Miało to miejsce około 30-40 lat temu w Niemczech.
Pewien Polak pracował sobie jako operator dźwigu typu żuraw.
Któregoś razu o nieludzkiej godzinie (nie podam dokładnej, bo jej po prostu nie znam - jakoś przed świtem), przybył do pracy. Ciemno, chłodno, spać się chce, wdrapuje się po drabince na swoje miejsce pracy. Dodatkowo jeszcze wiało, więc do drabinki był dość mocno przytulony.
Gdzieś w połowie drogi zaczepił o coś kapturem. Po krótkiej chwili "wytrząsnął" (jak to sam określił) przyczynę zaczepienia z kaptura i wdrapywał się dalej.
Zaczął pracę, minęło jakieś pół godziny - a tu zaczyna się jakieś dziwne poruszenie na dole. Ludziska kłębią się o coś pokazuję na dźwig. O komórkach nikt wtedy nie słyszał, więc kontakt utrudniony. Ale coś tam krzyczą, coś pokazują.
Pracownik przerwał prace, wychyla się by spojrzeć o co chodzi (Czyżby coś zepsuł?) Spojrzał i w tył zwrot.
Mniej więcej w połowie drogi, tuż przy drabince majta się to o co osobnik zaczepił kapturem... Wisielec.
Cóż, trzeba jakoś zejść. Z niemałymi oporami pracownik rusza na dół, docierają do niego krzyki typu "sprawdź czy żyje", co spotyka się z komentarzem "sam sobie kurrr sprawdzaj". Mijając wisielca osobnik rzucił tylko okiem (w oryginale był tu dość szczegółowy opis trupa, między innymi szczegół, że był powieszony na dość cienkim drucie - oszczędzę wam go) i pognał na dół.
Wisielcem był 19-letni chłopak pochodzenia jugosłowiańskiego, zatrudniony na czarno kilka tygodni wcześniej.
Sam fakt znalezienia trupa w takim miejscu jest piekielny, ale większa piekielność zdarzyła się później.
Stwierdzono samobójstwo.
Chłopak miał drutem związane ręce...
Pewien Polak pracował sobie jako operator dźwigu typu żuraw.
Któregoś razu o nieludzkiej godzinie (nie podam dokładnej, bo jej po prostu nie znam - jakoś przed świtem), przybył do pracy. Ciemno, chłodno, spać się chce, wdrapuje się po drabince na swoje miejsce pracy. Dodatkowo jeszcze wiało, więc do drabinki był dość mocno przytulony.
Gdzieś w połowie drogi zaczepił o coś kapturem. Po krótkiej chwili "wytrząsnął" (jak to sam określił) przyczynę zaczepienia z kaptura i wdrapywał się dalej.
Zaczął pracę, minęło jakieś pół godziny - a tu zaczyna się jakieś dziwne poruszenie na dole. Ludziska kłębią się o coś pokazuję na dźwig. O komórkach nikt wtedy nie słyszał, więc kontakt utrudniony. Ale coś tam krzyczą, coś pokazują.
Pracownik przerwał prace, wychyla się by spojrzeć o co chodzi (Czyżby coś zepsuł?) Spojrzał i w tył zwrot.
Mniej więcej w połowie drogi, tuż przy drabince majta się to o co osobnik zaczepił kapturem... Wisielec.
Cóż, trzeba jakoś zejść. Z niemałymi oporami pracownik rusza na dół, docierają do niego krzyki typu "sprawdź czy żyje", co spotyka się z komentarzem "sam sobie kurrr sprawdzaj". Mijając wisielca osobnik rzucił tylko okiem (w oryginale był tu dość szczegółowy opis trupa, między innymi szczegół, że był powieszony na dość cienkim drucie - oszczędzę wam go) i pognał na dół.
Wisielcem był 19-letni chłopak pochodzenia jugosłowiańskiego, zatrudniony na czarno kilka tygodni wcześniej.
Sam fakt znalezienia trupa w takim miejscu jest piekielny, ale większa piekielność zdarzyła się później.
Stwierdzono samobójstwo.
Chłopak miał drutem związane ręce...
Przeszłość
Ocena:
175
(189)
Komentarze