło?

I po wysłuchaniu długiej listy zarzutów jeden z policjantów nieparlamentarnie parsknął śmiechem. Drugi dał radę, chociaż widziałem, że było mu cieżko. Chyba był starszy stopniem, to i pewnie doświadczenie z kontaktach ze SM miał większe.

Zabrałem graty z samochodu, pożegnałem się z policjantami, ostentacyjnie ignorując strażników. Już z okna widziałem, jak jeden z policjantów coś im tłumaczy, a oni machają łapami. Ciemno już było, ale mam nieodparte wrażenie, że wyraz politowania dłuuugo nie schodził z twarzy starszego policjanta. Ubolewał pewnie srodze na stanem wiedzy prawnej reprezentantów tej jakże światłej, miejskiej formacji mundurowej. Mam nadzieję, że nie bardzo pojechał im po niebieskich pagonach, bo nie będę miał życia na dzielnicy, jeśli zechcą mścić upokorzenie.

straż miejska

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 208 (246)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…